Joanna Krężelewska

Zapowiedź zmiany przepisów regulujących lotnictwo ultralekkie budzi kontrowersje

Zapowiedź zmiany przepisów regulujących lotnictwo ultralekkie budzi kontrowersje Fot. Radek Koleśnik
Joanna Krężelewska

W regionie jest wielu aktywnych lotników - amatorów. Propozycja wdrożenia angielskich, a nie czeskich rozwiązań prawnych, regulujących amatorskie lotnictwo, wywołała wśród nich poruszenie. Rozmawiamy z Wiesławem Filoskiem, prezesem Aeroklubu RP.

Środowisko lotników amatorów walczy o zmiany w prawie lotniczym. Mówicie stanowczo „nie” propozycji rządowej. I mówicie coraz głośniej. Dlaczego?

Ostatnia inicjatywa Ministerstwa Infrastruktury i Urzędu Lotnictwa Cywilnego w naszej ocenie jest bardzo kontrowersyjna. W momencie, kiedy Polska jest zapraszana przez Niemców, Czechów i Słowaków do stołu, by wspólnie wypracować europejski standard prawny w lotnictwie amatorskim, urzędnicy zdecydowali się na skopiowanie przepisów angielskich.

Czyli złych?

Wiemy, że czeskie, niemieckie i słowackie są bardzo dobre. Wiemy na sto procent, bo na nich latamy. Po co więc eksperymentować, kiedy mamy na tacy przepisy razem z praktyką.

Czego one dotyczą?

W pełni regulują dziedzinę lotnictwa niecertyfikowanego, która w Polsce nazywana jest jeszcze lotnictwem ultralekkim. Formułują sposób nadzorowania. Dotąd wszelkie dziedziny lotnictwa, również amatorskie, nadzorowane były przez państwo. Natomiast europejskim standardem jest, nadzór przez organizacje społeczne. W Czechach to LAA, czyli Lotnicza Amatorska Asocjacja, w Niemczech DULF. Angielskie przepisy niestety nie regulują, kto będzie nadzorować lotnictwo, tylko formułują naszym zdaniem niebezpieczne tezy, ot choćby, że producenci nadzorują siebie, a piloci siebie.

Ale to chyba wygodne.

To iluzja. Te przepisy nie zrobiły nigdzie kariery. Nikt ich nie kopiuje, bo jeśli producent sam będzie nadzorował budowę samolotu, a użytkownik kontrolował stan techniczny, to w efekcie kontroli nie ma żadnej. Nikt takiego samolotu nie będzie chciał ubezpieczyć, a jeśli już, to ceny będą kosmiczne To ważne szczególnie w szerszym kontekście. Trzeba pamiętać, że dziś w Polsce lotnictwo amatorskie jest w stanie zapaści. Jest około 300 samolotów, z czego dwieście lata na czeskich znakach.

Dlaczego?

Czeski nadzór sprowadza się do niezbędnych czynności. Na przykład do samolotu seryjnego co dwa lata przyjeżdża inspektor. Do budowanego przez amatora - co rok. Sprawdza on samolot, wydaje decyzję o możliwości użytkowania, przybija pieczątkę i wyjeżdża. A na przykład samolot na polskich znakach po dwunastu latach użytkowania podlega obligatoryjnemu remontowi. Trzeba naprawić silnik, nawet jeśli jest w pełni sprawny.

To jak operacja kardiologiczna zdrowego serca, tylko ze względu na wiek pacjenta.

Dokładnie. Przykłady biurokratyzacji można mnożyć. Co gorsza, pod polskimi przepisami karkołomna zdaje się produkcja i budowa samolotów. Efektem jest praktycznie żadna produkcja, brak oferty. Nie mamy produktu, którym możemy się pochwalić. ULC tworzy przepisy dla lotnictwa pasażerskiego, ale nie może ich przenosić na amatorskie. Przecież to zabija innowacyjność. Podam przykład: spadochron dla samolotów. To amatorzy wymyślili, wykonali prototyp i testowali to rozwiązanie, które z powodzeniem jest dziś stosowane w lotnictwie pasażerskim. To my eksperymentujemy i wprowadzamy wiele ulepszeń.

Przyniósł pan pisma i listy, które wystosowaliście do władz szczebla państwowego. Jaki jest odzew?

Nie ma żadnej odpowiedzi. Nie wiemy, dlaczego podjęto decyzję o wprowadzeniu angielskiego modelu prawnego. Walczymy o to, by ujednolicić przepisy w całej Europie na te, które są sprawdzone. Warunek - przyjąć je muszą minimum cztery państwa, które mają 40 proc. populacji. I kiedy koncepcja się już rodzi, kiedy lotnicy z Łotwy, Litwy i Estonii też są już zainteresowani projektem niemiecko-słowacko-czeskim, Polacy decydują się na rozwiązanie angielskie. Kiepskie rozwiązanie. Dla nas może ono oznaczać wyalienowanie. Inne kraje będą mieć wspólne przepisy, a my takie, jak Anglia, która zdecydowała się i tak opuścić Unię Europejską.

Joanna Krężelewska

Rocznik 1983. Absolwentka Wydziału Nauk Historycznych na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Studentka psychologi na Uniwersytecie Gdańskim. Od 2006 roku dziennikarka „Głosu Pomorza”, dziś „Głosu Koszalińskiego”. Na łamach dziennika relacjonuje przebieg procesów sądowych w sprawach karnych. Pisze o kulturze, sprawdza, co dzieje się w gminie Sianów i gminie Karlino. Na gk24.pl prowadzi magazyn poświęcony kulturze. Autorka książki „Historia pisana zbrodnią”, poświęconej najgłośniejszym procesom sądowym w sprawach karnych, które toczyły się przed koszalińskim sądem po II wojnie światowej. Nałogowo czyta, szczególnie kryminały i przepisy kulinarne. Uwielbia podróże, żeglowanie, wycieczki rowerowe, las i mokry nos psa Muffina.

Pro Media Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Pro Media Sp. z o.o.