Z tymi dziewczynami lepiej nie zadzierać!
Superbabki! Mają tyle determinacji co niejeden heros. Katarzyna Orłowska, Dominika Nowicka i Katarzyna Grymin- -Haza dobrze wiedzą, czym jest kobieca siła. Niejeden pan może pozazdrościć.
Jak już się do czegoś wezmą, robią to superpoważnie, a w swoim zacięciu do hobby, które mają, prześcigają niejednego faceta. Mieszkanki Nysy: Katarzyna Orłowska, Dominika Nowicka i Katarzyna Grymin-Haza udowadniają, że kobieca siła jest nie gorsza do męskiej.
- Miałam nadwagę i strasznie dużo imprezowałam. Chciałam coś ze sobą zrobić i postanowiłam schudnąć, zmienić tryb życia na zdrowy. Wybrałam jazdę na rowerze - opowiada Katarzyna Orłowska.
Decyzję podjęła w 2008 roku. Katarzyny jednak próżno wypatrywać na bicyklu w zwiewnej sukience ze słomkowym kapeluszem na głowie i słonecznikiem w koszyczku przy kierownicy w drodze na zakupy. Nysanka ściga się ekstremalnie. Pod górę mogłaby się ścigać z samochodami. Bo jazda na rowerku dla odchudzania zamieniła się w niemal kolarskie zawodowstwo.
Katarzyna bierze udział w zawodach, codziennie trenuje przed pracą od godz. 5 nad ranem do 9. Kiedy kierowcy widzą zimą na zaśnieżonych podnyskich drogach jadącą rowerem postać, to z dużą dozą prawdopodobieństwa mogą założyć, że to właśnie Kasia Orłowska.
Startuje w wyścigach górskich, na imprezach w całej Polsce, m.in. w kolarskim Pucharze Polski , a także u zagranicznych sąsiadów. To nawet 20 startów w sezonie. Rzadko zdarzają się dystanse mniejsze niż 100 km. W tegorocznym sezonie jeździła dla ekipy Rogelli Team.
Jej drużyna zajęła 3. miejsce. Indywidualnie w zawodach górskich nysanka stanęła na 3. miejscu podium w klasyfikacji generalnej, na nizinach była 4. Jednak jej największym osiągnięciem w tym roku było ukończenie prestiżowego wyścigu Bałtyk – Bieszczady. Trasa ma dokładnie 1008 km długości. Kolarze mają trzy doby na jej pokonanie. Kobiety na starcie są rzadkością, 95% startujących to mężczyźni.
Najlepsi pokonują przecinającą cały kraj trasę praktycznie bez wytchnienia. W tym roku w rozgrywanym w sierpniu wyścigu na starcie stanęło 270 zawodników. Startowali w grupach po 5 osób. W komórkach mieli wgrany ślad GPS, którym mieli podążać. Co 70 km na punktach kontrolnych mogli chwilę odpocząć, napić się i coś zjeść. Dłuższy postój można było zrobić na 300. i 700. kilometrze. Tam na uczestników czekał prysznic, można było się też przespać. To właśnie brak snu, a nie wyczerpanie fizyczne jest największym wrogiem na takich zawodach.
- Najgorzej jest „opanować” własną głowę, myśli i emocje - mówi kolarka z Nysy. - Zaczęło się koło 600. kilometra, ten dystans pokonaliśmy w czasie ok. 22 godzin. Grupa, z którą jechałam, rozerwała się, bo część chciała jechać szybciej. Pomyślałam, że mogę nie dać rady. Był ranek po nieprzespanej nocy. Zadzwoniłam do chłopaka i rozpłakałam się. Siadły mi nogi, a oczy same się zamykały. Jechałam i na kilka sekund urywał mi się film.
Dobrze, że byliśmy grupą. Na drugim postoju niewiele brakowało, a położyłabym się spać. Nie skończyłoby się na półgodzinnej drzemce. Głowa płata w takim stanie straszne figle. Natrętnie zachciało mi się maślanki. Na trasie piłam ją z bidonu. To mi pomogło dojechać do końca. Jak zorientowałam się, że za mną już 800 km, to następne 200 poszło już prawie jak z płatka - opowiada dziewczyna.
Katarzyna Orłowska na metę wjechała po 43 godzinach i 8 minutach od rozpoczęcia rywalizacji. To był jej pierwszy start w tym wyścigu. W kategorii open była na mecie pierwszą kobietą. 21 zawodników przed nią to sami mężczyźni. Nysanka pokonała całą trasę, w ogóle nie śpiąc.
Na prostej manetkę odkręcam do końca
Na dwóch kołach też najlepiej czuje się Katarzyna Grymin-Haza, tyle że koła jej pojazdu napędzają nie nogi, a prawie półlitrowy silnik. Dźwięk warczących motorów to dla niej jedna z najpiękniejszych melodii.
- Jazda na motocyklu daje poczucie wolności i swobody. Pomyślałam, że skoro kobiety normalnie pracują i robią karierę, to dlaczego by nie zacząć jeździć na motorze - opowiada dziewczyna.
Dzisiaj jest mężatką, ale podkreśla, że jeździć zaczęła jeszcze, kiedy była singlem. Wkupić się w męskie towarzystwo nie było łatwo, bo członkostwo w klubach motocyklowych w większości przypadków zarezerwowane jest tylko dla samców. Kasia, podobnie jak jej imienniczka rowerzystka, mieszka w Nysie.
Tu motocykliści urzędują na jednym z fortów, w starych zabudowaniach obronnych. Oficjalnie do klubu jej nie przyjęli, bo do elitarnego grona mogą należeć sami faceci. Katarzyna jeździ z nimi jednak na wspólne wycieczki i wypady na zloty motocyklowe.
- Na początku trudno było się zakolegować, ale byłam uparta. Spotykaliśmy się na zlotach motocyklowych, potem jedna, druga, trzecia wspólna przejażdżka. Teraz regularnie wyjeżdżam z klubowiczami. Zasady są proste. Na wspólnej przejażdżce trzeba jechać równo z nimi i w knajpie wódkę też równo pić - śmieje się Katarzyna.
Przyznaje, że kobiety same organizują sobie wyjazdy na motocyklach, choć te mają inny styl jazdy. Nysanka mówi jednak, że koleżanek motocyklistek nie ma. W jeździe z facetami Katarzyna nie ma taryfy ulgowej. Grupa jest zwarta. Nikt się nie odłącza, nawet jak pada deszcz i woda chlapie w twarz. Szybka jazda to jednak dla niej żaden problem.
- Zdarzało się, że jak wkurzył mnie facet, to zabierałam kurtkę i kluczyki, trzaskałam drzwiami i wsiadałam na motor. Wtedy wybieram długie proste, gdzie mogę odkręcić manetkę do końca i gnać tyle, ile fabryka dała - mówi Katarzyna.
Dziewczyna też radzi sobie z podstawowymi naprawami w swoim kawasaki KZ 440. Wymiana lusterka czy napompowanie koła, czy dociągnięcie hamulców to dla niej nie problem. Choć przy poważniejszych naprawach i regulacjach pomagają jej mąż i teść. Co roku Kasia zalicza kilka wspólnych wypadów na motocyklowe zloty.
W Indiach była gwiazdą
Dominika Nowicka z Nysy macha za to kijem, ale to nie kij od miotły. Pasja zawiodła ją na boiska całego świata. Dziewczyna od kilku lat należy do kadry narodowej hokeistek na trawie. Nysanka jest bramkarzem. Broni piłki, którymi inne zawodniczki biją w nią z prędkością ponad 120 km/h. Tu taryfy ulgowej nie ma. Hokej na trawie to brutalna gra, nawet w wykonaniu kobiet. Zdarza się, że Dominika po ciężkim meczu często jest cała w siniakach.
- Jak pojechałam na pierwszy obóz hokeja na trawie, to nie wiedziałam nawet, że taka dyscyplina istnieje - przyznaje.
Nysance nie przeszkodziło to jednak stawać na stopniach podiów na całym świecie w tej dyscyplinie. Jak mówi, sport jest dla niej codziennością i kocha go od zawsze. Na swój pierwszy obóz pojechała na przełomie podstawówki i gimnazjum. Wtedy grupa zapaleńców z Barbarą Piwowarską na czele zabrała się w Nysie do reaktywacji klubu hokeja na trawie. Przed laty jego zawodniczki odnosiły spore sukcesy. Pojechały nawet w 1980 roku do Moskwy na igrzyska olimpijskie.
Dominika w Uczniowskim Ludowym Klubie Sportowym grała przez 14 lat. Trenerki bardzo szybko odkryły jej talent. Po roku trenowania trafiła do kadry narodowej. Miała 15 lat, kiedy pojechała na pierwsze międzynarodowe mistrzostwa. Była najmłodszą kadrowiczką. Sam talent to jednak nie wszystko. Dominika przez cały czas sumiennie trenowała.
Codziennie po szkole, a przed ważnymi zawodami nawet dwa razy na dzień. Były jeszcze wyjazdy na obozy. Wtedy znikała ze szkoły nawet na miesiąc. Do tego jeszcze cotygodniowe wyjazdy na mecze w całej Polsce. Kiedy Dominika poszła na studia do Wrocławia, dalej grała w Nysie i była kadrowiczką.
- Kursowałam między Wrocławiem, Poznaniem i Nysą. W poniedziałki i środy jeździłam na treningi kadry, a od piątku do niedzieli byłam w Nysie - wspomina. - Zdarzało się tak, że przez mecze dziewczyny nie mogły pójść na studniówkę. Na randki też nie za bardzo był czas. Płakałyśmy, jak były Dni Nysy. Przez ostatnie 14 lat byłam może dwa razy.
Nyskie laskarki radziły sobie świetnie w rodzimej lidze. Przez kilka sezonów z rzędu nie wypadały ze strefy medalowej. W odmianie tradycyjnej hokeja dziewczyny z Nysy od 2009 roku 6-krotnie zdobywały brąz, a w halowej aż 5 razy sięgały po złoto.
Kiedy Dominika zaczynała grać w kadrze, drużyna była w najniższej z trzech grup międzynarodowych rozgrywek. Mozolnie wspięły się do najwyższej, w której w halowej odmianie gra osiem najlepszych drużyn Starego Kontynentu. Na trawie trzy razy z rzędu sięgały po brąz, a w tym roku udało im się wywalczyć srebro. Polska drużyna na hali awansowała na 4. pozycję, a na trawie zajmuje 20. w Europie. Z reprezentacją Polski bywała na turniejach w różnych zakątkach świata. Egipt, Indie, Hiszpania, kilkakrotnie we Włoszech, Francji, Belgii, Szkocji, na Litwie czy Ukrainie. Niemcy to chleb powszedni, Holandia też.
- Czasem jest okazja, żeby pozwiedzać, a innym razem nie - mówi Dominika. - W Szkocji widziałam tylko hotel i boisko. W Indiach za to mieliśmy więcej czasu.
W Indiach zresztą hokej na trawie to sport narodowy. Na mecze przychodzą tłumy, po 30-40 tysięcy osób. Dominika z koleżankami rozdawała mnóstwo autografów i udzielała wywiadów.
- W Indiach kibicowali nam Polacy z ambasady - opowiada. - Przyjechali przebrani. Przed meczem cisza na boisku i na trybunach, skończyły się hymny, okrzyki drużyn, a nagle z trybun siedem polskich gardeł krzyczy: „Gramy u siebie, Polacy gramy u siebie!”.
O tym, że Dominika jest światowej klasy zawodniczką, świadczy ponad 100 medali. W ubiegłym roku nysanka skorzystała z propozycji przejścia do wiedeńskiego klubu i teraz gra w barwach kobiecej drużyny SV Arminem. W tym roku z nową drużyną zdobyła mistrzostwo kraju.
Ciekawostka W nieistniejącym już nyskim Zakładzie Urządzeń Przemysłowych był jeden zawód, w którym panie sprawdzały się dużo lepiej od panów. Kobiety częściej niż mężczyźni były zatrudniane na stanowisku suwnicowych. Były bardziej precyzyjne i cierpliwe, kiedy z gracją trzeba było przenosić ponad 120-tonowe elementy podczepione pod dźwignicę.