Z goprowcem na... jagodach. Góry to całe jego życie

Czytaj dalej
Andrzej Drobik

Z goprowcem na... jagodach. Góry to całe jego życie

Andrzej Drobik

Ochotnicy nie zarabiają, często spędzają w górach po dwa tygodnie. Zależy od nich bezpieczeństwo turystów w górach. Wybrałem się na Klimczok, by z bliska zobaczyć jak wygląda praca ratownika GOPR. Spotkałem niezwykłego człowieka

Podchodzę pod Klimczok. Tam funkcjonuje stała placówka Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, więc będę mógł porozmawiać z ratownikiem i być może zobaczyć go w akcji. Początek sierpnia, góry pełne turystów, rowerzyści też zapuszczają się w Beskidy coraz chętniej. Mijam schronisko, nieco wyżej znajduje się całodobowa placówka GOPR. Przy wejściu wita mnie młoda dziewczyna, jak się okazuje - turystka, która wynajęła nocleg w goprówce pod Klimczokiem.

Mieszkanie za czytanie

- Nie ma ratownika, gdzieś wyszedł, pewnie niedaleko a do pół godziny powinien wrócić - mówi. Zaczynam się kręcić wokół budynku i rozglądać. Ale szybko zostaję przywołany gdzieś z niedalekiego lasu. - Coś się stało? - słyszę. Jak się okazuje zostałem wypatrzony przez ratownika GOPR-u, pełniącego służbę na Klimczoku. Siedzi podlasem i... zbiera borówki. Obok niego radio - stale nasłuchuje komunikatów centrali GOPR ze Szczyrku. Zaprasza mnie dosiebie idalszą rozmowę prowadzimy w pięknych okolicznościach przyrody.

- Proszę, niech pan też zbiera, może pan zabrać ze sobą dodomu - mówi ratownik.

Nazywa się Kazimierz Malarz, pochodzi z Wadowic, a w Górskim Ochotniczym Pogotowiu Ratunkowym służy już 49 lat.

- Za rok będę miał 50 lat czynnej służby. Przez 28 lat byłem kierownikiem schroniska na Leskowcu w Beskidzie Małym, oczywiście w tamtym czasie już pełniłem służbę. Tu przychodzę na dyżury, bo jestem na emeryturze i mogę im obsadzić te dni, w których nie ma kto pracować. W soboty i niedziele przychodzą ochotnicy, czasem pojawią się tu zawodowcy - tłumaczy.

W GOPR służą dzisiaj trzy kategorie ratowników - zawodowi, sezonowi i ochotnicy. Ci pierwsi otrzymują za swoją pracę wynagrodzenie, służą przez cały rok i pełnią służbę w jednej z 7 grup regionalnych GOPR-u. Sezonowi to ci, którzy pracują głównie zimą, na wyciągach i stokach narciarskich. Oni także za swoją pracę otrzymują wynagrodzenie, pokrywane z opłat, które ponoszą właściciele wyciągów. Ale największą grupą ratowników są ochotnicy. Tacy jak Kazimierz Malarz. Służbę pełnią społecznie. Pan Kazimierz w górach niósł pomoc ludziom od zawsze. Dzisiaj, kiedy przeszedł na emeryturę, też nie wyobraża sobie życia bez gór.

- Co miałbym robić? Mam dużo czasu, więc chcę pomagać ludziom. Zresztą przyjeżdżam tu na dwutygodniowe dyżury, najczęściej zabieram ze sobą żonę, gotujemy sobie, żyjemy. A przy okazji mogę pomóc, więc to robię - mówi.

Kiedy spotykamy się na Klimczoku, odnoszę wrażenie, że życie w goprówce to faktycznie sielanka. Ale kiedy odzywa się radio i goprowiec otrzymuje wezwanie, wstaje na proste nogi, pakuje do plecaka apteczkę i idzie. Wypadek na zielonym szlaku, rowerzystka upadła, Kazimierz Malarz idzie szybko, doskonale wie, gdzie doszło do wypadku.

- Rany cięte łokcia i dłoni, bardzo prosty wypadek, nawet nie wołałem transportu ze Szczyrku, rowerzystka po opatrzeniu była w stanie sama zejść z gór - relacjonuje. - Jeśli dzieje się coś groźnego, ściągam karetkę i ona zwozi poszkodowanego do szpitala. My tu mamy fajnie, bo bez problemu możemy wezwać helikopter. Tam, gdzie jest boisko, może wylądować. Wystarczy wyciągnąć tyczki - wskazuje goprowiec.

Ratownik dyżur pełni już od tygodnia, w tym czasie miał trzy interwencje.

- Ostatnio, chyba w piątek, był wypadek. Centrala wywołała mnie, żebym zabezpieczył poszkodowanego do ich przyjazdu, oni nie mogli w tym momencie interweniować, bo mieli inne wypadki w tym samym czasie, jeden na Żarze, inny na Czantorii. Trzeci wypadek w tym tygodniu też obsługiwała centrala. Nie da się udzielić pełnej pomocy, jak ktoś złamie nogę, nie może chodzić. Wtedy zabezpieczam wypadek i czekam na centralę - opowiada.

Mówi też o tym, jak technika usprawniła niesienie pomocy w górach. Dzisiaj do dyspozycji ratownicy górscy mają, przede wszystkim dzięki wsparciu sponsorów, samochody, quady, detektory lawinowe i nowoczesne systemy GPS.

- Kiedyś wszystko się robiło „z buta”. Nikt nikomu nie zapewniał środka transportu. Trzeba było jak najszybciej dojść na miejsce, szliśmy piechotą. W latach 50. w jednostce pojawił się jeden samochód, Lublin, ale to wszystko. Jeśli doszło do wypadku, dajmy na to 15 kilometrów od jednostki, zbieraliśmy się i jak najszybciej staraliśmy się dotrzeć na miejsce. Szliśmy przez potoki, byle tylko być jak najszybciej. Później jeden czy drugi dostał „wueskę”, to trochę ułatwiło. O quadach nikt wtedy nie marzył, nosiliśmy wszystko w tak zwanych „bambusach”. To takie urządzenie, zainspirowane afrykańskimi plemionami. Oni tak przenosili zabite zwierzęta, przywiązywało się za nogi i się niosło. My używaliśmy rur metalowych, tam się podwiązywało siatkę i niosło się rannego, wtedy trzeba było z cztery osoby, żeby dały radę - wspomina Kazimierz Malarz.

Do każdego wypadku szło zatem przynajmniej czterech ratowników, którzy przenosili rannego do miejsca, w którym mógł otrzymać pomoc.

- Wszystko poszło do przodu, ale stare czasy wspominam z sentymentem, to przecież kawał życia - nie ukrywa. Jak sam twierdzi, nigdy nie zmieniłby decyzji, by zostać goprowcem. To trudna praca, czasem wymaga wyrzeczeń, ale góry i pomoc innym rekompensują mu wszystko.

Kazimierz Malarz jest ratownikiem GOPR od 49 lat. Mimo wieku ciągle jest sprawny i bierze udział w akcjach ratowniczych. Jak mówi, skoro jest już na emeryturze, to wolny czas chce poświęcić na pracę w górach

Niełatwo jest zostać ratownikiem górskim. Trzeba przejść intensywne szkolenie oraz testy i egzaminy kwalifikacyjne, które sprawdzają nie tylko umiejętności teoretyczne, takie jak wiedza medyczna oraz topografia terenu, ale także kondycję fizyczną, czy umiejętność jazdy na nartach. Później, żeby nie stracić statutu czynnego ratownika, trzeba odrabiać odpowiednią ilość godzin na służbie, a co jakiś czas zdawać odpowiednie testy fizyczne.

Nieopodal Klimczoka, schronisko PTTK na Szyndzielni prowadzi Janusz Szeja, także ochotnik GOPR-u. Jak twierdzi, latem interwencji jest bardzo dużo.

- Ostatnio był wypadek śmiertelny, rowerzysta, który zjeżdżał z Koziej Góry uderzył głową i zginął. Są paralotniarze na Skrzycznem, a oprócz tego stale są akcje poszukiwawcze - tłumaczy.

Janusz Szeja pomaga turystom, nawet poza służbą ma kilka interwencji dziennie.

- Kiedy coś się dzieje, część osób nawet nie zgłasza tego telefonicznie, turyści często szukają pierwszej pomocy właśnie w schronisku. A fakt, że jestem ratownikiem, pomaga. To dobre życie - mówi.

Dla tych, którzy wybrali tę drogę, nie ma wątpliwości, że warto. O decyzję przystąpienia do GOPR pytam także młodszych ratowników.

- Mój dziadek był ratownikiem, zresztą był jednym z członków założycieli. Mój ojciec zawsze trochę żałował, że nie starczyło mu na to czasu, więc ja chciałem nawiązać do dziedzictwa dziadka. Całe życie spędziłem na nartach, więc jeśli mogę pomóc chociaż w ten sposób, wyrabiając godziny w zimie, to dlaczego nie- mówi Przemysław Ciompa, ratownik z Ustronia.

Grupa Beskidzka GOPR, która swoim działaniem obejmuje 2500 kilometrów kwadratowych terenów i jest zarazem największą grupą regionalną w Polsce, zatrudnia tylko 20 ratowników zawodowych i niezbędną ilość ratowników sezonowych, którzy wykonują swoje obowiązki zimą. W całej Grupie Beskidzkiej GOPR działa jednak aż 450 ratowników, zdecydowana większość to ochotnicy.

Kiedy za Klimczokiem zachodzi słońce, Kazimierz Malarz kończy zbierać borówki i wraca do placówki. Musi jeszcze nadać komunikaty, ugotować kolację, zająć się turystami, którzy pomagają zarobić na utrzymanie goprówki. Przez kolejny tydzień tak będą wyglądały jego obowiązki. Jedyna niepewna rzecz, to liczba interwencji, w których będzie musiał wziąć udział. To droga, którą wybrał prawie pół wieku temu, a podobną drogą idzie kilkuset ochotników GOPR w Beskidach.


Andrzej Drobik

Pro Media Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Pro Media Sp. z o.o.