Wyspa Wielkanocna, niezwykłe miejsce na końcu świata

Czytaj dalej
Fot. Przemysław Charzyński
Szymon Spandowski

Wyspa Wielkanocna, niezwykłe miejsce na końcu świata

Szymon Spandowski

Profesor Przemysław Charzyński z Wydziału Nauk o Ziemi i Gospodarce Przestrzennej opowiada nam o Wyspie Wielkanocnej, którą udało mu się zwiedzić kilkanaście lat temu.

Wyspa Wielkanocna jest jednym z najbardziej odizolowanych miejsc na Ziemi. Należy do Chile, jednak od jej brzegów jest oddalona o ponad 3,5 tysiąca kilometrów. Jak to się stało, że Pan się na tym końcu świata znalazł?

Miałem trochę szczęścia, bo akurat w Santiago de Chile była organizowana konferencja naukowa z mojej branży. Ze stolicy Chile miałem już znacznie bliżej, chociaż nadal dzieliło mnie kilka tysięcy kilometrów. Na wyspę dotarłem samolotem, bilet kupiłem sobie rok wcześniej, dosłownie pierwszego dnia po tym, gdy dowiedziałem się, że wystąpię na konferencji w stolicy Chile.

Ile taka przyjemność kosztuje?

Dość drogo. Na Wyspę Wielkanocną mogą latać tylko samoloty chilijskich linii lotniczych. Gdy tam byłem, kursowały tylko w niektóre dni tygodnia. Kierunek jest limitowany i słusznie, bo dzięki temu wyspy nie zadeptują turyści.

Czytałem, że Wyspę Wielkanocną odwiedzało średnio 30 tysięcy osób rocznie, czyli wychodzi nieco ponad 80 na dzień.

Wydaje mi się, że mogło być ich trochę więcej, jednak rzeczywiście, rzadko się ich spotyka.

Kupił Pan bilet rok wcześniej, eskapada na Rapa Nui, jak wyspę nazywają Polinezyjczycy, była spełnieniem marzeń?

To jest magiczne miejsce, unikalne, jedyne w swoim rodzaju. Zupełnie inna cywilizacja. Oglądałem zdjęcia z podróży Elżbiety Dzikowskiej i Tony'ego Halika, a ta fascynacja tkwiła we mnie od dzieciństwa, jeszcze od czasów, gdy można było relatywnie łatwo jeździć co najwyżej do „demoludów”. To było marzenie, które wydawało się, że się nie ziści, ale jednak...

I jak wyglądał pierwszy kontakt? Nie rozczarował się Pan?

Podróż była warta każdego zainwestowanego w nią dolara. Nie ma tłumów, to nie jest tak jak na rynku w Pradze, w Rzymie czy w Wenecji. Lotnisko jest takie trochę śmieszne. Do jego budowy dołożyli się Amerykanie, ponieważ miało to być zapasowe lotnisko dla wahadłowców, więc pas ma ponad trzy kilometry długości, a sam terminal to taka chałupinka. Przed lotniskiem czekają ludzie, więc nawet nie trzeba było wcześniej rezerwować noclegu, wystarczyło pogadać. Trafiłem do domku z widokiem na morze, palmami, papają w ogrodzie, kotem. Prostego i taniego. Samo zakwaterowanie było bardzo tanie, droższe było jedzenie, ponieważ zaopatrzenie sprowadza się z zewnątrz.
Na miejscu można wypożyczyć samochód, skuter, tych kilkanaście kilometrów na drugi koniec wyspy bez większego problemu można również pokonać rowerem. Tylko na północy nie ma dróg, ale jeśli ktoś umie, może tam dotrzeć konno, a jeśli nie, to po całodziennej pieszej wędrówce również się tam dostanie.
Trzeba uważać, bo pogoda jest zdradliwa. Samotna wyspa na oceanie powoduje sporą kondensację pary wodnej, więc chmur bywa sporo, jednak przeświecające przez nie słońce jest bardzo ostre. Gdy smarowałem się kremem z filtrem UV nie zdjąłem zegarka i później, po całym dniu spędzonym na rowerze, skórę przy zegarku miałem spaloną.
Pusto, ludzi mało, w niektórych miejscach można było przebywać samemu. Byłem nawet nieco zaskoczony, jak pusto jest, bo przecież samoloty latają, a ich pasażerowie na ogół zostają kilka dni.

Wyspa Wielkanocna jest pochodzenia wulkanicznego, jednak znajdujące się na niej wulkany nie są czynne?

Tak, one wygasły. W pobliżu Hanga Roa, czyli jedynej miejscowości na wyspie jest na przykład nie zniszczony przez erozję krater Rana Kao. Wewnątrz znajduje się bardzo ciekawe przyrodniczo grzęzawisko. Tam również można zobaczyć niezwykle interesujące petroglify, czyli wyryte na skałach prehistoryczne rysunki. Tu właśnie znajduje się słynny Birdman - człowiek ptak. Niesamowite miejsce! W porównaniu np z równie ikonicznym Machu Picchu powiedziałbym, że nawet bardziej niezwykłe i ciekawsze.

A jak wygląda Hanga Roa?

Mieszka tam ponad trzy tysiące osób. Niskie domy, na środku plac z pomnikiem chilijskiego admirała, który w XIX wieku zaanektował wyspę oraz miejscowego wodza, który miał się na to zgodzić. Rdzennych mieszkańców wyspy zostało niewielu. Większość Polinezyjczyków poumierała w kopalniach, dokąd ludzie trafiali porywani przez łowców niewolników. Wrócić udało się tylko nielicznym, obecni mieszkańcy wyspy są w większości ich potomkami.

Jak długo Pan tam był?

Trzy doby, między jednym i drugim samolotem. To wystarczyło, aby wyspę zwiedzić, chociaż oczywiście warto też pojechać na dłużej.

Kuchnia?

Nic specjalnego. Jedzenie jest przywożone statkami z Chile. Na miejscu w zasadzie nic nie ma odmiennego. Kiedyś mieszkańcy wycięli lasy, morze najwyraźniej nie było w stanie wszystkich wyżywić, w wyniku czego doszło do rewolucji, klasa poddana wymordowała klasę panującą, co można zobaczyć na filmach. Dawni poddani zrzucili symbol ucisku - Moai...

Czyli wielkie kamienne rzeźby, które wciąż jednak są symbolem wyspy.

Tak. Zapisków pierwszych holenderskich i hiszpańskich podróżników, którzy dotarli na wyspę na początku XVIII wieku wynika, że wszystkie Moai jeszcze stały. Gdy jednak przypłynął tam James Cook, wiele rzeźb było zwalonych.

Co my o nich wiemy?

W zasadzie niewiele. Z tych zachowanych prawie wszystkie patrzą na ląd. Tylko w jednym miejscu, ale położonym w głębi wyspy, spoglądają na morze. Mieszkańcy znali pismo - rongorongo, niestety, na skutek połowu niewolników, gdy wyspa straciła ponad 90 procent mieszkańców - zostało ich zaledwie około setki - umiejętność odczytania tabliczek zanikła. Straciły one dla pozostałych wartość i prawdopodobnie użyto ich jako opału. Tablic zachowało się bardzo niewiele, zaledwie 26, z czego wiele w złym stanie, np. nadpalonych. One są bardzo ciekawe, zapisane w odwróconym bustrafedonie, czyli czytanie rozpoczynana się od lewego dolnego rogu w kierunku prawego, a przy każdym końcu wersu odwraca się tabliczkę o 180 stopni i dalej czyta od lewej do prawej. Co więcej, litery w drugich liniach są odwrócone tak jak w lustrze.

Dla Polinezyjczyków wyspa to Rapa Nui, my ją znamy jako Wyspę Wielkanocną dzięki Holendrowi Jacobowi Roggeveenowi, który dopłynął do niej w niedzielę wielkanocną w roku 1722. Czy jej mieszkańcy obchodzą Wielkanoc?

Zostali nawróceni na chrześcijaństwo, więc tak.

Szymon Spandowski

Pro Media Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Pro Media Sp. z o.o.