Wojciech „Woytaz WTZ” Karaś: Wkurza mnie brak autentyczności
Pisać teksty zaczął jeszcze w szkole. Po kilkunastu latach działalności w hiphopowym podziemiu opolanin Wojciech „Woytaz WTZ” Karaś debiutuje na rynku muzycznym płytą „Koronacja przegranego”. Dzisiaj premiera.
Piotr Guzik: Kim jest tytułowy przegrany?
To ja, w oczach ludzi, którzy zdążyli postawić na mnie kreskę. Na scenie hiphopowej działam od 13 lat, mam na koncie wydawnictwa undergroundowe, tak zwane „nielegale”, jednak dopiero teraz udało mi się wyjść z legalnym krążkiem na sklepy i internetowe muzyczne platformy streamingowe, jak Spotify czy Tidal. Dla mnie jest to spełnienie marzenia, o które ciężko walczyłem. Sam nieraz myślałem, że tego celu nie uda się osiągnąć, a jednak właśnie dzisiaj na rynku ukazuje się moja debiutancka, legalna płyta. Stąd też słowo „koronacja” w tytule. I nieprzypadkowo na albumie znalazło się 13 kawałków.
Płyta legalna, czyli jaka?
Zawierająca w pełni premierowy materiał, oparty na bitach od producentów, za które trzeba było zapłacić niemałe pieniądze. Płyty undergroundowe można tworzyć, bazując na ogólnodostępnych podkładach z internetu, ale jeśli chce się wydać album legalny, taki, który będzie dostępny w sklepach, to o czymś takim nie może być mowy.
Nie brak artystów, którym wygodnie jest być w muzycznym podziemiu. Dlaczego postanowiłeś je opuścić?
Ponieważ uważam, że mój przekaz jest wartościowy i chcę z nim wyjść do szerszej grupy odbiorców. Nie opieram tekstów na niewyszukanych czasownikowych rymach, staram się tworzyć bardziej wysublimowane słowne konstrukcje. Przede wszystkim myślę jednak, że działając na scenie hiphopowej od kilkunastu lat, a także mając już nieco życiowego doświadczenia, mam do powiedzenia nieco więcej niż w czasie, gdy zaczynałem przygodę z rapem.
Co skierowało cię właśnie na te muzyczne tory?
Wszystko zaczęło się w szkole. Do czasu styczności z hip-hopem nie miałem jakichś wielce określonych preferencji. Ten gatunek urzekł mnie swoją rytmiką i szczerością przekazu. Sam postanowiłem pisać teksty, gryzmoliłem je w zeszytach podczas lekcji w ostatnich ławkach w klasie. Szybko stało się to dla mnie nałogiem. Jeśli przez kilka dni nic nie napiszę, to zaczyna mnie nosić.
Chodzisz wszędzie z notesikiem i chwytasz pojedyncze myśli?
Raczej jestem z tych, którzy na spokojnie siadają nad kartką bądź przy komputerze, zapodają bit i dają mu się ponieść. Nie liczę na nagłe przebłyski olśnienia. Praca nad tekstem czasem jest łatwa, a czasem trudna, tu nie ma reguły. Ale - jak już wspomniałem - nie muszę się specjalnie do niej zmuszać.
Dążąc do realizacji marzenia w postaci legalnej płyty miałeś chwile zwątpienia?
Dosyć często. Ale wtedy z pomocą przychodziło pisanie. Okazało się, że skreślenie paru wersów na kartce potrafi odpędzić głupie myśli. Gdy piszę, demon mnie odpuszcza. Dla mnie to forma terapii, pomagająca uporządkować sobie świat.
O tym opowiadasz na płycie?
W moich kawałkach nie brak ciężkich wersów, dotyczących osobistych przeżyć czy niełatwych relacji w rodzinie. Są też przemyślenia oraz przestrogi, choćby przed tym, że nawet będąc szaleńczo zakochanym, nie powinno się opuszczać gardy, bowiem zderzenie z rzeczywistością może być tragiczne w skutkach. Sporo jest tu wątków autobiograficznych. Jestem opolaninem, czuję się związany z miastem, nie mogło więc zabraknąć wątków nawiązujących do Opola, choćby do nieistniejącego już klubu Epicentrum przy ul. Krakowskiej, gdzie wiele lat temu miałem swój pierwszy występ.
Nie obawiasz się, że teksty o Opolu uczynią twój materiał zbyt hermetycznym dla słuchacza, który nie zna tego miasta?
Nawiązania do miejsca zamieszkania i pochodzenia są w rapie czymś normalnym. Wszyscy to robią. Ale te aluzje do miasta nie są czymś integralnym, to raczej smaczki dla tych, co wiedzą o co chodzi, a nie utrudniają odbioru przekazu ludziom spoza Opola.
Na płycie udziela się sporo gości.
Tło muzyczne do moich rymów na tym albumie w dużej mierze zapewnił renomowany producent DNA. Oprócz tego chciałem, by w każdym kawałku gościnnie pojawił się ktoś, kogo znam i komu ufam. Wśród gości znaleźli się wykonawcy znani z programu „Mam Talent”, czyli Marlena Patynko i Lasio Companija, którzy pojawiają się w utworze „Wojna o marzenia”, czy opolski raper i muzyk Pathos. Cieszę się, że w takim towarzystwie wychodzę z podziemnego bagna.
Underground jest taki zły?
Na rodzimej scenie hiphopowej nie jest lekko, bowiem konkurencja jest ostra. Osoby znane i popularne potrafią być fajne na scenie i przed kamerami, a zupełnie inaczej odnosić się do ludzi, gdy z tej sceny schodzą i gdy gasną reflektory. Ale w podziemiu pod tym względem sytuacja jest jeszcze gorsza. Tam zawiść, konkurencja, dwulicowość i wzajemne podkładanie świń są na porządku dziennym. Zdążyłem się na to napatrzyć. I dla mnie jest to przykre, bowiem jestem człowiekiem, który uważa, że hip-hop nie powinien wiązać się z podążaniem po trupach do celu.
Przecież rywalizacja jest elementem kultury hip-hopowej.
Pathos: Ale nie za wszelką cenę. Są tacy twórcy, którzy pokazują, że ta muzyka może ludzi łączyć oraz że ten styl to nie jest prymitywne wykrzykiwanie obelg do mikrofonu, a coś, co potrafi nieść głęboki przekaz.
Co jeszcze was wkurza?
Irytują mnie niektórzy młodzi hiphopowcy. Nie chodzi o to, że oni zaczynają w czasie, gdy rap jest cały czas na fali wznoszącej. Mierzi mnie brak autentyczności. Słuchając kawałka, potrafię się zorientować, czy słowa płynące z głośnika są wydumane, czy też faktycznie płyną z serca rymującego. Denerwują mnie też youtuberzy, którzy koniunkturalnie pozamieniali się w raperów, ponieważ poczuli, że można na tym zarobić pieniądze. W ten sposób psują wizerunek tych, którzy wkładają w tę muzykę i w twórczość całe serce, często kosztem wielu wyrzeczeń.
Pathos: Z rapem trzeba się urodzić. Powstają szkoły, w których uczy się ludzi odpowiedniego pisania tekstów. A ten powinien płynąć z serca i być owocem samodzielnej pracy, nauki na błędach, zamiast chodzenia na skróty.
Woytaz WTZ: Irytujące jest też ślepe powielanie wzorców z Zachodu. To, co tam było modne jakiś czas temu, u nas sprzedawane jest jako coś świeżego. Przykładem jest korzystanie z narzędzia „Auto-Tune”, które umożliwia komputerowe manipulowanie głosem. Nie mam nic przeciwko, jeśli to jest stosowane jako smaczek, chwilowe urozmaicenie. Ale nagranie w ten sposób całej płyty? To już przesada. I zwyczajne oszukiwanie słuchaczy, bowiem na koncertach taki wykonawca potrafi brzmieć zupełnie inaczej niż na nagraniach.
Pathos: Nie mam nic przeciwko rozwojowi. Poszukiwanie nowości nie jest złe. Ale nie można dać się temu zachłysnąć. Dużo zawdzięczamy poprzednikom i warto pamiętać o ich dorobku. Szczególnie że ich teksty, pomimo upływu czasu, pozostają aktualne.
Dziś premiera płyty. Co dalej?
W piątek mam premierowy koncert w Discopleksie w Pietnej, na scenie pojawię się przed raperem Słoniem. Tego dnia odbędzie się też premiera klipu do utworu „Wojna o marzenia”. W dalszej perspektywie jest też trasa koncertowa, a także pewien projekt, o którym nie mogę jeszcze szerzej mówić. Pathos szykuje własny ciekawy materiał i myślę, że potem nagramy wspólny album.
To wszystko musisz łączyć z pracą zawodową.
Wcześniej pracowałem na trzy zmiany w jednej z fabryk w Opolu. Teraz jestem listonoszem. Nic nadzwyczajnego. Choć był już taki raper, co chodził z przesyłkami, a teraz jest jednym z najpopularniejszych wykonawców w Polsce. Mowa o Kękę. On dostał telefon z wytwórni i rzucił robotę. Dla mnie życie napisało nieco inny scenariusz, ale nie narzekam.
Płyta „Koronacja przegranego” dostępna jest obecnie w Opolu, można ją też dzisiaj (piątek, 1 marca) wygrać w konkursie na Facebooku „NTO”.