Ukraińcy pracy się nie boją, a pracodawcy to doceniają

Czytaj dalej
Fot. Wojciech Wojtkielewicz
Julia Szypulska

Ukraińcy pracy się nie boją, a pracodawcy to doceniają

Julia Szypulska

Tutaj jest jak w raju - śmieje się Larysa, która już 11 rok przyjeżdża do pracy w Gospodarstwie Ogrodniczym Wilczewscy w Białousach. - A jak wracam na Ukrainę to też mam raj, bo przez resztę roku żyję z tego, co tutaj zarobię.

Larysa pochodzi z centralnej Ukrainy. Mieszka w Winnicy, ponad 300-tysięcznym mieście na Podolu. Praca tam jest, cóż z tego, kiedy z pensji nie da się przeżyć do końca miesiąca. Larysa była i bibliotekarką, i urzędniczką w biurze paszportowym. Srednie zarobki na Ukrainie to 250 dolarów. Ale tak jak i w Polsce średnia krajowa dla wielu jest poza zasięgiem. Larysa zarabiała ok. 150 dolarów.

- Tutaj zarobię tyle w kilka dni - nie kryje.

Jej córka, choć skończyła uniwersytet, perspektywy miała równie skromne. Została jednak zawodowym żołnierzem i nieźle sobie radzi.

Ukraińcy to duża pomoc

Na Ukrainie trudno się żyje. Larysie szkoda chłopaków, co ich do wojska biorą. Kilkunastu co roku zabierała do pracy w Białousach. W tym roku mieli wyjechać 15 lipca. Ale sześciu z nich na tego dnia dostało wezwanie do armii.

W gospodarstwie pracują Ukraińcy nie tylko z Winnicy, choć tych jest większość. Są też robotnicy z Krymu, czy Dniepropietrowska. W sumie 470 osób.

- W tym roku mamy rekordowo dużo pracowników z Ukrainy - przyznaje Jerzy Wilczewski, założyciel i właściciel gospodarstwa w Białousach. - Wcześniej proporcje były inne - Polaków było więcej. Jednak młodych jest coraz mniej - znajdują stałą prace albo sami wyjeżdżają gdzieś zagranicę. Młodzież odchodzi ok. 20 sierpnia, bo trzeba się przygotować do szkoły. Studenci we wrześniu, zostają tylko starsi. Ale ich jest za mało. Mamy różne odmiany borówki, dlatego sezon zbiorów trwa u nas ponad trzy miesiące. Z powodu Ukraińcy są dla nas dużą pomocą.

Pracują na polu, w sortowni czy chłodni. Ci pierwsi na akord - im więcej zbiorą, tym więcej zarobią. Pracę zaczynają o siódmej i zbierają, jak długo pozwoli pogoda. Pozostali mają stawkę godzinową. W sumie w gospodarstwie Wilczewskich pracuje ponad tysiąc osób. Pracownikom sezonowym gospodarz wybudował osiedle. Pokoje są kilkuosobowe z łazienkami i ogrzewaniem. Sa też tereny rekreacyjne - staw, boisko do siatkówki, alejki, a nawet dyskoteka.

Larysa ponad 10 lat temu zaczęła przyjeżdżać do pracy w Polsce. Była w różnych miejscach. Ale najbardziej spodobało jej się w Białousach.

- Duże gospodarstwo, dobry gospodarz. Jak coś trzeba, to zawsze pomoże - zachwala pracodawcę. - Jest tu wszystko, co potrzeba dla ludzi - i do pracy, i do odpoczynku. Wszystko jest tu dobrze zorganizowane, jak w wojsku - śmieje się. Po 22 odpoczynek. W pokojach są prysznice, ciepła woda, telewizor, dają pościel - nie trzeba brać z domu, jest też pralka.

Zaproszenia dostają w lutym i wtedy występują o wizę. Trzeba czekać w kolejce. Dwa, trzy, a czasem i cztery miesiące. Dlatego lepiej zacząć sprawy urzędowe wcześniej, żeby zdążyć do Polski na lipiec, kiedy zaczynają się zbiory borówki.

- Przyjeżdżamy, a na bramie już czeka Ala, nasza „mama” - tak Larysa mówi o Alicji Stepaniuk, kierowniczce hotelu.

- Ukraińcom ciężko się żyje w ich kraju, ale oni się nie poddają, nie narzekają. Są weseli, życzliwi - Alicja nie może się nachwalić. - Są dobrymi pracownikami. A mieliśmy tu różne nacje. W tym roku są dwaj studenci z Nepalu. A w tamtym roku mieliśmy sześciu Hindusów. Ale oni do ciężkiej pracy nie są przyzwyczajeni. Dwóch zrezygnowało po kilku dniach, dwóch po tygodniu, tylko jeden wytrzymał do końca.

Miał przyjechać i w tym roku, czekaliśmy na niego - opowiada Alicja Stepaniuk. Ale podobno pojechał pracować do Australii, tam są większe zarobki.

46-letni Walerij przyjechał pierwszy raz. Uśmiechnięty, życzliwy, chętnie opowiada o sobie. Szczęściarz - tak siebie określa. Ma dwie córki i żonę młodzą o 15 lat, za którą tutaj przyjechał. W wakacje popracuje tutaj, potem wraca do pracy zawodowej. A z zawodu jest nauczycielem języka angielskiego i niemieckiego. Choć lubi pracę w szkole, kokosów z niej nie ma.

Nauczyciel, wykładowca, sprzedawca

- W Polsce zarabiam dodatkowe pieniądze, a do tego poznaję nowych ludzi, poszerzam horyzonty. To dla mnie nowe doświadczenie - Walerij wylicza zalety pobytu. - Tutaj jest Europa.

Urzędnicy, nauczyciele, sprzedawcy, pracownicy gastronomii, wykładowcy wyższych uczelni, ponoć bywali też politycy - deputowani do ukraińskiej dumy - takie zawody mają Ukraińcy, przyjeżdżąjący do pracy w Białousach. Niektórzy są młodzi, inni w średnim wieku. Jedni mają rodziny, drudzy chcą się najpierw trochę dorobić. Natasza, Jula i Nadzia to dwudziestoparolatki. Pracują w sklepie. U siebie zarabiają ok. 150-200 dolarów miesięcznie.

- Wynajęcie mieszkania kosztuje 100 dolarów, na życie niewiele zostaje - mówią. - A jedzenie i inne rzeczy kosztują tyle samo, co i w Polsce. Co z tego, że na Ukrainie jest praca, skoro pieniądze z tego są za małe?

Wolą popracować w Polsce. Jula przyjeżdża już trzeci rok, teraz jest z mamą i bratem. 23-letnia Nadzia przyjechała pierwszy raz. Spodobało jej się i teraz powrót do pracy w sklepie niezbyt jej się podoba.

Ukraińcy dostają wizę na około pół roku. Dlatego chcą pracować w Polsce jak najdłużej się da. Sezon zbiorów borówki w Białousach to nie wszystko. 62-letnia Raja na przykład najpierw jedzie na truskawki pod Gorzów Wielkopolski, potem przyjeżdża na borówkę, a kiedy i tu sezon się skończy, znów jedzie do Gorzowa i pracuje w fabryce telewizorów.

- Dzięki zarobionym tutaj pieniądzom łatwiej jest żyć na Ukrainie. Człowiek mniej się martwi - mówi Raja, która wcześniej pracowała w stołówce na lotnisku.

W Białousach jest już trzeci raz, więc zdążyła też trochę poznać region. Spodobał jej się Białystok. - Macie ładne centrum - mówi.

Korzyści z dorobienia sobie w Polsce widzi też 66-letni Misza. Nie boi się pracy w gospodarstwie, choć wcześniej pracował jako wykładowca na wyższej uczelni technicznej.

- Jestem tu pierwszy raz i podoba mi się. Wesoło tutaj - mówi.

Rodzinna atmosfera ma i inne konsekwencje. Bywa, że pracy spotyka się drugą połowę.

- Mamy tutaj takie dwie pary, które poznały się u nas - mówi Alicja Stepaniuk. - On przyjeżdża, czeka na nią i potem pracują razem. I tak od dwóch lat. Kto wie, może coś z tego wyniknie? W sąsiednim gospodarstwie dwie Ukrainki poznały Polaków i wyszły za nich za mąż.

A może osiedlić się w Polsce na stałe?

- No nie wiem, raczej nie - zastanawia się Larysa. - Ukraina to mój kraj. Cieszę się, że moge zarobić pieniądze w Polsce i wydać je na Ukrainie.

Firma ma pracownika, a mieszkańcy zarobek

Obecność Ukraińców to korzyść nie tylko dla ich pracodawców, którzy w ten sposób radzą sobie z brakiem rąk do pracy. Dzięki nim np. sklep spożywczy w Białousach ma większe obroty. Wracający z pracy Ukraińcy często wstępują tam po zakupy. Nie wszyscy pracodawcy w woj. podlaskim dysponują hotelami dla personelu z zagranicy, stąd coraz większą popularnością cieszą się kwatery agroturystyczne.

- Nie ma dnia, żeby ktoś nie zadzwonił zapytać o pokój - mówi właściciel kwatery z okolic Czarnej Białostockiej. - Wiem, że sąsiedzi mają komplet. Niektórzy szykują domy specjalnie pod pracowników zza wschodniej granicy.

Przybysze z Ukrainy pracują nie tylko w rolnictwie. Są mile widziani także w branży budowlanej, produkcyjnej, czy też związanej z logistyką. Zatrudniają ich największe zakłady w regionie np. Malow sp. z.o.o z Suwałk. Według danych białostockiego oddziału ZUS, w woj. podlaskim pracuje 2538 Ukraińców. Choć Gospodarstwo Ogrodnicze Wilczewscy w Białousach jest tą firmą, gdzie pracowników ze Wschodu jest najwięcej.

Julia Szypulska

Pro Media Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Pro Media Sp. z o.o.