Rybnik: Ruszył proces Tuptusia. „Ten pies to była chodząca śmierć”

Czytaj dalej
Fot. A.Król
Aleksander Król

Rybnik: Ruszył proces Tuptusia. „Ten pies to była chodząca śmierć”

Aleksander Król

Przed Sądem Rejonowym w Rybniku ruszył proces Andrzeja K. z Jankowic, oskarżonego o znęcanie się nad 5-miesięcznym szczeniakiem. Gdy odbierano mu konającego „Tuptusia”, żywcem zjadały go robaki. - Właśnie miałem go zakopać - oznajmił wtedy właściciel.

Andrzejowi K. z Jankowic zarzucono, że w okresie od maja do 13 września 2018 znęcał się nad 5-miesięcznym psem w ten sposób, że “rażąco zaniedbując, utrzymywał go w niewłaściwych warunkach bytowania, co spowodowało u psa rozległe rany w okolicy szyi, a także choroby: ropowicę, pchlicę, martwicę skóry. A także zostawiał psa na działanie niekorzystnych warunków atmosferycznych, powodując zagrożenie dla jego życia i zdrowia. Utrzymywał psa bez odpowiedniego pokarmu, co mogło powodować jego wychudzenie i osłabienie”.

Oskarżony nie stawił się na rozprawę w rybnickim sądzie, ale sędzia prowadząca sprawę odczytała jego wcześniejsze zeznania. - Ja nie przyznaję się do znęcania się nad psem. Psa, o którym mowa wziąłem od swojego kumpla, bo on miał tych szczeniaków za dużo. Pies miał może z miesiąc jak go wziąłem, ale już sam jadł. Był u mnie jakiś miesiąc czasu, a później się stracił - zeznał Andrzej K. - Znalazłem go niedaleko, pies miał na głowie założoną puszkę metalową. Myślałem, że nie żyje. Miałem zamiar go zakopać - zeznawał. A w dalszych zeznaniach przyznał, że nie szczepił szczeniaka, bo uważał, że był na to za mały i nie był z nim u weterynarza. - Ja psu dawałem do jedzenia to, co nie zjadłem. Spał ze mną w domu i biegał po podwórku. Nie miał budy bo był za mały - czytała słowa Andrzeja K. sędzia.

Przed Sądem zeznawała Joanna Gąska z Fundacji „Jestem Głosem Tych, co nie mówią”, która interweniowała na posesji w Jankowicach, po zawiadomieniu przez policję. - Zastaliśmy tam funkcjonariusza policji oraz Andrzeja K. właściciela zwierzęcia, a także jego synową. Kiedy podeszłam, by zacząć rozmowę, wyczułam zapach padliny - mówiła w sądzie Joanna Gąska. - Gdy zobaczyłam psa, nie był w stanie samodzielnie stać, nie reagował na żadne wołania. Podeszłam by sprawdzić czy żyje, zapach wskazywał, że dawno nie. Jednak nachylając się nad szczeniakiem zauważyłam wyraźny ruch klatki piersiowej. Spojrzał na mnie, ale nie podnosił głowy. Odchyliłam główkę by przyjrzeć się ranom, zobaczyłam kilka dziur, z których wychodziło robactwo - opisuje szczegółowo Gąska.

Mówiła, że Andrzej K. tłumaczył, że pies mu uciekł. A jak go znalazł miał założoną metalową puszkę na głowie. Pies miał wrócić do niego 20 września, a przedstawiciele fundacji zostali wezwani dopiero 23 września. - Jako właściciel zwierzęcia był zobowiązany mu pomóc niezwłocznie. Dopuścił do tego, by zwierzę ogromnie cierpiało, konało, co najmniej przez 3 dni. Przyjechaliśmy w ostatnim momencie - mówi Joanna Gąska, dodając, że synowa Andrzeja K. twierdziła, że chciał on zakopać szczeniaka nie ściągając nawet z głowy puszki i nie sprawdzając, czy żyje. - Nawet nie zadał sobie trudu by zdjąć z głowy puszkę. Łopata była już przygotowana. Gdyby nie interwencja synowej, pies zostałby zakopany - mówi Gąska.

Mężczyzna podpisał zrzeczenie się zwierzęcia na rzecz Fundacji, której przedstawiciele niezwłocznie zawieźli psa do weterynarza do Gliwic, gdzie uratowano mu życie.

Przed sądem zeznawał też dzielnicowy policji, który interweniował we wrześniu 2018 r. w Jankowicach w związku ze znęcaniem się nad psem. - To był młody szczeniaczek. Miał zakrwawioną szyję. Zobaczyłem co znajduje się pod szyją - żywcem zjadały go robaki. Siedziały w jego ciele i wypadały. Ten pies to była chodząca śmierć, robaki zjadały go żywcem - mówił dzielnicowy. Policjant opowiadał, że pies nie miał warunków do bytowania.

- Andrzej K. jest znany z nadużywania napojów alkoholowych, nie widuję go trzeźwego - mówił dzielnicowy. Kolejna rozprawa odbędzie się 22 sierpnia. Andrzejowi K. grożą 3 lata więzienia.

Niestety Tuptuś to niejedyne zwierzę, które narażone było na niebezpieczeństwo. W domu oskarżonego policja wraz z przedstawicielami Fundacji „Jestem Głosem Tych co Nie Mówią” interweniowała kolejny raz jakiś czas po odebraniu Andrzejowi K. „Tuptusia”. - To działo się już później. Interweniowaliśmy tam w sprawie innego psa, który nie miał odpowiedniego schronienia. Był przywiązany do drzewa, ale nie było tam wody - mówiła w sądzie Joanna Gąska. Dodała, że w domu było więcej zwierząt. W jednym pokoju, gdzie mieszka synowa oskarżonego Andrzeja K. wraz z córką, żyją liczne zwierzęta. Były szczury, królik, papuga, gołąb, ze złamanym skrzydłem, kot dorosły i trzy małe koty, półroczne, zamknięte w transporterze przewidzianym do przewozu jednego zwierzęcia. Nie wiadomo na czym było wzrok skupić - opowiadała Gąska. Tłumaczyła, że nad tymi zwierzętami opiekę sprawowała synowa. Przedstawiciele fundacji dali właścicielce szansę, bo dzięki niej Tuptuś przeżył (to ona zawiadomiła policję), ale podczas kontrolnej wizyty, odebrano koty kobiecie.

Aleksander Król

Pro Media Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Pro Media Sp. z o.o.