Rodzina jest dla opolskich mam najważniejsza
- Kobieta może dużo, ale musi też dać sobie radę sama ze sobą, żeby pogodzić tę wielość ról - mówiła prof. Dorota Simonides na spotkaniu inicjującym kampanię w urzędzie marszałkowskim. - Dlatego konieczna jest ta moc, bez której nie ma rodziny.
Pobudka codziennie o 4.30 (z wyjątkiem weekendów, wtedy pozwala sobie pospać nawet do... 7.00, na jeszcze dłuższe leniuchowanie szkoda jej dnia). Zanim zdąży do pracy w administracji Spółdzielni Mieszkaniowej w Opolu na 7.00, jeszcze weźmie szybki prysznic, przygotuje drugie śniadanie do szkoły dla synów, po drodze kupi chleb na popołudnie.
- Mama jest całkiem ładna - opisuje najmłodszy z synów, Przemek Żyrek. Pytany o domowe obowiązki rodzicielki, wylicza między innymi pranie, gotowanie i prasowanie ubrań. Do tego pomaganie w lekcjach.
- Miałem dziś trudne zadanie do obliczenia i mama mi wyjaśniła, jak je zrobić - relacjonuje Przemek.
Panowie (tata i trzech synów w wieku 13, 11 i 7 lat) angażują się na przykład w sprzątanie, choć Agnieszka śmieje się, że standardów z małżeńskiego życia przed narodzinami dzieci dawno już nie trzyma.
- Michał i Kacper śmieci wyrzucają do zsypu lub na dwór - precyzuje pierwszoklasista.
Tomasz Żyrek: - Pranie to nastawić mogę, ale żona nie lubi, jak rozwieszam. Uważa, że zrobi to lepiej sama. Za prasowanie też się nie biorę, bo musielibyśmy zbyt często zmieniać garderobę - śmieje się. (Kiedy rozmawiamy wieczorem przez telefon, pani Agnieszka właśnie składa ubrania z suszarki, o czym mąż nie omieszka mi opowiedzieć).
Opieką nad dziećmi rodzice dzielą się solidarnie. Mama zwykle odbiera chłopców ze szkoły, tato ich zaprowadza. Jak trzeba, tato ugotuje obiad albo „zorganizuje” jedzenie na mieście. Częściej też wozi synów na popołudniowe zajęcia, ale i mama w tym nie ustępuje.
- Pamiętam, jak starsi wkręcili się w grę w hokeja. Myśmy na tym lodowisku niemal mieszkali. Oprocz zajęć w tygodniu, niemal każdy weekend od września do kwietnia spędzaliśmy jak nie na treningach, to na zawodach. Albo kiedy najstarszy syn postanowił zostać kajakarzem, targaliśmy kajaki z garaży na ulicy Struga nad wodę. Dziś wspominam to z niedowierzaniem. Skąd miałam tyle siły, żeby to wszystko pogodzić - zastanawia się pani Agnieszka, jedna z uczestniczek kampanii urzędu marszałkowskiego „Opolska mama ma moc”, która znalazła się w kalendarzu z opolskimi mamami (na karcie z maja).
W domu Agnieszka Żyrek kieruje się prostą zasadą: „zadowolona mama to szczęśliwa rodzina”, więc znajduje też czas dla siebie, na przykład na bieganie. - Siłę, którą w sobie mam, przekazuję synom - mówi.
Trzynastoletni Michał Żyrek mówi, że jego mama nie pozwala synom na wszystko, ale jest najlepsza i bardzo sprawiedliwa. - Jak któryś z nas przyniesie ze szkoły złą ocenę, to nie dostaje się za to wszystkim - argumentuje nastolatek i dodaje, że świetnym sposobem na poprawienie złego humoru mamy jest rezygnacja przez dzieci z gry na komputerze i wyjście na dwór.
Kacper, jedenastolatek, uważa, że mama jest pomysłowa (bo pomagała mu zrobić plakat przed wyborami do samorządu szkolnego), fajna, ładna, odważna (bo zapisała się z dziećmi na ramageddon, czyli ekstremalny bieg z przeszkodami). Ulubione zajęcie syna z mamą w domu? - Leżymy i przytulamy się albo słucham, kiedy mama czyta Przemkowi książkę. Lubię też pomagać mamie w przygotowaniu obiadu: skrobię ziemniaki, rozkładam sztućce - wylicza.
Tomasz Żyrek: - Kiedy usłyszałem, że żona dostała propozycję wzięcia udziału w tej kampanii, nie byłem zaskoczony, bo jest bardzo aktywną osobą: tańczyła w Pechu, była senatorem elektem na politechnice, biega. A chłopcy dodają, że mama lubi też fotografować.
Małżeństwem Żyrkowie są od 15 lat. Mąż po stwierdzeniu, że dopiero podczas naszej rozmowy to sobie uświadomił, deklaruje, że taką rocznicę trzeba będzie uczcić specjalnie. Czym urzekła Tomasza Agnieszka? - Trudno na to jednym zdaniem odpowiedzieć. Spotkaliśmy się w Opolu na studiach z budownictwa. Ona z nazwiskiem na A rozpoczynała listę studentów, ja ją zamykałem, ale okazji do spotkań było wiele. Zaczęliśmy chodzić na trzecim roku. Najważniejsze było dla mnie to, że przy Agnieszce czuję sie fajnie i tak wyhodowaliśmy naszą miłość - kwituje.
Śpiewać każdy może...
Małgorzata Kulińska, żona, mama, babcia, córka, nauczycielka w brzeskim przedszkolu, gospodyni domowa, działaczka społeczna, perfekcjonistka, artystka - od kilku lat wokalistka programu „Studio” w Domu Kultury z Lewinie Brzeskim.
Śpiewać lubiła, odkąd pamięta. W studium wychowania przedszkolnego w Prudniku, w którym muzyka była przedmiotem nie mniej ważnym od innych, profesorka od rosyjskiego nastawała, żeby Gośka wystąpiła na Festiwalu Piosenki Radzieckiej w Zielonej Górze, ale niepewna wówczas swoich możliwości 20-latka wstydziła się, a nauczycielce zabrakło determinacji, żeby dać jej przysłowiowego kopa. Kto wie, czy nie byłaby dziś znaną gwiazdą w świecie muzyki.
Talent odziedziczyła po 84-letnim obecnie tacie - muzycznym samouku, który każdy utwór potrafi rozpisać na partyturę i znakomicie gra na saksofonie. Pani Małgorzata „na własne potrzeby” gra na pianinie, choć do szkoły muzycznej też nie chodziła. Ukończyli ją za to obaj jej synowie. Starszy, 28-letni Szymon gitarę odwiesił na razie na kołku z powodu obowiązków domowych (praca, dwoje małych dzieci), ale młodszy, prawie 18-letni Maciej chętnie akompaniuje mamie na akordeonie i kibicuje podczas występów.
Najbliższy odbędzie się w połowie maja, w pałacu w Sulisławiu, gdzie opolski urząd marszałkowski zainicjuje oficjalnie kampanię „Opolska mama ma moc”. Pani Małgosia jest jedną z wielu twarzy tej kampanii. Zaśpiewa tam „Graj, Cyganie, graj” i „Walca François”.
W repertuarze mieszkanka podbrzeskich Gierszowic ma dziesiątki piosenek kresowych (skąd wywodzi się jej rodzina), polskich z jej ulubionych lat 20. i 30., folklorystycznych, w tym góralskich, obcojęzycznych (po włosku śpiewała nawet z rodowitym Włochem Roberto Zucaro na gali Lwów Lewińskich), a także arii operetkowych. Wielu Opolan zna ją z występów (solo i w duecie z Januszem Tekielą) na regionalnych festiwalach, galach, biesiadach, przeglądach artystycznych.
Wielokrotnie nagradzana za talent muzyczny, nie tylko w regionie. Wśród najcenniejszych jej „trofeów” jest m.in. grand prix Ogólnopolskiego Przeglądu Twórczości Artystycznej w Warszawie z 2014 roku, zdobyte w duecie właśnie z Januszem Tekielą. Jury wybrało ich spośród 1500 uczestników. Na wspólnym koncie mają też udział w nagraniu płyt: składanki kolęd polskich i własnej „Miłość nie umiera nigdy”.
Odwagę do podzielenia się „ze światem” swoją pasją znalazła dziesięć lat temu, decydując się na udział w festiwalu piosenki kresowej w Łosiowie, na którym zajęła trzecie miejsce. To dodało jej skrzydeł. - Wcześniej śpiewałam w domu z rodziną, zajmując się gospodarstwem rolnym, czy podczas pracy w przedszkolu z dziećmi - wspomina.
Arie operetkowe upodobała sobie szczególnie, bo oprócz śpiewu jest w nich element aktorstwa, a jak aktorstwo, to i strój musi być odpowiedni. Sceniczne kreacje pani Małgosia obmyśla sama, szyje czasami z pomocą mamy. A to do maminego kapelusza doda pióra, a to doszyje boa, cekiny czy koronki do prostej sukienki i tak rodzi się wyjątkowy strój. Na dodatki potrafi wydać niejedną złotówkę. - Na koronkowe rękawiczki czekałam pół roku. Zamówiłam je u koronkarki na festiwalu w Bierkowicach i umówiłam się z panią, która miała je zrobić, że odbiorę je na kolejnym spotkaniu w skansenie - opowiada.
Perfekcjonistka w pracy (późno kładzie się spać, bo mimo tylu lat doświadczenia nadal regularnie przygotowuje się do zajęć z przedszkolakami), w domu (sprząta, gotuje, piecze, kupowanych „gotowców” nie uznaje), w pasji (stroje dopasowane ma do repertuaru). - Zirytowałam się raz, kiedy przeczytałam po swoim występie, że śpiewałam piosenki z lat 50. A przecież śpiewałam ubrana w pióra, bo to był repertuar z lat 20.-30. Lata 50. kojarzą się przecież z grochami i balerinami. Jeszcze ktoś sobie pomyślał, że Kulińska była nie w takim stroju jak trzeba - wyjaśnia.
- Staram się otaczać ludźmi, którzy mnie szanują i doceniają. Poczucia własnej wartości nie uzależniam od krytykujących mnie - wykłada swoją życiową dewizę. - Mąż nie miał wyjścia - żartuje. - Musiał mi kibicować w tym, co robię.
Nie tylko kibicuje, ale jest skłonny do poświęceń, skoro zgodził się wstać przed siódmą rano w niedzielę, żeby zrobić fotografię na upatrzonym przez panią Małgorzatę miejscu, w polu, wśród maków.
Życie na wsi jest cudowne
Miłość do koni Małgorzata Skowrońska poczuła jeszcze, zanim zaczęła naukę, mimo że jej rodzina mieszkała w bloku, w Prudniku. W rodzinnych albumach zachowało się zdjęcie, na którym może czteroletnią dziewczynkę trzyma na rękach chrzestny, a obydwoje stoją przy koniu. - Kiedy zaczęłam pierwszą klasę szkoły podstawowej, poprosiłam rodziców, żeby zawieźli mnie na lekcje jazdy konnej - wspomina Skowrońska. - Instruktorka uznała jednak, że jestem za mała, i odesłała mnie za rok. Po roku historia się powtórzyła. Na początku trzeciej klasy znów usłyszałam, że mam czekać, ale już na to nie pozwoliłam.
To w stajni poznała przyszłego męża - Krzysztofa. Po ślubie przez jakiś czas on pracował za granicą, a ona mieszkała z synkiem w bloku i jeździła doglądać koni do stajni. - Było ciężko godzić wszystkie obowiązki - przyznaje. - Rano zawoziłam synka do przedszkola i jechałam do stajni. Gdy do zwierząt trzeba było zajrzeć w nocy, prosiłam mieszkającą piętro niżej mamę o zaopiekowanie się dzieckiem. W pewnym momencie mąż postawił sprawę jasno: albo sprzedajemy konie i zostajemy w bloku, albo przenosimy się na wieś. Syn miał rozpocząć naukę w szkole podstawowej. Chciałam, żeby miał ugotowany i podany obiad, chciałam pomagać mu w lekcjach, nie patrzeć z niepokojem przez okno w bloku, czy jest na podwórku, tylko zapewnić mu bezpieczny ogrodzony plac do zabawy. Chciałam też dalej zajmować się końmi. Tylko przeprowadzka na wieś dawała możliwość pogodzenia tych dwóch ról.
Wybrali wariant numer dwa. Pan Krzysztof zajmuje się pracami gospodarskimi i gotuje smakołyki dla uczestników zajęć z końmi w roli głównej (Skowrońscy prowadzą naukę jazdy, hipoterapię, wakacyjne turnusy dla dzieci i młodzieży, zajęcia edukacyjne). Stajnia, zwierzęta, nauka jazdy, organizacja miejsca do zajęć - to domena pani Małgosi. Wspólnie za to sprzątają pokoje po gościach.
Rolą syna Rafała - obecnie 21-latka - będzie w przyszłości leczenie domowych zwierząt. Jest studentem pierwszego roku weterynarii w Lublinie. - To on sam, kiedy uczył się przy mnie w stajni, stwierdził, że potrzebny jest weterynarz na miejscu - wspomina pani Małgorzata.
Mimo że od lat małżeństwo nie było na urlopie (przy zwierzętach nie da się wspólnie wyjechać), ani myślą zamienić tego życia na inne. - Proszę przyjechać do nas i posłuchać śpiewu ptaków o czwartej nad ranem, pobyć z końmi, które wychowujemy od źrebaka - zachęca Małgorzata Skowrońska i dodaje, że ogrom energii daje im także przebywanie z dziećmi, kolejnymi, które pokochały konie.
Mamy, które mają moc
Kampanię urzędu marszałkowskiego wspierają znane opolanki, wśród nich folklorystka i polityk prof. Dorota Simonides, prof. Anna Król z Politechniki Opolskiej czy prof. Wiesława Piątkowska-Stepaniak z Uniwersytetu Opolskiego.
Na kwietniowym spotkaniu z opolskimi kobietami prof. Dorota Simonides podkreślała, że kobieta może dużo, ale musi też dać sobie radę sama ze sobą, by pogodzić tę wielość ról, które przychodzi jej spełniać. - Dlatego konieczna jest ta moc. Bez niej nie ma rodziny - mówiła.
- Zwłaszcza na Śląsku mężczyźni wyjeżdżają do pracy i mamy zostają same z dziećmi. Często jeszcze pracują zawodowo i muszą się znać na wszystkim: muszą być elektrykami, kiedy przestanie działać pralka, mechanikami, gdy nawali samochód, pielęgniarkami i lekarkami na wypadek choroby dziecka, kucharkami i szwaczkami, gdy oderwie się guzik, oraz nauczycielkami. Mają mnóstwo ról, takich, których mężczyzna, gdyby został z dziećmi sam, by nie udźwignął - opisywała prof. Simonides.
Marszałek Andrzej Buła mówił z kolei do pań, że tą kampanią samorząd województwa chce zaakcentować wartość opolskich kobiet, ich siłę, energię, zdolność do kreowania życia rodzinnego. - Jesteśmy sobie nawzajem potrzebni, żebyśmy pokazali, co dzieje się w całym województwie, co oferujemy mamom, kobietom pracującym, seniorkom, a panie żebyście podzieliły się tą wiedzą w swoich środowiskach - zachęcał.
Karina Bedrunka, odpowiedzialna za unijne pieniądze w urzędzie marszałkowskim, przypomniała, że z programów unijnych realizowane są projekty dedykowane kobietom i mamom w województwie, m.in. bezpłatne szczepienia dzieci czy zapewnienie opieki najmłodszym, ale też seniorom, tak by mamy mogły wrócić do pracy. - Są też pieniądze na zakładanie działalności gospodarczej przez panie czy stworzenie mobilnych szkół rodzenia - wyliczała dyrektor Bedrunka.
Profesor Simonides zachęcała panie do spotykania się, rozmawiania i dzielenia doświadczeniami, w domach rodzinnych i w gronie kobiet.