Reforma szkoły: rok pierwszy, czyli rozpoznanie bojem

Czytaj dalej
Fot. Grzegorz Gałasiński
Maciej Kałach

Reforma szkoły: rok pierwszy, czyli rozpoznanie bojem

Maciej Kałach

Już od poniedziałku przekonamy się, jak uczy szkoła wchodząca w rządową reformę oświaty. Zaniepokojeni są zwłaszcza rodzice siódmoklasistów. W wielu szkołach wróci dwuzmianowość, lekcje będą się zaczynać w południe.

Szczerbate maluchy, które pierwszy raz zasiadają w ławeczkach. To w ich wianuszku najbardziej lubią się pokazywać przedstawiciele władz otwierający nowy rok szkolny. I to zwykle na swoje pierwszaki najbardziej chuchają dyrektorzy oraz nauczyciele z podstawówek. Ale we wrześniu 2017 najwięcej uwagi będzie zwracać się, nie na rocznik, który do szkoły przychodzi, tylko na ten, który w podstawówce pozostaje - czyli siódmoklasistów. To dla nich samorządy wykładają pieniądze na nowe pracownie, to dla nich wydrukowano nowe podręczniki. W Łodzi godzina poniedziałkowej wizyty władz miasta w Szkole Podstawowej nr 36 nieprzypadkowo pokrywa się z uroczystością „pierwszego dzwonka” właśnie dla klas siódmych. Ale uczniom tych klas nie ma czego zazdrościć. To oni w największym stopniu będą królikami doświadczalnymi kolejnej z polskich reform edukacji. Jako pierwsi podejdą do nowego egzaminu na koniec klasy ósmej podstawówki, staną się „podwójnym rocznikiem”, zmierzą się z „nową maturą” (to określenie w XXI wieku pojawia się po raz trzeci).

Wie to każdy zainteresowany rodzic, ale przypomnijmy... Wiosną gimnazja nie przeprowadziły naboru do klas pierwszych. Był to początek ich końca. Szkoły tego typu, pozbawiane nowych klas całkowicie wygasną za dwa lata. Decyzją większości samorządów w naszym regionie do budynków wygaszanych gimnazjów wprowadzono podstawówki. Do nielicznych wyjątków należy Łódź, w której gimnazja będą pustoszeć w swoich gmachach samodzielnie. Kosztem wygaszanych gimnazjów rozwijają się podstawówki (za rok zyskają także ósmą klasę) oraz ogólniaki. W 2023 r. licea przeprowadzą pierwszą maturę dla swoich wychowanków kształconych przez cztery, a nie trzy lata. Rozwijać mają się także szkoły zawodowe.

Około 20 tys. „królików doświadczalnych” wśród 300 tys. uczniów z woj. łódzkiego jako pierwsze podejdzie do nowego egzaminu na koniec ósmej klasy podstawówki wiosną 2019 r. Ich rekrutacja do ogólniaków pokryje się w czasie z naborem do liceów ostatnich absolwentów wygaszanych gimnazjów. Chociaż obie grupy trafią równocześnie do innych klas, dążących do matury starym (3-letnim) lub nowym (4-letnim) programem, wielu rodziców boi się, że najlepsze ogólniaki nie znajdą w swoich siedzibach tyle miejsca, aby przyjąć dwa razy więcej klas pierwszych.

- Dlaczego akurat ten rocznik ma spotkać się z dwukrotnie większą konkurencją, starając się o miejsce w dobrych liceach? - pytał na łamach „Dziennika Łódzkiego” Jarosław Płuciennik, jedna z twarzy oporu wobec rządowej reformy oraz profesor z Uniwersytetu Łódzkiego, którego syn będzie akurat „podwójnym rocznikiem” (jako reprezentant ostatnich wychowanków gimnazjum).

Uczniowie z wygaszanych gimnazjów - i ich rodzice - nie muszą się przynajmniej przejmować zmianami w programie nauczania. Odświeżony, dla tych, którzy zostają w podstawówce, wiąże się z nowymi podręcznikami. Dyrektorzy z Łodzi zapewniają, że nowe książki od wydawców już dotarły do szkół, albo dotrą do poniedziałku. Nie wiadomo, czy tak samo obrotni w składaniu i odbieraniu zamówień byli szefowie każdej podstawówki w najmniejszych gminach.

Na pewno część szkół nie ma jeszcze gotowych rozkładów lekcji. „Plan w przygotowaniu” - informowała w czwartek zainteresowanych rodziców uczniów z klas I-III podstawówka nr 5 w Konstantynowie. Jeśli któryś z nich chciałby zapisać pociechę na zajęcia dodatkowe poza szkołą, musi poczekać - bo nie wiadomo, kiedy skończą się lekcje.

Problemy z planem bywają co roku. Zwłaszcza w gimnazjach i ogólniakach plan ostateczną postać przybierał nawet w końcówce września, ale w tym roku dyrektorzy mają wyjątkowo trudne zadanie. Więcej będzie nauczycieli „objazdowych” zbierających godziny do pełnego etatu w kilku placówkach. Zaczyna przypominać to zjawisko znane ze służby zdrowia, gdzie ten sam lekarz pędzi ze szpitala do poradni, a potem do jeszcze jednej. Jeśli za sprawą rządowej reformy oświaty nauczyciele zaczną się spóźniać na lekcje częściej niż uczniowie, cała jej wychowawcza otoczka pójdzie w diabły...

Zjawisko nauczycieli „objazdowych” to efekt wygaszania gimnazjów, ale także niżu demograficznego dotykającego inne typy szkół. Łódzki kurator oświaty, czyli przedstawiciel rządu w terenie i samorządowcy, sprzeciwiający się reformie, od miesięcy spierają się, który z tych czynników jest ważniejszy.

Urząd Miasta Łodzi najpierw ogłosił w sierpniu, że dotychczasową pracę straciło 200 nauczycieli, potem sprecyzował, że połowa tych przypadków to wynik reformy oświaty. Te przypadki mają konkretne nazwiska, jak Adam Fedzin zwolniony wuefista z Gimnazjum nr 28, który pojawił się przed dwoma tygodniami na specjalnym spotkaniu dla nauczycieli tracących zajęcie w oświacie. Od specjalistów z urzędu pracy usłyszał, że może się starać o pieniądze np. na zakup samochodu w ramach prowadzenia własnej firmy, aby miał czym dojeżdżać do klientów, którym będzie pomagał jako korepetytor. Urzędnicy zakładają zatem, że także zreformowana szkoła nie wyeliminuje zapotrzebowania na prywatnych nauczycieli. Jeszcze przed spotkaniem z fachowcami z urzędu pracy swoją propozycję przedstawiła łódzka Straż Miejska. Szukając do pracy dziewięciu osób, zaznaczyła, że wykształcenie pedagogiczne będzie atutem.

Z drugiej strony w regionie są samorządy, które twierdzą, że u nich zwolnień nie będzie, bo - jak twierdzą np. urzędnicy z Radomska i Skierniewic - dyrektorzy placówek dobrze zaplanowali połączenia podstawówek z gimnazjami (czego zabrakło w Łodzi).

Zreformowana szkoła ma bardziej niż dotąd wychowywać.

- Każdy nauczyciel jest również wychowawcą, nawet jeśli nie ma swojej klasy - mówił Grzegorz Wierzchowski, łódzki kurator oświaty, podczas poniedziałkowego spotkania z szefami oświatowych placówek w Piotrkowie przed nowym rokiem szkolnym. W środę - podczas podobnej narady w Łodzi - dyrektorzy pytali siebie, czy do tej pory nie wychowywali, albo, czy robili to źle, zwracali też uwagę na drobne, ale ważne dla pracy szkół szczegóły, wynikające z napływających wciąż rozporządzeń Ministerstwa Edukacji Narodowej.

- Dla przykładu MEN dało szefom podstawówek do ośmiu dni, które można ogłosić wolnymi od zajęć, gdy wskazuje na to interes społeczności szkolnej. Istnienie takiej puli to nie nowość. Jak i to, że z tej puli należy korzystać także, gdy mam w placówce państwowy egzamin najstarszych klas. Ale w podstawówkach taki trzydniowy sprawdzian będzie dopiero w 2019 r. I ja nie wiem, podobnie jak wielu innych dyrektorów, czy w zaczynającym się roku szkolnym mogę ogłosić osiem dni wolnych od zajęć, czy tylko pięć - opowiadała w środę dyrektorka jednej z bałuckich podstawówek. Jest przekonana, że im dalej „w reformę”, tym podobnych „kwiatków” będzie więcej.

Na razie największy „kwiatek” reformy to prawie 500 uczniów w naszym województwie, którzy nie uzyskali promocji do drugiej klasy gimnazjum. Dla tej młodzieży miejsca w gimnazjach już nie ma - bo przecież wiosną nie prowadziły naboru - dlatego ci uczniowie „spadli” do siódmej klasy podstawówki. Duże gimnazja pozbyły się w ten sposób nawet po 4 - 8 niedających sobie pomóc delikwentów (dyrektorzy podkreślają, że w końcu sierpnia były poprawki). Teraz tych uczniów spróbują wychować nauczyciele z podstawówek. Badacze MEN powinni zwrócić na tę grupę szczególną uwagę - jeśli po „recydywie” wyjdą na ludzi, będzie to poważny argument, że reforma była potrzebna. Jednak do pesymistów należy np. Marek Michalak Rzecznik Praw Dziecka. Napisał do resortu edukacji, że cofnięcie uczniów „do wcześniejszego etapu kształcenia może wiązać się z powstaniem u nich poczucia krzywdy, spowodowanej degradacją w ich ścieżce edukacyjnej”. Ministerstwo Edukacji Narodowej tych obaw nie podziela.

Kolejnym problemem może być dwuzmianowość. Ilu uczniów przyjdzie na pierwszą lekcję np. o godz. 10 przekonamy się, gdy plany lekcji zyskają ostateczną formę.

W Bełchatowie ciaśniej będzie w podstawówkach, które nie dzieliły budynku z gimnazjami. W trzech szkołach m.in. SP nr 1, 3 i 4 ze względu na duże zainteresowanie i brak wolnych sal lekcyjnych zdecydowano, że w każdej z placówek jedna zerówka zajęcia będzie zaczynała nie rano, ale na drugą zmianę.

- To był świadomy wybór rodziców, bo miejsca w innych placówkach zgodnie z rejonizacją były dostępne w godzinach porannych - mówi Łukasz Politański, wiceprezydent Bełchatowa. - Skoro rodzice wybrali akurat te szkoły, pomimo informacji o dwuzmianowości, to nie było powodu, aby tych oddziałów nie utworzyć.

Bełchatów to także przykład miasta, w którym uczniowie podstawówki - w wyniku zarządzonych połączeń - będą dzielić ten sam budynek, nie tylko z gimnazjalistami, ale także z licealistami.

- Każdy obawia się zmian. Ja również się obawiam, tak jak rodzice, ale trochę jestem już uspokojona widząc, jak zaangażowali się w to wszystko nauczyciele - mówi Małgorzata Rupieta, dyrektor Zespołu Szkolno-Przedszkolnego nr 9 w Bełchatowie. - Będą wzmożone dyżury. Tak wszystko rozplanowaliśmy, aby nie było kolizji. Rodzice się obawiają, ale my zrobimy wszystko, aby dzieci w szkole czuły się dobrze - dodaje.

Kolejne komplikacje? To, że szkoła miała przed wakacjami szóstoklasistów wcale nie znaczy, że po nich - zgodnie z założeniami reformy doczeka się własnej klasy siódmej. Są przypadki, że w budynku po prostu nie ma na to miejsca. W Zduńskiej Woli klas siódmych (a także pierwszych) nie będzie w dwóch podstawówkach: w SP nr 7 i w SP nr 2. Dzieci zostały przeniesione gdzie indziej.

Wiadomo, kto na reformie zyska. To firmy, które dostarczają do podstawówek wyposażenie do tworzonych tam pracowni chemicznych, fizycznych, biologicznych i geograficznych w związku z wydłużeniem tych szkół i zmianą programu (wcześniej była w nich tylko przyroda). Jedno z przedsiębiorstw działających w Łodzi wydało nawet specjalny katalog pt. „Reforma edukacji”. Na jego stronach można znaleźć np. szkielet człowieka o wysokości 170 cm za 920 zł. Ale dla uboższych szkół do sprzedaży trafiła wersja 85-centymetrowa. „Karzełek” jest wart 255 zł. Tylko w Łodzi - jak wyliczył w liście do MEN Tomasz Trela, wiceprezydent miasta (SLD) - samorządowcy przeznaczyli na takie pomoce prawie milion złotych, na meble poszło drugie tyle. Co zrobiły podstawówki, które bardziej opierają się na finansowaniu np. ze stowarzyszeń rodziców, a nie samorządów?

- Fizyk, bardzo dobry metodyk, wybrał się do supermarketu budowlanego: miał za zadanie samodzielne zbudowanie m.in. sprzętu do pokazywania uczniom ruchu jednostajnie przyśpieszonego - opowiadała w środku wakacji Aleksandra Podlasin-Kubus, dyrektor Szkoły Podstawowej w Mileszkach (publicznej, ale niepodlegającej łódzkiemu samorządowi).

W Łodzi przygotowania do nowego roku szkolnego - jak wylicza magistrat - związane nie tylko z reformą edukacji, ale z wszystkimi inwestycjami w oświatę pochłonęły ok. 60 mln zł. Większość prac została wykonana w wakacje, a tylko pojedyncze mają się przeciągnąć na wrzesień. Inaczej jest z kilkoma większymi projektami, czyli z tzw. termomodernizacjami, które w ośmiu przypadkach mogą zakończyć się dopiero w grudniu.

Wsp.: Jolanta Jeziorska, Grzegorz Maliszewski, Jacek Drożdż

Maciej Kałach

Pro Media Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Pro Media Sp. z o.o.