Podrzucają seniorów na Wielkanoc do szpitali. To taki nowy świąteczny zwyczaj

Czytaj dalej
Fot. Sławomir Mielnik (o)
Krzysztof Ogiolda

Podrzucają seniorów na Wielkanoc do szpitali. To taki nowy świąteczny zwyczaj

Krzysztof Ogiolda

Jednym z powodów, dla których część seniorów spędzi tegoroczną Wielkanoc, a i niejeden weekend w szpitalu, jest sytuacja demograficzna w regionie. Wielu z dziadków nie ma nikogo bliskiego. Ale, co podkreślają eksperci, osoby starsze bywają też ofiarą naszych egoizmów. Zamiast kochać ludzi, a używać przedmiotów, wolimy często kochać przedmioty, a używać ludzi. Cierpią na tym najsłabsi.

Pani Maria z Opola-Nowej Wsi Królewskiej poprzednią Wielkanoc spędziła na szpitalnym oddziale.
– Dzieci miały przyjechać z zagranicy, ale coś im wypadło i skończyło się na telefonie w Wielki Piątek. Mam problemy z poruszaniem się, serce słabe – opowiada. – Zdałam sobie sprawę, że żadna opiekunka do mnie w święta nie przyjdzie. Poprosiłam sąsiadkę, żeby zadzwoniła po karetkę. Powiedziałam lekarzowi wprost, że nie tylko naprawdę źle się czuję, ale i nie mam opieki.

Trafiłam na oddział. Dalej byłam sama, ale przynajmniej leżałam w ciepłej sali. Tylko jak rodzina przychodziła do pań leżących w sąsiednich łóżkach, odwracałam się. Ja nie miałam na kogo czekać. W tym roku przyjedzie do mnie wnuczka. Więc spędzę święta w domu.

Takie lub podobne święta czekają na pewno kilka procent seniorów.
– Obserwuję rosnącą niestety skłonność do tego, aby na okres świąt gdzieś znaleźć miejsce dla starszej mamy lub starszego ojca i często tym miejscem jest szpital – mówi profesor Marian Zembala, dyrektor Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu. – Pamiętam takie sytuacje z każdego roku, kiedy przywozi się ojca czy mamę z niewydolnością w takim czasie, żeby ją przez dwa tygodnie poprowadzić do zabiegu właśnie w czasie świąt, a dorosłe dzieci będą mogły wyjechać albo po prostu w domu odpocząć. Czasem, choć rzadko, mówią wprost, że chcą zostawić mamę na przechowanie.

Profesor wspomina, że w ubiegłym roku na Boże Narodzenie wśród szesnaściorga pacjentów spędzających w szpitalu na oddziale kardiochirurgii święta, tylko do trojga przyszli w Wigilię najbliżsi, wnuczęta.
– Jedna z nich, 14-letnia dziewczyna, powiedziała wyraźnie: Ja będę z babcią siedziała jak najdłużej i z nią spędzę możliwie jak najwięcej świątecznego czasu i to jest mój protest przeciwko temu, że mama zdecydowała inaczej.

Zwyczaj podrzucania seniorów na oddział ma i drugie dno, równie smutne. Po część z nich nie ma kto przyjechać, kiedy po świętach leczenie się kończy, a pacjent wymaga opieki.

Tymczasem rodzina wciąż jest jeszcze na przykład na świątecznym wyjeździe...
– Osiem, dziesięć lat temu takich sytuacji nie zauważałem – przyznaje profesor. – Pacjent wie, że umawiamy go na wypis, kręci się nerwowo, gorzej się czuje. W końcu oddziałowa mówi mi: On chciałby jeszcze dwa-trzy dni zostać, bo nie ma go kto odebrać. A w domu jest sam. I jest zimno.

Profesor Marian Zembala przywołuje telefoniczną roz­mowę, jaką odbył z dorosłym synem pacjenta, który miał operację na oddziale kardiochirurgii.
– Chory miał 77 lat i był przemiłym emerytowanym nauczycielem matematyki i fizyki z Lubelskiego – opowiada. – I po drugiej stronie słyszę: Ja nie mogę po ojca przyjechać, bo jestem dyrektorem dużego banku w dużym mieście. Ja na to spokojnie mówię: „Myślę, że powinien pan przyjechać, bo to jest pański ojciec. On korepetycjami dorabiał, żeby pan mógł skończyć studia w Londynie. Niech się pan nie obrazi, ale znam większe miasta niż Tarnów i większych dyrektorów niż pan”.

To są może postawy skrajne, ale one się zdarzają. I powinny być przestrogą, żebyśmy pamiętali, że święta są najpiękniejszym momentem, w którym przekazuje się tradycję. Starszy człowiek jest łącznikiem między przeszłością rodziny a młodszym pokoleniem. Cóż, kiedy czasem jest zawalidrogą. Chory dobrze wie, że tak go domownicy postrzegają. I sam prosi, by go na oddziale zostawić.

– Wiem od lekarzy, że nieraz spotykają się z pretensjami rodzin: dlaczego tak szybko mamę czy tatę wypisujecie. Zdarzają się nawet tak drastyczne sytuacje, że chory jest odwożony do domu specjalistycznym trans­portem. Karetka zatrzymuje się przed domem w umówionym terminie. Słychać, że ktoś jest w środku, ale drzwi pozostają zamknięte. Trzeba wezwać policję, by przekazać chorego – potwierdza ks. Michał Mańka, długoletni kapelan Wojewódzkiego Centrum Medycznego w Opolu. - Mechanizm podrzucania pacjentów na święta i na weekendy do szpitala jest stosunkowo prosty. Starszemu człowiekowi prawie za­wsze coś dolega, więc stosunkowo łatwo znaleźć podstawę, by dało się niewygodną mamę czy tatę na oddziale zostawić. A czasem pacjent sam wie, że nie będzie mile widziany, i symuluje objawy pogorszenia, żeby tylko nie dostać na święta przepustki do domu.

Kapelan także w czasie świąt chodzi po oddziałach, rozdając Komunię św. Przyznaje, że seniorzy, którzy zostali w szpitalu, bo nikt bliski z nimi świąt nie spędza, skarżą się stosunkowo rzadko.

Raczej starają się swoje dorosłe dzieci usprawiedliwiać. Tłumaczą, że są zapracowane albo musiały wyjechać za pracą. - Nawet jeśli czuję, że jest im przykro, że może zastanawiają się w głębi serca: czy ja dobrze dzieci wychowałem, to głośno mówią o tym niechętnie. A i ja nie wypytuję, nie drążę, żeby ich jeszcze bardziej nie ranić. Nikogo nie osądzam, choć czasem swoje myślę.

W internecie można znaleźć opisy sytuacji dramatycznych: rodzina przywozi seniora do szpitala i ucieka, zanim ktokolwiek zdąży zapytać o stopień pokrewieństwa i numer telefonu. Przy całej drastyczności tego porównania trudno oprzeć się analogii do podrzucania – przez płot – szczeniąt do schroniska.

Dr Sławomir Tubek, kierownik Szpitalnego Oddziału Ratunkowego Szpitala Wojewódzkiego w Opolu, podkreśla, że zjawisko podrzucania chorych do szpitala na święta czy weekend miało swoje apogeum 6-7 lat temu. Teraz zdarza się to rzadko.
- To nie zawsze wiązało się z wyjazdem rodziny na urlop - mówi. - Wielu imigrantów zarobkowych dopiero przyjeżdżając do domu na święta, orientowało się, że ojciec czy mama chorują. Przywozili ich do szpitala i wracali za granicę do pracy. Senior nie bardzo miał do kogo wrócić.

Zdaniem doktora Tubka dzisiaj dotkliwszym problemem jest samotność i brak opieki, który wielu seniorom doskwiera. Oni wiedzą, że w czasie świąt opiekunka do nich nie przyjdzie. Więc po karetkę dzwoni pacjent, a czasem sąsiad i w ten sposób osoba starsza trafia do szpitala.

- Jeśli jest to ktoś leżący albo niewychodzący samodzielnie z domu czy niepotrafiący zapewnić sobie samoobsługi – mówi dr Tubek – to taka osoba z przyczyn socjalnych zostaje w szpitalu. Bo tu ktoś tę szklankę wody do picia poda, a w pustym domu nie. Przecież nikt takiego człowieka na ulicę nie wystawi. W Polsce opieka społeczna przez 24 godziny na dobę nie działa. Nie jesteśmy w Niemczech, gdzie jak o pierwszej w nocy karetka przywozi pacjenta, który wymaga zabezpieczenia socjalnego, a nie zdrowotnego, lekarz ma do kogo zadzwonić. U nas taki mechanizm nie funkcjonuje. Szpital jest od wszystkiego. Takiemu pacjentowi czasem trzeba wszystko od początku załatwić – pomoc pracownika socjalnego, czasem opiekę w domu pomocy społecznej.

Do zakładu opiekuńczo-leczniczego osoby starszej podrzucić nie sposób. Nie tylko brakuje wolnych miejsc, ale czeka spora kolejka potrzebujących. Mimo to s. Serafina Bogdon, kierująca prowadzonym przez franciszkanki ZOL-em w Opolu-Szczepanowi­cach, przyznaje, że pójście do pracy w czasie okołoświątecznym jest stresem.

– Odbieram wtedy mnóstwo telefonów – mówi. – Dzwonią osoby, które przyjechały z zagranicy odwiedzić rodziców i okazuje się, że dom oglądany własnymi oczami wygląda całkiem inaczej niż się wydawało, kiedy rozmawialiśmy ze starszą mamą czy ojcem przez telefon. Z bliska widać, że mama się postarzała. Nie jest w stanie posprzątać, napalić w piecu, często także ugotować. Skutkiem jest przerażenie, a efektem tego przerażenia – szukanie ośrodka. Tylko że my nie jesteśmy na Zachodzie.

Także w czasie świąt dzwonią szpitale, bo pacjentów trzeba wypisywać do domu, a niektórych nie ma gdzie umieścić. A my też nie potrafimy im pomóc. ZOL zapełniają ciężko chore osoby, które trafiły tu z OIOM-ów i oddziałów szpitalnych. One tu żyją, są leczone i często mają się stosunkowo dobrze. Czasem trwa to latami. Miejsc dla nowych pacjentów brakuje.
Siostra Serafina podkreśla, że bardzo wielu pacjentów ZOL-u właśnie w święta może liczyć na obecność bliskich. Przychodzą, odwiedzają, przynoszą świąteczne potrawy.

- Ale generalnego problemu braku miejsc dla osób starszych to nie może przesłaniać - dodaje. - Już mi się zdarzyło, że rodzina seniora po tygodniu pobytu w Polsce zgłosiła się w dniu wyjazdu, próbując umieścić go w ZOL-u. On naprawdę potrzebował opieki, a ja naprawdę nie miałam miejsca.

Doktor Dariusz Wąsowicz, specjalista geriatrii i kierownik oddziału geriatrycznego w Stobrawskim Centrum Medycznym w Kup, potwierdza, że najchętniej na święta chcą w szpitalu zostać ci seniorzy, którzy nie mają w domu nikogo albo ich więzi rodzinne zostały ze­rwane.

- Szpital jest miejscem, gdzie mogą się spotkać z drugim człowiekiem. Kontakt z lekarzem czy pielęgniarką staje się cenny, jeśli pozwala mniej odczuwać samotność. Pielęgniarki w czasie świąt starają się podchodzić do pacjentow ze szczególną serdecznością. Kuchnia przygotowuje świąteczne potrawy. Z braku rodzinnych spotkań pobyt w szpitalu staje się swego rodzaju atrakcją.

Doktor Wąsowicz podkreśla, że nie ma wrażenia, że ogół ludzi nie dba u nas o swoich starszych rodziców albo zajmuje się nimi źle. Problem dotyczy jego zdaniem około pięciu procent pacjentów. Ale problem jest.

- Robiłem ostatnio wizytę i ustalałem terminy wypisu pacjentów, zakładając, że wszyscy chcą wyjść na święta do domu – relacjonuje dr Wąsowicz. - Terminem granicznym był Wielki Piątek. Okazało się, że będą takie osoby, które w szpitalu zostaną i które bardzo się ucieszyły, że mogą zostać. Oczywiście ich nie wypiszemy, bo są po temu także przesłanki medyczne. Ale już mi się zdarzyło, że przychodziła rodzina pacjenta i proponowała, żeby starszą osobę przyjąć na oddział, bo chcą zrobić w domu remont. Wtedy musiałem odmawiać, remont nie jest niestety powodem przyjęcia do szpitala.

Ale może być powodem przyjęcia do ośrodka opieki krótkoterminowej. Działa on m.in. przy Szpitalu Wojewódzkim w Opolu (w dawnym hotelu pielęgniarskim).
- Zasadniczo pacjenci mogą tu przebywać do 30 dni – mówi Grażyna Rosińska, koordynatorka ośrodka, ale w uzasadnionych przypadkach także dłużej. Przyjmujemy osoby, które po leczeniu szpitalnym nie bardzo mają gdzie wrócić, a wymagają na przykład rehabilitacji. Trafiają tu także osoby, których bliscy chcą wyjechać na urlop, na weekend czy na święta.

Ale nie wszystkich na to stać. Opłata za dobę pobytu – w zależności od tego, jakiej opieki wymaga chory – wynosi od 80 do 120 zł.
- Nie przyjmujemy osób chorych psychicznie, cierpiących na chorobę Alz­heimera oraz pacjentów chorych nowo­tworowo – dodaje Grażyna Rosińska.

Dlaczego przynajmniej niektórzy z nas są nieczuli na to, co przeżywają starsi ludzie? Dlaczego potrafimy ich poranić nawet w czasie tych świąt, w czasie których obchodzimy zwycięstwo życia nad śmiercią?

- Zaryzykuję stwierdzenie, że to jest egoizm i to on każe nam stosować prawo dżungli – mówi ks. Michał. - Część z nas zdaje się mówić: Ponieważ nie jest mi łatwo, nie będę jeszcze walczyć dla ciebie. Bo jak wytłumaczyć sytuację, kiedy syn czy córka przychodzi do lekarza zapytać o zdrowie mamy, ale jej samej już nie odwiedza. Albo wpada na minutę, podrzucić soczek i owoce, a potem już się spieszy. Nie zawsze pamiętamy, że dzieci seniorów też mają dzieci. One w domu uczą się, jak postępować w przyszłości ze starszym człowiekiem.

- Mam zrozumienie dla różnych ludzkich sytuacji - mówi psycholog dr Tomasz Grzyb. - Ale jak ktoś odsuwa sprzed oczu ojca czy mamę, bo chce przeżyć święta jak w reklamie, to tego zrozumieć nie potrafię. Jak nawet tak pomyślimy, to powinniśmy się zaraz potem tego wystraszyć i powiedzieć sobie: Nie, tak nie można! Bo to jest zamiana porządku. Świat został stworzony po to, byśmy kochali ludzi, a używali przedmiotów, a my zaczęliśmy kochać przedmioty, a używamy ludzi. Uznajemy, że jakiś człowiek - w dodatku ojciec lub matka - może być przeszkodą w wizji, którą chcemy zrealizować. To traktowanie człowieka, nawet trudnego w kontakcie, przedmiotowo jest społecznie bardzo niebezpieczne. O tyle dobrze, że bardziej niż kiedyś zwracamy na to uwagę.

Krzysztof Ogiolda

Jestem dziennikarzem i publicystą działu społecznego w "Nowej Trybunie Opolskiej". Pracuję w zawodzie od 22 lat. Piszę m.in. o Kościele i szeroko rozumianej tematyce religijnej, a także o mniejszości niemieckiej i relacjach polsko-niemieckich. Jestem autorem książek: Arcybiskup Nossol. Miałem szczęście w miłości, Opole 2007 (współautor). Arcybiskup Nossol. Radość jednania, Opole 2012 (współautor). Rozmowy na 10-lecie Ustawy o mniejszościach narodowych i etnicznych, Gliwice-Opole 2015. Sławni niemieccy Ślązacy, Opole 2018. Tajemnice opolskiej katedry, Opole 2018.

Pro Media Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Pro Media Sp. z o.o.