Poczuli chemię do maszyn i otworzyli muzeum flipperów

Czytaj dalej
Fot. Fot. Andrzej Banaś
Monika Jagiełło

Poczuli chemię do maszyn i otworzyli muzeum flipperów

Monika Jagiełło

Ul. Stradomska 15 w Krakowie to adres, który powinni znać wszyscy miłośnicy automatów do gry. W Interaktywnym Muzeum Flipperów znajdziemy kilkadziesiąt maszyn, które dostały drugie życie dzięki prawdziwym pasjonatom.

W Europie dotychczas istniały tylko dwa takie miejsca. Pierwsze to Pinball Museum w Budapeszcie, które zgromadziło ponad 130 kolorowych maszyn. Nieco mniejsze otworzyło się niedawno w Rotterdamie w Holandii. Krakowskie Interaktywne Muzeum Flipperów, które właśnie jest otwierane to trzecie tego typu miejsce na naszym kontynencie.

A wszystko zaczęło się od pasji. - Na początku mój wspólnik i ja kupowaliśmy flippery na własny użytek - opowiada Marcin Moszczyński z Interaktywnego Muzeum Flipperów. Wkrótce zaczęło brakować miejsca w domu. Wtedy pojawił się pomysł, żeby otworzyć muzeum.

- Mamy teraz 41 maszyn, ale planujemy mieć ich ponad 50. Będzie ich tyle, ile uda nam się zmieścić na trzystu metrach kwadratowych, którymi dysponujemy - śmieje się Moszczyński.

Amerykańska zabawka na polskim patencie
Flipper, zwany też pinballem to automatyczna gra, która polega na odbijaniu kulki specjalnymi łapkami po planszy („playfield”). Na planszy z reguły dzieje się sporo - nie brak na niej postaci, ramp, otworów, świateł i innych atrakcji. Im jest ich więcej - tym ciekawszy flipper.

Z początku gry miały sześć łapek. Po wojnie, w 1948 r. liczbę łapek zmniejszono do dwóch, a dokonał tego amerykański projektant o polskich korzeniach, Steve Kordek. To on umieścił dwie łapki w dolnej części pola gry. - Dzięki tej rewolucyjnej zmianie flipper z gry losowej stał się w praktyce grą zręcznościową - wyjaśnia Moszczyński. Oznaczało to, że na wynik gry wpływ miały takie czynniki nielosowe, jak siła uderzenia oraz czas. - Mogliśmy nadać kulce jej ruch, wprawić rotację i wystrzelić w odpowiednie pole - mówi współzałożyciel muzeum. Gra, którą opracował Kordek nazywała się Triple Action.

Flipper wciąż na zakazanej liście
Od wczesnych lat 40. aż do 70. XX wieku flippery były jednak w Stanach Zjednoczonych uznawane za nielegalne. Wciąż bowiem uważano je za grę losową, czyli formę hazadru. Nie zmienił tego nawet nowy model maszyny, opracowany przez Kordka.

Dopiero w 1976 r. prawo uległo zmianie. - W Nowym Jorku wytypowany gracz musiał stanąć przed specjalną komisją, żeby udowodnić, że ten model gry nie opiera się na przypadku, tylko zręczności - mówi Moszczyński. Żeby przekonać komisję, gracz musiał trafić w wybrane przez komisję punkty na planszy flippera. - I trafił! Zakaz zniesiono, a flippery już legalnie pojawiły się w wielu miejscach w Stanach - mówi.

Dziś przepisy są dla flipperów na całym świecie łaskawsze. - To nie są jednoręcy bandyci i podobne do nich maszyny, których jest teraz pełno. Nie należy ich mylić - zaznacza Moszczyński. Za ciekawostkę można uznać fakt, że w Austrii automaty te uznawane są za maszyny zarobkowe, ponieważ pokazują na wyświetlaczu, jaką kwotę się wygrało. - Dlatego lokal może mieć maksymalnie dwie maszyny. Przy większej liczbie trzeba uzyskać pozwolenie na prowadzenie tzw. hali gry - mówi Marcin Moszczyński.

Maszyny, które warte są swojej ceny
Niegdyś filippery produkowano w tysiącach egzemplarzy. - Przeciętnie, produkowano po 6-8 tysięcy sztuk danego modelu, w zależności od poziomu ich skomplikowania. Im bardziej skomplikowany był to model, tym więcej na siebie zarabiał. Firmy produkujące flippery dbały o ich atrakcyjność - tłumaczy Marcin Moszczyński. Ze względu na wysoką cenę maszyny, umieszczano je w miejscach, w których ludzie spędzali wolny czas, jak bary czy świetlice. Tam przynosiły właścicielom największe zyski.

Dziś wykonanie flippera to koszt około 25 tys. zł. - W dużych partiach produkuje je wciąż jedna firma w Chicago. Ale w naszym muzeum znajdują się oczywiście egzemplarze zabytkowe. Najstarszy ma ponad czterdzieści lat - dodaje współzałożyciel muzeum. Niewiele młodszy jest inny elektromechaniczny flipper w sali obok. Pochodzi z 1976 r., ale ma już zamontowane w środku cymbały i wydaje dźwięki podczas gry.

Poszukiwanie zabytkowych flipperów bywa wyzwaniem. Wiele z nich uległo zniszczeniu. Jeśli dana maszyna była wyprodukowana w niskim, trzytysięcznym nakładzie, to możemy liczyć, że do dziś zachowało się co najwyżej tysiąc sztuk. Dziś za maszynę w kolekcjonerskim stanie płaci się około 4-5 tys. euro.

Zaczęło się nad Jeziorem Rożnowskim
- Pierwsza gra? Oczywiście, że pamiętam - śmieje się Moszczyński. - To była „Rodzina Addamsów”. W barze nad jeziorem Rożnowskim mama i babcia przepuściły nieprzeliczone ilości złotówek na chłopca, który nie mógł oderwać się od kolorowej maszyny - wspomina. Dziś Moszczyński, podobnie jak wielu 30-, 40-latków wraca do ulubionych gier, w które grał jako dziecko. Wraca też moda na te maszyny.

Dziś flipper z upiorną rodziną Addamsów stoi w szeregu w muzeum przy ul. Stradomskiej 15. - Przyjechał do nas z Budapesztu. Niektóre maszyny mamy z Wiednia, a słynna „Creature from the Black Lagoon” przybyła aż z Portugalii - mówi. Moszczyński, dziś ojciec trzynastolatka skutecznie zaszczepił w synu pasję do gier zręcznościowych. Kiedy chłopiec zobaczył pierwszy raz flippera nie wiedział, co zrobić. Przyzwyczajony do gier, pytał gdzie jest joystick. - Na początku ledwo sięgał głową ponad playfield. Grał, stojąc na skrzynce. Na początku celem było odbicie piłeczki. Teraz gra lepiej ode mnie - mówi Moszczyński.

Wciąż na tropie nowych maszyn
Założyciele muzeum wciąż szukają kolejnych maszyn na specjalnych forach tematycznych i serwisach aukcyjnych. Wiele z nich znajduje się w prywatnych rękach. Z reguły zalegają w piwnicach i często znajdują się w stanie śmierci technicznej.

- Niedawno w okolicach Nakła namierzyliśmy flippera „Terminator”. Przyjechał do nas w bardzo złym stanie. Rozebraliśmy go na części, trzeba było go solidnie wyczyścić. Właśnie go restaurujemy - zdradza Moszczyński. Wkrótce dołączy do pozostałych maszyn, które doprowadzone zostały do kolekcjonerskiego stanu.

Fanów flipperów nie brakuje. - Flipper daje zupełnie inny rodzaj interakcji z maszyną. W tych grach mamy nieskończone ilości wariacji. Inaczej, niż w grach komputerowych, gdzie liczba scenariuszy przebiegu gry ma określoną liczbę. Dlatego flipper zawsze wygra z komputerową konsolą - zaznacza Marcin Moszczyński.

Bilet wstępu do muzeum kosztuje 40 zł (20 zł ulgowy). Maszyny ustawione są na tryb „freeplay” (gramy bez konieczności wrzucania monety). W zamian możemy grać od otwarcia do zamknięcia: od godz. 12 do 23.

Monika Jagiełło

Pro Media Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Pro Media Sp. z o.o.