O zachowaniu się w świątyni, czyli nasz kościelny savoir-vivre
Niestosownie w świątyni zachowuje się nie tylko ten, kto przychodzi na nabożeństwo w krótkich spodenkach, w negliżu lub w dresie, ale i ktoś, kto śpiewa zbyt głośno – uważa Stanisław Krajski, autor podręcznika zachowań w kościele.
Budzącym od zawsze wątpliwości elementem kościelnego savoir-vivre’u był strój odpowiedni na mszę św. Zasada grzeczności mówi o stroju stosownym, skoro odwiedzamy w kościele nie swego szefa, ministra czy premiera, ale samego Pana Boga. To wyklucza nie tylko strój kąpielowy, ale także krótkie spodenki, szorty, dres, strój biegowy itd.
Nasi przodkowie mieli z tym chyba mniej problemów niż my, bo i ubrań mieli zwykle mniej, przynajmniej w prostym, robotniczym środowisku, i zwykle dzielili je na wyraźnie lepsze – niedzielne, a więc i kościelne, oraz codzienne, zwykłe. Dziś ten podział nie jest tak ostry. Nawet w niedzielę część osób przyjeżdża latem na wieczorną mszę św. prosto znad wody (trudno wtedy mieć na sobie garsonkę czy garnitur). Jeszcze trudniej ubrać się odświętnie w tygodniu, kiedy na mszę idzie się na przykład w drodze do pracy lub wracając z firmy do domu.
– Wszystko to prawda, ale jednak idziemy na audiencję do Króla – mówi Stanisław Krajski, autor książki „Savoir-vivre w Kościele. Podręcznik dla świeckich”.
Więc nawet jeśli nie możemy się ubrać elegancko, to chociaż ubierajmy się godnie. Nie zawsze o tym pamiętamy, także za granicą i czasem Polacy są zdziwieni, kiedy we Włoszech, Hiszpanii czy części Francji nie zostają do kościoła wpuszczeni, albo daje im się jakąś narzutkę czy spódnicę, którą trzeba na siebie założyć.
Pan Krajski jest zdania, że wzoru stosownego stroju kościelnego dla pań trzeba szukać w etykiecie biznesu.
– W poważnych instytucjach jest stosowana bezwzględna zasada – zero seksu – podkreśla. - Pani nie może przyjść do pracy - choćby w sąsiadującym z kościołem banku - w przezroczystej bluzce, z dużym dekoltem, w mini, a w wielu instytucjach także bez rajstop. W podręcznikach etykiety biznesu jest prosta norma dotycząca stosownej długości spódnicy: albo dłoń nad kolano, albo dłoń pod kolano. W wielu instytucjach wymaga się od pań, by rękawy ich bluzki sięgały przynajmniej do łokci.
Czy to oznacza, że owi parafianie jadący do kościoła prosto z plaży lub w drodze nad wodę powinni raczej zrezygnować z niedzielnej mszy św.? Żaden duszpasterz by się na to pewnie nie zgodził. Na szczęście i savoir-vivre znajduje tu kompromisowe rozwiązanie.
Panowie wrzucą do samochodu długie spodnie, a garnitur i koszulę z krawatem włożą w kolejną niedzielę. Paniom autor podręcznika kościelnej grzeczności zaleca rozwiązanie, które przydaje się i na niedzielnej mszy i na przykład na ślubie (sukienka, w której pani młoda będzie szałowo wyglądać na weselu, może być na liturgię sakramentu nieco zbyt śmiała) - ramiona i dekolt można łatwo przesłonić szalem i to rozwiązuje problem.
Oczywiście można pytać, czy kościelny savoir-vivre w ogóle jest potrzebny. „Jesteśmy wolnymi ludźmi, chcemy się pomodlić, a Pan Bóg się przecież nie zgorszy ani przesadnie odsłoniętym biustem pani klękającej, by przyjąć Komunię św. , ani nawet stringami wystającymi spod nieco zbyt nisko opuszczonych biodrówek” - argumentują niektórzy uczestnicy nabożeństw. I tu ważne przypomnienie. Sensem savoir-vivre’u w ogóle, a więc i kościelnych reguł stosowności, ostatecznie nie jest jednak Pan Bóg, tylko inni ludzie.
- To by się dało sprowadzić do następującej reguły: pamiętaj o innych, nie sprawiaj bliźniemu przykrości, nie irytuj go, nie powoduj negatywnych odczuć, nie naruszaj praw innych ludzi – podkreśla Stanisław Krajski. – Przesadnie śmiały strój w kościele będzie rozpraszał nie tylko wiernych siedzących np. obok roznegliżowanej pani. W wielu innych miejscach strój podkreślający kobiecość będzie stosowny i piękny. Ale do kościoła przychodzimy, by spotkać się z Panem Bogiem, a nie po to, by podziwiać kobiecą urodę. Księdzu celebrującemu nabożeństwo, który też przecież jest mężczyzną, śmiały strój pewnie też w skupieniu nie pomoże.
Dziecku nie wszystko wolno. W kościele także
Z punktu widzenia przekazu wiary warto brać dzieci do kościoła jak najwcześniej. Nawet jeśli nie zrozumieją kazania, to przecież oswoją się z dźwiękiem organów, posłuchają pieśni i modlitw, słowem – będą nasiąkać kościelną atmosferą. Ale ta wychowawcza i duszpasterska racja będzie często w konflikcie z zasadami nie tylko savoir-vivre’u, ale i zdrowego rozsądku.
Maluch, który się rozkrzyczy, potrafi zagłuszyć kazanie wszystkim bez wyjątku wiernym, a kaznodziei odebrać sens tego, co robi. Zresztą dziecko nie musi być oseskiem, by skutecznie storpedować klimat nabożeństwa. Zrobi to także przedszkolak biegający z krzykiem lub ze śmiechem wzdłuż kościelnej nawy albo bawiący się autkiem na ławce lub pod nią. Zwłaszcza wtedy, gdy stojący obok rodzice sprawiają wrażenie, że to dokazujące dziecko jest niczyje i dziwnym trafem zabłądziło akurat tutaj.
- Nikt nie pozwoli z punktu widzenia savoir-vivre’u, by dziecko zakłócało innym koncert, przedstawienie teatralne, porządek w muzeum, w bibliotece czy w urzędzie, nawet w przedziale pociągu – zauważa Stanisław Krajski. – Kościoła też ta zasada dotyczy.
Jak taki skutek osiągnąć? Jeśli idzie o dzieci najmłodsze, być może – jeśli to tylko możliwe – trzeba zostawiać je jednak w domu – zwłaszcza zimą, gdy z rozkrzyczanym dzieciakiem trudno nie tylko wyjść z kościoła na dłużej (ze względu na temperaturę), ale i przeczekać płacz w przedsionku. Jeśli w kościele z maluchem jesteśmy, generalnie lepiej trzymać się bliżej wyjścia.
Obecność malutkich dzieci w kościele – choćby w czasie chrztu czy kultywowanych na Śląsku mszy św. z okazji roczku – wymusza czasem na mamie nakarmienie dziecka piersią. Zgodnie z zasadami grzeczności nie powinno się to odbywać w kościelnej ławce, tylko w zakrystii. Byłoby dobrze, aby ksiądz o takiej możliwości, rozpoczynając liturgię, przypomniał.
Co do dzieci nieco starszych, Stanisław Krajski zaleca radę ks. Mikulskiego, byłego boksera i duszpasterza Legii Warszawa.
– Ksiądz wspomina, że mama go z bratem przyprowadzała przed mszą św. przed ołtarz i mówiła: Pamiętajcie, w tym miejscu trzeba się zachowywać w szczególny sposób, bo tu jest sam Bóg – mówi pan Stanisław. – Jak dziecku stale się kształtuje świadomość tego, gdzie jest i z kim się spotyka, to wpływa na jego zachowanie. A jak się zgadzamy, że może w kościele krzyczeć i biegać z zabawkami, jeść i pić, bo jest małe i niczego mu nie tłumaczymy, prowadzi to z czasem do absurdu.
Obserwuję, że dzieci są coraz większe, ale jeśli niczego od nich nie wymagamy, to rodzice śpiewają, klękają, wstają, a dzieci siedzą biernie w ławce obok. Rodzice zakładają, że dzieci nie wiedzą i nie muszą wiedzieć, gdzie są, i jak powinny się zachować. W jakimś sensie więc te dzieci nie dorastają.
Wychowawcze kapitulanctwo – z punktu widzenia kościelnego savoir-vivre’u – przejawia się czasem w drobiazgach. Na przykład w tym, że rodzice nie reagują, gdy przedszkolak albo uczeń młodszej klasy podstawówki (chłopiec) biega po kościele w czapce na głowie. Trudno mu będzie przyswoić sobie nawyk, że są takie miejsca, w których mężczyzna czapkę zdejmuje. (Wyjątek dla dziecka być może trzeba zrobić, jeśli na dworze jest trzaskający mróz, a kościół wyziębiony).
Stanisław Krajski zauważa: - Baronowa Rothschild, autorka podręcznika „Savoir-vivre XXI wieku”, napisała, że proces edukacji dziecka w zakresie etykiety powinien zostać skutecznie zakończony przed ukończeniem 4. roku życia. Wtedy poprawne zachowanie ma we krwi. Nie tylko w kościele, także przy stole, wobec dorosłych itd.
Miejsca dziecka w kościele można by szukać przez analogię do tradycyjnego (dziś często zapomnianego) umieszczania go przy stole na przyjęciu: gdy dzieci na rodzinnym spotkaniu nie było wcale albo dzieci siedziały przy osobnym stole (odpowiednikiem jest specjalna msza św. dla dzieci), albo krzesło dla dziecka stawia się tuż obok krzesła mamy lub ojca i wtedy dorośli są odpowiedzialni za zachowanie swojej pociechy.
Żeby była jasność, kościelny savoir-vivre reguluje nie tylko zachowania dzieci. Wielu z nas, dorosłych, też musiałoby się uderzyć w piersi.
Jednym z powszechnych grzechów przeciw kościelnej grzeczności jest niepunktualność. Zostawiamy z boku problem tego, czy popełniamy grzech, zwłaszcza poważnie się spóźniając na mszę niedzielną. Co do wymogów kultury w świątyni oczekiwane jest zachowanie podobne do tego, jakie obowiązuje w teatrze czy w operze. Kto się spóźnił, staje cicho pod ścianą, czekając na przerwę, by poszukać swojego miejsca. Podczas mszy św. przerwy nie będzie, więc stosownie będzie przynajmniej nie przepychać się pod sam ołtarz i nie przeszkadzać innym wiernym.
- Już wchodząc do kościoła, pamiętajmy o grzeczności przy drzwiach, która jest jednym z pierwszych w tym miejscu znaków naszej miłości do bliźniego i troski o niego – uważa Stanisław Krajski. – Przepuszczajmy więc w nich przede wszystkim osoby starsze, przytrzymujmy im drzwi. Nie zastępujmy nikomu drogi. Jeżeli nawet ta druga osoba jest młodsza od nas, ale jest bliżej drzwi, przepuśćmy ją z uśmiechem. Pamiętajmy, że pierwszeństwo mają zawsze wychodzący.
W kościelnej ławce nie siedzimy nonszalancko – ani noga na nogę, ani z szeroko rozstawionymi nogami. Nie kładziemy nóg na klęcznik (ktoś, kto przyjdzie po nas i uklęknie, pobrudzi się). Nie rozkładamy obok siebie torebki, szalika, parasolki, rękawiczek itd. Lepiej zostawić to miejsce dla kogoś, kto chce właśnie w tym miejscu usiąść.
– Jeszcze jedna bardzo ważna zasada – dodaje Krajski. - Nie siadajmy za blisko konfesjonału. Jeżeli słyszymy choć słowo dobiegające z niego, natychmiast odsuńmy się na odpowiednią odległość. Pomyślmy jak my byśmy się czuli, gdyby podczas naszej spowiedzi ktoś obcy był blisko i mógł usłyszeć nasze wyznawanie grzechów.
Niestosowne są – także z punktu widzenia savoir-vivre’u – rozmowy w kościele. Świątynia nie jest miejscem na pogaduszki.
Niby każdy to wie, ale nie brak przykładów, że czasem tylko niby wie. Głośne rozmowy można w kościele usłyszeć choćby przed święceniem pokarmów wielkanocnych. Ta tradycja przyciąga do świątyń także te osoby, które zwyczajnie już tam nie chodzą. I na pewno nie wszyscy, ale niektórzy z nich zapomnieli już, jak się w tej sytuacji znaleźć.
Ale zachowania mało stosowne zdarzają się także tzw. kościelnym pierwszym skrzypcom. Jednym z nich jest przesadnie głośny śpiew lub modlitwa. Nawet jeśli kierują nami najlepsze intencje i zapał, to ktoś, komu krzyczymy do ucha, będzie miał kłopot, żeby się w skupieniu pomodlić.
Eksperci od kościelnej stosowności zwracają uwagę, że należy do niej także poprawność gestów. Klękanie nie powinno być zastępowane półprzysiadem podpartym siedzeniem na piętach (kto z jakichś względów klękać nie może, po prostu stoi – to także jest postawa modlitewna. W tej samej grupie kulturowych wykroczeń jest wykonywanie znaku krzyża przypominające łapanie owadów. Znak pokoju przekazujemy tak, jak w danym środowisku jest przyjęte – przez podanie ręki lub przez pochylenie głowy. Raczej niewskazane jest wymienianie wśród wiernych „braterskich pocałunków”.
Wreszcie, oczywiste przypomnienie: przed drzwiami kościoła wyłączamy, a przynajmniej wyciszamy telefon. Niestety, wciąż na wielu mszach świętych słyszymy rozmaite dzwonki komórek. Nic dziwnego, że w niektórych parafiach zaraz po rozpoczęciu liturgii celebrans przypomina o ściszaniu telefonów.
O czasy, o obyczaje.