Nie pierwszy raz Poznań przyjmuje uchodźców. Dlaczego się ich boimy i skąd wynika ten lęk?

Czytaj dalej
Fot. Robert Woźniak
Hubert Ossowski

Nie pierwszy raz Poznań przyjmuje uchodźców. Dlaczego się ich boimy i skąd wynika ten lęk?

Hubert Ossowski

Do Wielkopolski po raz kolejny przybyli uchodźcy. Tym razem grupa 114 Afgańczyków. Dlaczego się ich boimy i skąd wynika ten lęk? Jak przekonują eksperci, pewny sposób na pozbycie się strachu to osobisty kontakt.

W piątek, 3 września poznańskie lotnisko Ławica stało się twierdzą. Rządowe Centrum Bezpieczeństwa, wraz z wojskiem, policją i żandarmerią wojskową, koordynowało procedurę ewakuacji 114 uchodźców z Afganistanu. Samoloty z niemieckiej bazy lotniczej Ramstein do Polski dotarły z kilkugodzinnym opóźnieniem chwilę po północy.

Na pokładzie jednego z nich było miesięczne niemowlę oraz kobieta w ósmym miesiącu ciąży. Początkowo do Poznania miały przylecieć 284 osoby, jednak ze względu na procedury formalno-prawne część ewakuowanych nie mogła wejść do samolotów. – Ewakuowani to współpracownicy NATO oraz członkowie ich rodzin – wyjaśniał Damian Duda z Rządowego Centrum Bezpieczeństwa. – Zgodnie z zobowiązaniami sojuszniczymi planowane jest, że w Polsce zostanie 50 osób, a reszta będzie relokowana według zaleceń NATO.

Po wylądowaniu uchodźcy zostali skierowani do trzydziestu specjalnie przygotowanych i ogrzewanych namiotów. Były one wyposażone w łóżka oraz koce oraz oświetlone, co pozwoliło na komfortowe i bezpieczne oczekiwanie na dalszą procedurę. Przygotowano też pożywienie halal (zgodnie z zaleceniami religii większości Afgańczyków).

Wszyscy przybyli zostali sprawdzeni pod kątem formalno-prawnym. Przeprowadzono też testy na obecność koronawirusa. Po dopełnieniu wszystkich formalności Afgańczyków przetransportowano do Hotelu Ikar, gdzie spędzą następne trzy miesiące. W sieci zawrzało. „Zaraz strach będzie z domu wyjść, bo będą biegać po ulicach”; „Żeby nie było powtórki z Niemiec”; „Sprowadzają następną być może zarazę lub może ukrytych terrorystów! Skandal polityczny!” – to tylko część negatywnych komentarzy, które pojawiły się pod informacją o przeprowadzonej akcji ewakuacyjnej.

Przybycie Afgańczyków do Poznania nie jest pierwszym przypadkiem w historii, gdy Wielkopolska przyjmuje uchodźców.

10 marek na podróż

Samoloty lądowały na poznańskim lotnisku już od kilku dni, zanim napisał o nich „Kurier Poznański”. W sobotę, 29 października 1938 roku gazeta informowała o przylocie polskich Żydów z Niemiec. „W środę przybyło do Poznania na lotnisko cywilne dwóch Żydów, których cofnięto z powodu braku wiz paszportowych. W czwartek po południu przyleciało samolotem pasażerskim z Berlina na lotnisko w Ławicy aż jedenastu Żydów z Berlina, którzy zamierzali najwidoczniej na stałe zostać w Polsce” – informował „Kurier”.

W dalszej części artykułu znalazła się informacja o reakcji Starostwa Grodzkiego w Poznaniu. „Masowy »nalot żydostwa« skierowano pod eskortą policyjną na dworzec kolejowy w Poznaniu, skąd o godz. 19.20 odstawiono ich pociągiem do Zbąszynia, gdzie na granicy oddano ich władzom niemieckim” – napisano.

Na sytuację polskich Żydów w Niemczech wpłynęła decyzja polskiego Sejmu z dnia 31 marca 1938 roku. Sejm uchwalił ustawę o utracie obywatelstwa. Mieli je utracić ci obywatele, którzy po odzyskaniu przez Polskę niepodległości przez co najmniej pięć lat przebywali za granicą, nie utrzymywali z krajem powiązań i przez pół roku nie uzyskali w placówce konsularnej adnotacji w paszporcie.

Samoloty z niemieckiej bazy lotniczej Ramstein do Polski dotarły z kilkugodzinnym opóźnieniem chwilę po północy. Na pokładzie jednego z nich było miesięczne
Robert Woźniak Samoloty z niemieckiej bazy lotniczej Ramstein do Polski dotarły z kilkugodzinnym opóźnieniem chwilę po północy. Na pokładzie jednego z nich było miesięczne niemowlę oraz kobieta w ósmym miesiącu ciąży.

Wyznaczony okres mijał pod koniec października. Do tego czasu władze III Rzeszy musiały zdążyć z deportacją Żydów. Z prostego powodu – bezpaństwowców trudniej było wydalić z kraju. 26 października 1938 roku Reinhard Heydrich, szef służby bezpieczeństwa Rzeszy, ogłosił rozporządzenie o natychmiastowym wydaleniu z Niemiec wszystkich polskich Żydów.

Osoby deportowane miały prawo zabrać jedynie 10 marek i trochę ubrań. Na własny koszt, w zaplombowanych pociągach, byli przewożeni do granicy z Polską. Akcją objęto wszystkich: kobiety, mężczyzn, całe rodziny, dzieci i młodzież bez opieki osób starszych. Nie było odwołania od decyzji. Można było mieć trochę szczęścia. Tak jak 1300 osób, które otrzymały schronienie od polskiego konsula w Lipsku, Feliksa Chiczewskiego, który otworzył drzwi swojej placówki.

Szacuje się, że w dniach 28 i 29 października 1938 roku, Niemcy w ramach operacji Polenaktion deportowali 17 tys. polskich Żydów. Dramat wysiedleńców rozgrywał się na pograniczu polsko-niemieckim, a jego świadkami byli mieszkańcy Zbąszynia i okolic. Deportowanych kwaterowano wszędzie tam, gdzie tylko się dało: na dworcu, w koszarach, młynie, szkole, strzelnicy czy w synagodze. 31 października o godz. 15.30 zablokowano drogi wyjazdowe ze Zbąszynia. Dworzec został obstawiony przez policję, a Zbąszyń, decyzją rządu, został miastem zamkniętym. Żydom zakazano wyjazdów, choć części udało się przedostać do Poznania.

Do przybyłych Żydów polskie społeczeństwo odnosiło się ze współczuciem i solidarnością. Znana jest historia o zakładach fryzjerskich, które wywiesiły tabliczki: „Wygnańców obsługujemy bezpłatnie”.

Daleko do obcych

Jak przyznaje prof. dr hab. Marek Nowak z Wydziału Socjologii UAM, wielokulturowość nie była niczym niezwykłym w Polsce okresu międzywojennego, choć na zjawiska w stosunku do obcych trzeba spojrzeć w pewnych kontekstach. – Po wojnie polskie społeczeństwo zostało zhomogenizowane poprzez zmiany granic, wysiedlenia i eksterminację mniejszości żydowskiej – wyjaśnia.

– Wówczas działania te były konsekwencją II wojny światowej. Dzisiaj zjawiska obaw i strachu faktycznie występują, jednak należy na nie spojrzeć z perspektywy historycznej i uwarunkowań społeczno-ekonomicznych. Uwarunkowania te wskazują, że kraje Europy Środkowej generalnie charakteryzują się większym dystansem społecznym wobec migrantów.

W czerwcu 2018 roku IBRiS zadał Polakom pytanie: „Czy polska powinna przyjmować uchodźców?”. Wówczas 53 proc. ankietowanych odpowiedziało, że nie. Podobne badanie w 2017 roku dało jeszcze gorszy wynik – przeciwko przyjmowaniu uchodźców było 60 proc. badanych.

Z kolei badanie Kantar dla Biura Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców (UNHCR) z 2021 roku pokazuje, że postawa Polaków do uchodźców zmieniła się. 77 proc. ankietowanych twierdzi, że trzeba pomóc osobom uciekającym ze swojego kraju przed wojną i prześladowaniem. 61 proc. badanych uważa, że Polska powinna przyjmować przybyszów, ponieważ w przeszłości Polacy sami musieli uciekać z ojczyzny i byli przyjmowani przez inne społeczeństwa.

Ostatni sondaż IBRiS, przeprowadzony już po wydarzeniach w Usnarzu Górnym, wskazuje, że blisko 55 proc. Polaków uważa, że Polska nie powinna przyjmować uchodźców i migrantów. Przeciwnego zdania jest ponad 38 proc. ankietowanych.

Konwencja Genewska z 1951 roku zdefiniowała, kim jest uchodźca. Zgodnie z jej zapisami jest to „osoba, która na skutek uzasadnionej obawy przed prześladowaniem w kraju pochodzenia z powodu rasy, religii, narodowości, przekonań politycznych lub przynależności do określonej grupy społecznej nie może lub nie chce korzystać z ochrony tego kraju”. Jak podkreśla portal uchodźcy.info, osoby z doświadczeniem uchodźczym uciekają przed prześladowaniami, które powstają m.in. w wyniku wojen, rewolucji czy czystek etnicznych. Dodatkowo są to osoby lub bliscy osób, które doświadczyły tragicznych wydarzeń, nieludzkiego traktowania lub otarły się o śmierć.

Debata na temat uchodźców i kryzysu migracyjnego została zdominowana przez stereotypy. – Dystans społeczny wobec migrantów może się różnić w zależności od tego, kto jest oceniany – wyjaśnia prof. dr hab. Marek Nowak.

– Mamy inny stosunek do Ukraińców czy Białorusinów, a inny do Afgańczyków i osób z Afryki Północnej. Wynika to z doświadczeń mobilności w Europie Środkowej. Zupełnie inaczej postrzegane są osoby z całkowicie innego kręgu kulturowego. To również kwestia szerszych uwarunkowań. Państwa typu Francja, Włochy i Niemcy prowadziły aktywną politykę kolonialną. Podjęte wówczas zobowiązania, również moralne, realizują dzisiaj poprzez otwartość kulturową. Polska nie miała tego typu doświadczeń, więc ocena takiego moralnego zobowiązania może być inaczej postrzegana przez polskie społeczeństwo.

Możliwe jest jednak oswojenie strachu przed obcymi. – Istnieje szereg narzędzi, dzięki którym można zwiększyć akceptację dla migrantów lub uchodźców – dodaje prof. dr hab. Marek Nowak. – W tej chwili są one dość intensywnie wykorzystywane w politykach publicznych poszczególnych społeczeństw. Im zjawisko obecność migrantów lub uchodźców jest wyraźniejsze, tym bardziej intensywne staje się wykorzystywanie tych narzędzi, ponieważ usuwają napięcia i konflikty. Najbardziej typowym z nich jest doprowadzenie do jakiejś formy kontaktów społecznych. Możliwe staje się wtedy wyrobienie własnej opinii, a także zredukowanie strachu. Chodzi o obłaskawienie obcego. Przy pomocy działań uspołeczniających można zmienić postawy społeczne, jednak jest to długotrwały proces.

Uchodźcy to tacy ludzie jak my

Panuje 40-stopniowy upał. Liczbę drzew w obozie Mavrovouni, na greckiej wyspie Lesbos, można policzyć na palcach rąk. Nie ma miejsca, gdzie można uchronić się przed słońcem. Na ziemi beton, wokół namioty, a nad głową niebo – tak wygląda miejsce, gdzie schronienie znalazło blisko 5 tys. uchodźców. – Gdy tam trafiłem, zrozumiałem, co znaczy, że uchodźcy przebywają w niehumanitarnych warunkach – przyznaje Stanisław Bresch.

– Widziałem rodziny, które na 15 metrach kwadratowych musiały prowadzić wszystkie czynności życiowe. Obóz ogrodzony jest drutem kolczastym. Można wyjść z niego tylko na kilka godzin.

Na początku roku Caritas Polska rozpoczął nabór na wolontariat. Wybrani wolontariusze mieli pojechać na Lesbos, by nieść pomoc w jednym z ognisk światowego kryzysu migracyjnego. Wyłoniona grupa przez kilka miesięcy przygotowywała się do podróży. Byli w niej Stanisław Bresch i Klaudia Wicińska, studenci poznańskich uniwersytetów.

Jeszcze w liceum Stanisław był krytyczny wobec przyjmowania uchodźców. Jak przyznaje, wynikało to z nieznajomości tematu. – W 2016 roku pojechałem do Taizé, ekumenicznej wioski we Francji, gdzie już wtedy prowadzono warsztaty poświęcone uchodźcom – opowiada. – Mówiono, by ich przyjmować, żeby się nie bać, a ja dość krytycznie do tego podchodziłem. Uważałem, że trzeba spojrzeć na to humanitarnie, bo za tymi osobami stoją konkretne dramaty, ale z drugiej strony czułem, że w Europie coś się dzieje, że dochodzi do zamachów terrorystycznych. Pytanie, na ile był to efekt radykalizacji osób, które już wtedy żyły w Europie.

Nastawienie zaczęło się zmieniać wraz z poznawaniem doświadczeń innych osób. – Moja koleżanka, Nawojka, była w Maroku i Grecji i odpowiadała o sytuacji uchodźców – tłumaczy Stanisław. – Spotkała osoby, które wyruszyły w podróż do Europy. Dowiedziałem się z pierwszej ręki, kim są ludzie, którzy chcą dostać się na nasz kontynent. W Poznaniu byłem na spotkania „Każdy może być mostem”. Słuchałem o uchodźcach. Te opowieści sporo mi dały. Spowodowały, że sam chciałem pojechać i zobaczyć na własne oczy, jak to wygląda.

1 sierpnia Stanisław dotarł na Lesbos. Spędził tam trzy tygodnie, na które składały się poranne i popołudniowe obowiązki. – 40 proc. osób w obozie to dzieci – opowiada. – W czasie wakacji nie działa szkoła. Prowadziliśmy dla nich zajęcia. Codziennie od 10 do 13 zabieraliśmy je z obozu, by mogły się pobawić. Kolorowaliśmy z nimi, śpiewaliśmy, uczyliśmy alfabetu łacińskiego i graliśmy w gry, takie jak kółko i krzyżyk.

Drugim zadaniem Stanisława była dystrybucja żywności. – Rozdawaliśmy bilety, które uprawniały do skorzystania z posiłku – wyjaśnia. – Raz moim zadaniem było mierzenie temperatury osobom, które przychodziły na obiad. Widziałem jak przychodzą rodziny z dziećmi, które cieszą się, że dostają jedzenie. Denerwowałem się, że za wolno mierzę temperaturę, a oni mnie uspokajali. Nie przeszkadzało im stanie w kolejce.

Na Lesbos schronienie znalazło sporo Afgańczyków. – W dniu, kiedy talibowie zajęli Kabul, odbyła się manifestacja w Mitylenie – mówi Stanisław.

– Było sto, może dwieście osób. Wśród nich dzieci. Nigdy nie uczestniczyłem w takich wydarzeniach, więc zastanawiałem się, po co tam jestem. Później, gdy się rozejrzałem, zobaczyłem płaczące osoby. Zdałem sobie sprawę, że to dotyka kraju, z którego pochodzą. Nie wyobrażam sobie, jakbym się zachował na ich miejscu.

Stanisław rozumie osoby, które się boją i nie chcą przyjmować uchodźców. – Wiem, że nie ma prostych rozwiązań – przyznaje. – Przyjęcie przybyszów wymaga od nas jakiegoś zaangażowania. W obozie zobaczyłem jednak takich samych ludzi jak my. Lubię poznawać ludzi z innych kultur, odkrywać, że jesteśmy tacy sami. Na Lesbos widziałem ludzi, którzy uciekają przed wojną i prześladowaniem.

Pokazać prawdę

Doktor Dominika Blachnicka-Ciacek z Instytutu Nauk Społecznych SWPS przyznaje, że w ostatnich tygodniach obserwujemy powrót zainteresowania tematyką uchodźców.

– W Polsce nie było „problemu” uchodźców ani w 2015 roku, ani teraz – mówi. – Liczby wniosków, które są składane do Urzędu do Spraw Cudzoziemców są naprawdę znikome. W całym 2020 roku zostało złożonych 3400 wniosków, z czego tylko kilkaset osób uzyskało jakiś rodzaj ochrony. Można powiedzieć, że obecność uchodźców w Polsce jest jakimś maleńkim odpryskiem obecności cudzoziemców w Polsce, których przybywa.

Kwestia przyjęcia uchodźców została nadmuchana do rozmiarów wielkiego problemu przez polityków i media. – Mówi się o polityce zarządzania strachem – mówi dr Blachnicka-Ciacek.

– To bardzo dobry termin, który określa przedstawianie uchodźców jako zagrożenia. W tym celu stosuje się metafory fali, zalewu i masy napływających ludzi, choć one nie mają przełożenia na rzeczywistość. Natomiast metafory te wytwarzają w wielu osobach poczucie zagrożenia i jednoczenia się wokół władzy, która na przykład obiecuje budowę muru czy zasieków z drutu kolczastego na granicy. Nawet jeśli nie ma problemu uchodźców jako takiego, to ten wytworzony lęk jest czymś realnym.

W sytuacji kiedy brakuje kontaktów z osobami z innego kręgu kulturowego, ogromną rolę odgrywają stereotypy, które napędzają naszą wyobraźnię. Jednym z nich jest na przykład rola państwa niosącego pomoc cudzoziemcom. – Ludzie mówią w komentarzach „Jak to jest możliwe, że w naszym kraju głodują dzieci, a my pomagamy obcym?” – wyjaśnia dr Blachnicka-Ciacek. – To bardzo silne zestawienie, które bulwersuje ludzi, ale nie znajduje pokrycia w faktach. Zdecydowanie większe kwoty wydawane są na politykę społeczną w stosunku do obywateli polskich niż na osoby oczekujące na azyl, nie mówiąc o cudzoziemcach w ogóle. Mam wrażenie, że brakuje nam empatii jako społeczeństwu. Ciekawi mnie czy można nauczyć instytucje, by były instytucjami empatycznymi. Chodzi m.in. o rozpatrzenie sprawy azylowej w terminie i umiejętność wejścia w buty osób, które czekają w zawieszeniu.

Badania wskazują na korelację między kontaktem z obcymi a niższym poziomem lęku wobec nich. – Okazuje się, że jeśli mamy na co dzień kontakt z cudzoziemcami, to ten poziom strachu spada – wyjaśnia dr Blachnicka-Ciacek. – Kontakt jest kluczowy. Drugą istotną sprawą jest sposób, w jaki uczymy dzieci tematów związanych z wielokulturowością. Czy na przykład przedstawiamy islam jako zagrożenie czy jako jedną z wartościowych kultur i religii, która wniosła wiele do europejskiej cywilizacji. Nie ma jednego narzędzia, dzięki któremu możemy zredukować ten lęk. Widzę olbrzymią rolę dla mediów, edukacji i inicjatyw integracyjnych, które dają szanse na stały kontakt między różnymi ludźmi.

Był czas na śmiech i łzy

Gdy Stanisław stawiał pierwsze kroki na Lesbos, do Polski wróciła Klaudia. – Raczej był to powrót ciałem, bo głową trudno wrócić – przyznaje. – Jechałam z nastawieniem, by poznać konkretne osoby. Przywieźć historie, które pozwoliłyby mi obalić ukształtowane w społeczeństwie i moim kręgu mity na temat uchodźców. Chciałam spotkać człowieka jako jednostkę, a nie ukrytego pod etykietą uchodźcy. Wróciłam i poczułam bezradność, że nic więcej już nie mogę dla nich zrobić.

Dziewczyna zdecydowała się na wyjazd, by zmienić swoje nastawienie. – Pojechałam w ciemno – mówi.

– Nigdy nie byłam za przyjmowaniem uchodźców. Dzisiaj wiem, że brak kontaktu, powoduje niewiedzę. Wiedza czerpana z mediów dawała poczucie, że osoby przybywające do Europy są niebezpieczne. Na miejscu przekonałam się, że nie jest to prawda. Widziałam biedę, nie tylko materialną. Była ona ukryta w bezradności, samotności i lęku o przyszłość.

Dni upływały na rozmowie. – Były rodziny, z którymi rozmawiałam o wszystkim i o niczym, o radości z narodzin dziecka, czasami o pogodzie – opowiada. – Był czas na śmiech, ale też na łzy. Ze strony kobiet czułam matczyną opiekę. Jedna z nich miała syna w moim wieku. Pytała, co lubię gotować. Bardzo często odczuwałam, że zostaję wysłuchana przez osoby, których to przecież ja miałam słuchać. Pokazywało mi to normalność. Prawdziwe nawiązywanie relacji wychodzi z dwóch stron i nie wiem, dlaczego o tym zapomniałam i tak bardzo mnie to dziwiło. W moim odczuciu był to wyjazd związany z rodzinnością i wdzięcznością. Nasi goście bardzo często przychodzili do nas pięknie ubrani. Zakładali barwne stroje. Pokazywali, że wyjście z obozu jest dla nich naprawdę ważne.

Pobyt na Lesbos był dla Klaudii opamiętaniem. – Uświadomiłam sobie, jak jestem zamknięta na inne kultury i religie – relacjonuje.

– Wiem, że byłam tam krótko. Ktoś może powiedzieć, że co ja mogłam w tym czasie zrobić. Mam wrażenie, że ten kontakt z dziećmi, który miałam był ważny. To one doprowadzały nas do swoich rodzin i to one jako pierwsze otwierały do nas ręce.

---------------------------

Zainteresował Cię ten artykuł? Szukasz więcej tego typu treści? Chcesz przeczytać więcej artykułów z najnowszego wydania Głosu Wielkopolskiego Plus?

Wejdź na: Najnowsze materiały w serwisie Głos Wielkopolski Plus

Znajdziesz w nim artykuły z Poznania i Wielkopolski, a także Polski i świata oraz teksty magazynowe.

Przeczytasz również wywiady z ludźmi polityki, kultury i sportu, felietony oraz reportaże.

Pozostało jeszcze 0% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.

    już od
    3,69
    /dzień
Hubert Ossowski

Pro Media Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Pro Media Sp. z o.o.