Muzyka w Kościele, czyli wierzymy po staremu, ale śpiewamy na nową nutę
Kilka dni temu rozstrzygnięto konkurs na nowy śpiew ku czci Matki Boskiej Opolskiej. Takie konkursy to jeden ze sposobów odnawiania kościelnego repertuaru.
Pieśni, którą konkursowe jury oceniło najwyżej, jeszcze nie znamy. Zostanie po raz pierwszy zagrana i zaśpiewana w katedrze 21 czerwca, w uroczystość Matki Bożej Opolskiej. Ale już dziś wiadomo, że utwór ten powstał zgodnie z dobrym wzorcem na udaną pieśń kościelną. Parę autorów stworzyli bowiem dwaj fachowcy: ks. Jerzy Kowolik, dziś kapłan emeryt rezydujący w rodzinnym Popielowie, ale przez kilkadziesiąt lat dyrygent i twórca unikatowej w skali Europy wiejskiej orkiestry Symfonia Rusticana w Naczęsławicach. Jednocześnie znawca i badacz muzyki śląskich kompozytorów. Tekst napisał Walter Pyka, popielowski aptekarz i poeta, laureat m.in. Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej.
- Ostateczna weryfikacja należy do wiernych - przyznaje ks. prof. Grzegorz Poźniak, dyrektor Diecezjalnego Instytutu Muzyki Kościelnej w Opolu. - Nie zawsze to, co za wartościowe uważają muzykolodzy, podoba się także ludziom śpiewającym w kościele. W Polsce ogromną popularność zdobyła „Barka”, która nie ma ani wybitnego tekstu, ani szczególnie porywającej melodii, ale ludzie chcą ją śpiewać. I to jest decydujące.
„Barka” nie ma ani wybitnego tekstu, ani porywającej melodii, ale ludzie chcą ją śpiewać, bo zarekomendował ją sam Jan Paweł II
„Barka” była śpiewana i popularna już wcześniej, ale wstęp do kościołów (a nie tylko do śpiewania przy ognisku) i to także w czasie liturgii mszy św. zapewnił jej trochę mimo woli papież Jan Paweł II, wygłaszając w Krakowie pochwałę oazowej pieśni, „którą miał w uszach, kiedy usłyszał wyrok konklawe”.
Najpierw tylko na oazie, potem także na mszy św.
Niewątpliwie oaza i szerzej młodzieżowe ruchy kościelne przyczyniły się bardzo do odnowienia kościelnego repertuaru muzycznego. Na potwierdzenie otwieram swój egzemplarz „Drogi do nieba”, czyli modlitewnika diecezji opolskiej i gliwickiej. Nie jest to najnowsze wydanie książeczki do nabożeństwa, ale ukazało się już w XXI wieku. Wystarczy pobieżne przejrzenie spisu treści, by odnaleźć sporo pieśni, które w latach mojej młodości miały status młodzieżowych, a dziś śpiewa się je podczas mszy św. w kościołach: „Bliskie jest Królestwo Boże”, „Budujemy Kościół Boży”, „Duchu ogniu, Duchu żarze”, „Jeden chleb, co zmienia się w Chrystusa Ciało”, „Litania do Matki Boga i ludzi”, „Marana tha, przyjdź Jezu Panie”, „Skosztujcie i zobaczcie, jak dobry jest Pan”, „Chrystus, Chrystus to nadzieja cała nasza”, „Boże, obdarz Kościół Twój jednością i pokojem”, „O Panie, Tyś moim pasterzem”. Wymieniłem dziesięć tytułów, ale jest ich w użyciu znacznie, znacznie więcej.
- To przenikanie oazowych pieśni do modlitewnika wynika z tego, że właśnie w oazie bardzo dbano o muzyczny poziom liturgii oraz o wyraźne rozdzielenie pieśni do pośpiewania przy gitarze od utworów właściwych do śpiewania podczas mszy św. - mówi prof. Remigiusz Pośpiech z Instytutu Muzykologii Uniwersytetu Wrocławskiego, który przez dwie dekady prowadził Studium Muzyki Kościelnej i wykładał muzykę religijną w Instytucie Teologiczno-Pastoralnym w Opolu, a jest też współredaktorem nowej wersji „Drogi do nieba”. - Zmieniając nasz diecezjalny modlitewnik, bardzo się staraliśmy, by był on jednocześnie reprezentatywną antologią dawnych tradycyjnych śpiewów, ale by zawierał także pieśni nowe. Weszło do niego sporo utworów z oazowego śpiewnika „Exsultate Deo” autorstwa pani Gizeli Skop.
Oaza to nie jest jedyne źródło nowego kościelnego repertuaru. Bardzo dobre muzycznie i ciekawe tekstowo utwory przenikają do liturgii choćby ze spotkań młodzieży na Lednicy zapoczątkowanych przez ojca Jana Górę. „Nie bój się, wypłyń na głębię” czy „Ichtis”, wykonywane najpierw przez „Siewców Lednicy”, dziś gra i śpiewa z wiernymi wielu organistów. Często w mszalnym repertuarze zostają śpiewy, które napisano na konkretne kościelne wydarzenie. Jedną z bardziej znanych pieśni tego typu jest śpiew „Panie dobry jak chleb” napisany przez bpa (wtedy księdza) Józefa Zawitkowskiego do melodii ks. Wiesława Kądzieli na Kongres Eucharystyczny w 1987 roku. Po VI Światowych Dniach Młodzieży w Częstochowie (1991) został katolikom w Polsce śpiew „Abba Ojcze” z tekstem o. Jana Góry i muzyką Jacka Sykulskiego. Napisany w pociągu z Poznania do Częstochowy, a potem zawieziony papieżowi do Rzymu, stał się hymnem tamtego wydarzenia. Dziś nie ma chyba parafii, w której byłby nieznany.
Za mało pieśni dla dzieci
- Potrzebę przepracowania repertuaru muzycznego w Kościele wyzwolił już Sobór Watykański II - zauważa ks. prof. Poźniak. - Granica między piosenką a pieśnią nie jest ostra. Wiele dawnych piosenek utorowało sobie z czasem drogę do liturgii. Przepis na dobrą pieśń kościelną jest prosty i trudny jednocześnie: potrzebna jest chwytliwa melodia i tekst przemawiający do wyobraźni statystycznego człowieka.
Do śpiewów mszalnych przenikają także takie piosenki i pieśni, które nie zostały z myślą o niej napisane i pewnie budzą wątpliwości wielu specjalistów od liturgii, ale tak bardzo wbiły się w świadomość, że są i już. Myślę choćby o piosence Magdy Anioł „Zaufaj” (z charakterystyczną frazą „zaufaj Panu już dziś”) czy o śpiewanej z radością zwłaszcza przez najmłodsze dzieci z latarkami w czasie rorat piosenki „Arki Noego” „Świeć gwiazdeczko mała świeć”.
W pieśni „Serdeczna Matko” obraz Boga, pozbawionego miłosierdzia, jest fałszywy. Ta pieśń powinna być usunięta
- Popularność takich piosenek i ich wchodzenie do kościoła bierze się m.in. z tego, że repertuar kościelnych pieśni dla dzieci jest niezwykle ubogi - przyznaje prof. Remigiusz Pośpiech. - Kiedy ja sam byłem dzieckiem, na mszach z udziałem dzieci najczęściej organista grał pieśń „Kiedyś o Jezu chodził po świecie”, wtedy chyba jedyną, w której funkcjonował motyw związany z dziećmi, ale dziś i tę pieśń gra się i śpiewa rzadziej.
O tyle nie jest to dziwne, że kościelne pieśni, podobnie jak inne zjawiska kulturowe, się starzeją. Jedne pięknie, drugie brzydko. To drugie grozi utworom, które jeśli nawet nie są niezrozumiałe, to nie całkiem odpowiadają współczesnej wrażliwości, zwłaszcza młodych odbiorców. Choćby we wspomnianej dziecięcej pieśni śpiewamy: „Kiedyś o Jezu chodził po świecie, brałeś dziateczki w objęcia swe”. Dziś nikt dzieciaków dziateczkami nie nazywa. Wyrażenie, które w XIX wieku było żywym elementem języka, dziś należy do polszczyzny książkowej, której znajomości trudno od maluchów wymagać. Takich archaicznych w złym znaczeniu tego słowa tekstów jest w kościelnym repertuarze więcej. Choćby w bardzo popularnej i lubianej pieśni, śpiewanej zwykle podczas procesji Bożego Ciała „Idzie, idzie Bóg prawdziwy” znajduje się fraza, którą nie tylko przeciętnemu gimnazjaliście, ale i wielu starszym od niego chrześcijanom trudno będzie uznać za swoją: „stańmy wszyscy pięknym kołem i uderzmy przed Nim czołem”. Sam zwrot „bić czołem” jest mocno archaiczny, a i realia kulturowe i zwyczaj oddawania osobom znaczącym głębokich ukłonów oddaliły się znacznie od współczesnej obyczajowości.
Co powinno zostać z tradycji usunięte
Z tych przykładów nie należy wyciągać wniosku, że wszystkie teksty mające więcej niż sto lat należy z „Drogi do nieba” usunąć. Byłby to absurd. Sam bardzo lubię choćby XVI-wieczną kolędę „Anioł pasterzom mówił”, a ze wzruszeniem śpiewam po Komunii św. hymn „Dziękujemy ci Ojcze nasz za święty winny szczep Dawida”, którego tekst pamięta czasy chrześcijańskiej starożytności. Czym innym jest uzupełnianie repertuaru o teksty i melodie bardziej współczesne, czym innym wyrzucanie wszystkiego, co dawne. Kto spróbowałby jednym cięciem usunąć z kościoła starsze śpiewy, może łatwo osiągnąć efekt, który uzyskano w niektórych krajach po Soborze Watykańskim II. Masowe i bezrefleksyjne wywalanie ze świątyń „nienowoczesnych” ołtarzy i figur wypchnęło z nich równocześnie duże grupy wiernych.
Z krytycznym spojrzeniem na kościelne śpiewanie wiąże się jeszcze jedno niebezpieczeństwo i złudzenie, że wystarczy na mszy zastąpić dawną pieśń współczesną skoczną piosenką, przy której dobrze się maszeruje na pielgrzymce, a zamiast organisty zatrudnić gitarzystę i kościół się zapełni, młodzieżą zwłaszcza. Z drugiej strony ostre odróżnienie śpiewów pielgrzymkowych czy nawet ludowych od liturgicznych nie zawsze jest w praktyce łatwe. I nigdy nie było. Na dowód prof. Pośpiech przypomina, że wiele z tych kolęd, które dziś śpiewamy w kościele podczas mszy, kiedyś tworzono do użytku domowego, wykorzystując przy tym melodię tańców, by przypomnieć choćby kolędę „Bóg się rodzi”, śpiewaną na pasterce chyba we wszystkich kościołach w Polsce, na melodię poloneza.
- W naszym repertuarze kościelnym są dziury - uważa ks. prof. Poźniak. - Mało jest śpiewów na uwielbienie, chrzcielnych, pokutnych. Innym ważnym problemem jest to, żeby te pieśni były dobrze zagrane. Wtedy repertuar będzie nośny. Mówię często moim studentom, że nie wystarczy przynieść gitarę, żeby śpiew był atrakcyjny. Jak ktoś zagra na organach w dobrym tempie, z fantastyczną harmonią, zgodnie z zasadami frazowania, w różnych stylach, to nagle piękniejsza okazuje się nie tylko melodia, ale i tekst zyskuje na atrakcyjności.
- Trzeba adaptować nowe i jednocześnie zachowywać stare - uważa ks. prof. Erwin Mateja, wykładowca liturgiki na Wydziale Teologicznym UO. - Na pewno pieśń do liturgii powinna być teologicznie bardzo poprawna. Co nie wyklucza pójścia z duchem czasu. Przykładem może być używanie w wielu parafiach kanonów pochodzących z ekumenicznej wspólnoty z Taize. To są głębokie teksty do pięknych melodii.
Teologiczne błędy zdarzają się natomiast nawet w pieśniach o bardzo dawnej tradycji. Najbardziej chyba drastycznym przykładem jest jedna ze zwrotek pieśni ku czci Matki Bożej „Serdeczna Matko”. Śpiewamy w niej: „lecz kiedy Ojciec rozgniewany siecze, szczęśliwy, kto się do Matki uciecze”. Tu i obraz Boga - pozbawionego miłosierdzia - jest fałszywy, i wizja Matki Bożej, która nie tylko do Boga nie prowadzi, ale występuje wobec niego w opozycji.
- Każdemu rocznikowi moich studentów podaję tę pieśń jako przykład czegoś, co powinno zostać z naszej tradycji usunięte, ale na razie nikt się nie odważył - dodaje ks. prof. Mateja. - Nasz wykładowca dogmatyki, ks. prof. Staniecki, srożył się na pieśń „Idzie, idzie Bóg prawdziwy”. Przecież to Staniecki idzie i Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie niesie, zwykł mawiać. Ale obserwujemy też zjawiska optymistyczne. Mamy już bardzo wielu dobrze wykształconych organistów, którzy robią wiele dobrego. Blisko współpracują z duszpasterzami, wspólnie dobierają śpiewy tak, by pasowały do czytań mszalnych i do tematyki kazania. To są zmiany na lepsze.
W kościele ważne jest, by śpiewać ze zrozumieniem, a to nie zawsze jest możliwe.