Można nie widzieć, a żyć aktywniej niż niejeden w pełni sprawny
W ośrodku Louisa Braille’a w Bydgoszczy wisiała taka maksyma patrona: „Podstawą rozwoju człowieka jest mózg, a nie oczy” - mówi Włodzimierz Ożga. - Część ludzi zdrowych o tym zapomina.
Piąta rano. Dzwoni budzik w komórce. Za oknem ciemno, w oczach też. Alicja wstaje. W łazience rozczesuje długie włosy, zakłada czarną opaskę na zapuszczaną grzywkę. Maca w szafie i wyjmuje granatową bluzkę. Do tego dżinsowe spodnie. W kuchni gotuje wodę na herbatę. Na kubek nakłada czujnik, który zapipczy, gdy wrząca woda będzie sięgała brzegu. Taka ochrona przed poparzeniem.
Na zegarku z otwieranym cyferblatem dziewczyna palcami sprawdza, która godzina. O szóstej pod domem ma czekać na nią kierowca (transport zapewnia miasto, a że na tak wczesną godzinę nie ma wielu chętnych, to Alicji udało się załatwić taką usługę). Zawiezie ją na dworzec. Stanowisko numer dwa. Potem trzeba będzie nasłuchiwać przyjazdu autobusu. Na szczęście, o tej porze jest tylko jeden.
O tym, że zbliża się na docelowy przystanek, będzie wiedziała, kiedy autobus przejedzie tory i skręci w lewo. Zresztą kierowcy już ją znają - jeździ tą trasą codziennie od października, więc gdyby się zamyśliła, powiedzą, że już pora wysiadać. Droga do środowiskowego domu samopomocy nie jest daleka. Wystarczyły dwa tygodnie, żeby nauczyła się jej na pamięć. Jest już na miejscu. Wchodzi do pracowni. Niewidoma Alicja jako terapeuta zaczyna swą codzienną pracę - za chwilę będzie piekła, gotowała, szykowała kanapki z niepełnosprawnymi intelektualnie, chorymi psychicznie, seniorami z chorobą Alzheimera.
Gdy zanika siatkówka
Pochodząca z Boguszowa-Gorca, obecnie opolanka Alicja choruje na zanik siatkówki. Szkołę podstawową rozpoczęła jako widzące dziecko. Pierwsze sympotomy - to, że potrafiła pisać, ale już nie mogła po sobie przeczytać - zaniepokoiły rodziców. Zaczęło się diagnozowanie, pojawiły się okulary i pierwsze trudne doświadczenia. - W trzeciej klasie śpiewamy na angielskim z książki. Ja nie śpiewam. Pani urządza mi awanturę. Pakuję książki, wstaję i wychodzę. Nie było sensu z nią rozmawiać - opowiada 24-latka.
Wówczas jeszcze jeździ na rowerze. Kiedy jej wzrok coraz bardziej słabnie, musi zrezygnować z tej przyjemności. Dopiero w tym roku mogła ją przypomnieć. - Na „Środowych inspiracjach dla Opolan” poznałam ludzi, którzy zdecydowali się wybrać ze mną na tandemie na wycieczkę. Okazało się, że rower, który mam, jest za mały i dla mnie, i dla mojego przewodnika. Tak zrodził się pomysł zbiórki pieniędzy pod hasłem „tandem pod choinkę” na platformie pomagam.im - opowiada.
Szkołę średnią Alicja kończyła, jeszcze trochę widząc. Matematyki uczyła się z dużych kartek, zakreślanych markerem. Z polskiego już nie dała rady zdać pisemnej matury - dyktowała treść nauczycielce. Żeby mogła skończyć szkołę, rodzice odczytywali albo nagrywali jej podręczniki.
Studia pedagogiczne przeszła dzięki słuchowi, pamięci i pomocy życzliwych ludzi - w tym Patrycji, z którą się zaprzyjaźniły. To dzięki niej Alicja znalazła po studiach pracę - poznała mamę Patrycji, która nie bała się zatrudnić niewidomej dziewczyny. Wiedziała, w przeciwieństwie do innych potencjalnych pracodawców, że Ala sobie poradzi w roli terapeuty.
- Koleżanka, która zaniosła moje podanie do żłobka, relacjonowała, że wszystko było w porządku, dopóki dyrektorka nie dowiedziała się, że nie widzę. Wtedy ona przestała widzieć możliwości zatrudnienia mnie - wspomina Alicja.
Kiedy rozmawiamy, właśnie dzwoni telefon. Aparat mówi, że to mama. - Nowoczesne technologie bardzo pomagają mi w codziennym życiu: mówiące telefony, odczytujące treść komputery. Jeszcze kilka lat temu był to drogi luksus - stwierdza Alicja. Pomaga też pamięć kolorów i kształtów z czasów, kiedy jeszcze widziała.
Niedostatek wzroku rekompensuje także dotyk. Kolory bluzek Alicja rozpoznaje, „macając” je. - Zapamiętuję, jakie która ma wykończenie czy dekolt, z jakiego jest materiału. Ubrania kupuję ze znajomymi i rodziną. Oni mówią mi, jaki to kolor i czy dobrze w nim wyglądam. Mam też tester kolorów wgrany na smartfonie, niedoskonały, bo czasami myli czerwień z brązem, ale jest. Staram się kupować rzeczy w jednolitym kolorze, żeby nie mieć problemu z dopasowaniem ich do siebie - opowiada dziewczyna.
Niejedna polska pani domu chciałaby mieć taki porządek, jaki w swoim mieszkaniu utrzymuje niewidząca Alicja. - Żadna filozofia. Dobrze znam rozkład mieszkania. Dywan odkurzam na przykład od lewej do prawej, tak samo myję podłogi. Jak mam wątpliwość, czy wszystko jest okej, sprawdzam ręką - opowiada. Świetnie też gotuje. Uczyła się tego od dzieciństwa, przy dziadkach. Jabłka obiera ze skórki w trakcie rozmowy z wprawą, której pozazdrościłaby jej niejedna gospodyni. Mówi, że pocięcia i poparzenia jej niestraszne. Podkreśla, że uwielbia czytać przepisy. „Słuchać” - poprawia się po chwili. Jej specjalności to zapiekanki, potrawki, ciasta i sałatki. Ostatnio opatentowała smażenie naleśników. Usmażony z jednej strony placek wsuwa na pokrywkę i potem nakłada ją na patelnię. W kuchni przydają się też nowoczesne technologie, np. możliwość skanowania kodów kreskowych z pudełek z przyprawami, żeby wiedzieć, co to.
Znalezienie pracy to wyzwanie
- Niewidomy czy słabowidzący nie może być kierowcą, motorniczym czy kasjerem, ale już masażystą, prawnikiem, informatykiem - jak najbardziej - mówi dyrektor biura Okręgu Polskiego Związku Niewidomych w Opolu Włodzimierz Ożga. Biurem kieruje od 3 lat, do PZN należy od 30 lat.
PZN to organizacja członkowska powołana przez niewidomych i przez nich zarządzana. Przez osoby, które poradziły sobie z niepełnosprawnością i potrafią się podzielić się tym doświadczeniem z tymi, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji spowodowanej chorobą czy wypadkiem.
- Jeśli medycyna nie może już nic poradzić w konkretnym przypadku, przychodzi czas na pogodzenie się z tą sytuacją, potem nauczenie życia na nowo, czasami wymagające przekwalifikowania zawodowego, czasami zmiany znajomych - wylicza Włodzimierz Ożga.
Rolą związku jest pomóc w tym wszystkim. Najpierw w zmotywowaniu ociemniałego do wyjścia z łóżka. Robią to członkowie związku, dzieląc się własnym doświadczeniem, i zatrudniani przez niego psychologowie. Kolejny krok to nauka czynności dnia codziennego: choćby gotowania, żeby się nie poparzyć (pomocny jest płynomierz), czy takiego prania, żeby nie chodzić potem w jednej skarpetce białej, a drugiej czarnej (przydają się specjalne klamry do łączenia par wkładanych do pralki). Kolejny etap to „wyjście z domu” i tu potrzebna jest nauka chodzenia z laską, zajęcia z orientacji w przestrzeni z trenerami oraz spotkania w związkowych kołach terenowych czy sekcjach sportowych, gdzie można nawiązać nowe znajomości, znaleźć przyjaciół.
Trzeci i najtrudniejszy etap dla dorosłych z dysfunkcją wzroku to rehabilitacja zawodowa. Przekwalifikowanie się to jedno, ale znalezienie pracy to dużo większe wyzwanie. - Często mówię pracodawcom, że niewidomy zrobi wiele czynności tak samo jak widzący, ale wolniej. Że trzeba dać nam szansę, a potrafimy udowodnić, że jesteśmy solidni, pracowici, doceniający okazane nam zaufanie, a w dodatku można na takiego pracownika dostać dofinansowanie z PFRON - podkreśla Włodzimierz Ożga. On sam jest tego najlepszym przykładem. Posługuje się lupą, w komputerze korzysta z programów powiększających druk i udźwiękowienia, ale potrafi np. obsługiwać program Płatnik.
Z Namysłowa do Łodzi i Torunia
Pochodzący z Namysłowa 42-latek ukończył szkołę podstawową w... Łodzi. W czasach, kiedy rozpoczynał edukację, w rodzinnym mieście dla dzieci takich jak on (które nie mogły odczytać napisów z tablicy) proponowano jedynie szkołę specjalną. - Ponieważ w szkole dla niewidomych we Wrocławiu nie było wówczas drugiej klasy, mama zawiozła mnie do Łodzi - opowiada. Był rok 1982 lub 1983. - To była dla mnie prawdziwa szkoła życia. Nauczyłem się tam samodzielności. Do domu jeździłem jedynie na ferie i na święta. Mama też przyjeżdżała do mnie rzadko, bo w tamtych czasach dla pracującej osoby z Namysłowa, bez auta, to była nie lada wyprawa - wspomina.
Potem ukończył ośrodek Louisa Braille’a w Bydgoszczy. To tam przeczytał maksymę autorstwa patrona szkoły, która utkwiła mu w głowie do dziś: „Podstawą rozwoju człowieka jest mózg, a nie oczy”. - Powtarzam ją innym, gdy słyszę, że choroba narządu wzroku równa się niepełnosprawności umysłowej. Owszem, bywają one sprzężone, ale nie muszą iść w parze, a właśnie tak często jesteśmy postrzegani przez wielu zdrowych - twierdzi.
W Bydgoszczy poznał kolegę z Iławy, z którym potem poszli razem studiować historię do Torunia. Byli chyba pierwszymi osobami niewidomymi na uczelni.
Wykładowcy z kierunków pedagogicznych zapraszali ich na zajęcia, żeby opowiadali, jak radzą sobie w życiu.
Po studiach Włodzimierz Ożga wrócił do rodzinnego Namysłowa. Podjął współpracę z domem kultury - m.in. oprowadzał wycieczki. Do dziś działa w Towarzystwie Miłośników Ziemi Namysłowskiej. Traf chciał, że niewidoma koleżanka poleciła mu złożenie podania do wrocławskiej firmy ochroniarskiej, w której sama pracowała. - Na początku siedziałem w biurze i nic nie robiłem, a pracodawca główkował nad konsekwencjami, gdyby w trakcie pracy na komputerze mój wzrok jeszcze się pogorszył - opowiada.
Pomocną dłoń podała mu szefowa kadr. Zaangażowała najpierw do „zgłaszania ludzi do ZUS-u”. Przy działalności, gdzie rotacja kadr jest duża, było z tym sporo pracy. Kiedy z firmy nagle odeszła koleżanka zajmująca się programem Płatnik, jej obowiązki przydzielono namysłowianinowi. Następnie przeniesiono go z Wrocławia do Opola, gdzie m.in. rozliczał urlopy pracowników.
To w Opolu pewnego dnia zaczepiła go prezes okręgu opolskiego PZN, Krystyna Pacholik. Zaproponowała wzięcie udziału w konkursie na dyrektora. - To było dla mnie duże wyzwanie. Znałem funkcjonowanie firmy od strony kadr, ale nie organizacji pożytku publicznego. Konkurs wygrałem. Przez pierwszy rok, przy pomocy pracowników, zagłębiałem się w zasady funkcjonowania związku i okręgu - wspomina Włodzimierz Ożga, który dyrektorem jest od listopada 2013 roku. Pełni też funkcję sekretarza zarządu opolskiego okręgu, a w kwietniu br. został wybrany na wiceprezesa zarządu głównego związku. - Dzięki temu mam ogląd, jak działamy w całym kraju i jak na tym tle wypada okręg opolski - mówi.
Najważniejsze to wyjść z łóżka
Chwile zwątpienia i załamania? - Oczywiście, że były - przyznaje Alicja. Najtrudniej było mi chyba w gimnazjum, kiedy widziałam coraz mniej. Niby miałam grupę dobrych znajomych, ale kiedy oni na przykład planowali, za ile lat zrobią prawo jazdy, ja byłam tego pozbawiona.
Niemożności prowadzenia auta żałuje chyba najbardziej. Czuje, że byłaby dobrym kierowcą. Może tak dobrym jak tato, zajmujący się tym zawodowo, a wobec córki nadopiekuńczy. Mama z kolei próbowała być „twarda” i wielokrotnie powtarzała, że życia za córkę nie przeżyje. Obydwoje podtrzymywali ją na duchu, gdy w trakcie studiów miała momenty, że chciała się poddać.
To, kim jest dziś, zawdzięcza rodzinie (w Opolu mieszka też jej starsza siostra), przyjaciołom i przede wszystkim sobie. Mówi, że bardzo nie lubi, jak ludzie robią z siebie „sieroty”. Alicja mało które popołudnie spędza po pracy w domu. Chodzi na fitness do „Belly Opole”, gdzie znalazła się jedyna trenerka, która chciała poprowadzić zajęcia dla osób niewidomych. Od maja uczy się strzelać z broni pneumatycznej w sekcji strzeleckiej klubu sportowego dla niewidomych „Cross” Opole. W wolnych chwilach spotyka się ze znajomymi. Podczas jednego z takich spotkań trafiła na „środowe inspiracje dla Opolan”. W trakcie rozmowy rzuciła, że chętnie wsiadłaby na rower, jak w dzieciństwie, gdy jeszcze widziała.
„Rękawicę” podjął partner rozmówczyni, który zaproponował wycieczkę do Czech. 140 kilometrów. Trasę pokonali, ale okazało się, że tandem Alicji jest za mały i dla niej, i dla jej przewodnika. Tak zrodził się pomysł na zbiórkę pieniędzy na portalu crowdfundingowym pomagam.im pod hasłem „tandem pod choinkę”. Nowy rower dla dwojga kosztuje ponad 5300 zł. Dotychczas udało się uzbierać 1380 zł, a do końca zostało jeszcze 60 dni. - Jeśli uda nam się kupić rower, zdecydowaliśmy, że objedziemy całą Opolszczyznę: 530 kilometrów w jeden weekend - zapowiada Alicja.
Inny jej cel to stworzenie w Opolu miejsca, gdzie widzący mogliby poczuć się jak ona. Liczyła, że przygotowany projekt uda się sfinansować z budżetu obywatelskiego, ale przepadł. - Byłam w takich zaciemnionych pomieszczeniach w Warszawie z widzącą przyjaciółką, która trzymała się mnie kurczowo. Ja bez lęku wystawiałam ręce do przodu i sprawdzałam, jakie przeszkody są przed nami. Robię tak co dzień, na chodnikach, na których nie raz zaskakuje mnie źle zaparkowany samochód czy nieopatrznie wystawiona reklama - mówi Alicja. - Generalnie spotykam się jednak w Opolu z życzliwością i cieszę się, że tutaj mieszkam, bo pierwotnie na studia wybierałam się gdzie indziej.