Michał i Filip Kubaccy. Pasjonaci fizyki, którzy, jak trzeba, to i bazookę z odkurzacza zrobią

Czytaj dalej
Krzysztof Ogiolda

Michał i Filip Kubaccy. Pasjonaci fizyki, którzy, jak trzeba, to i bazookę z odkurzacza zrobią

Krzysztof Ogiolda

Fizyka jest trudna i nie do zrozumienia. Tak myśli większość ludzi w Polsce. Ale nie bracia Kubaccy z Opola. I dlatego właśnie oni odnieśli sukces na światowych zawodach młodych fizyków.

Kubbaccy to pasjonaci fizyki, którzy, jak trzeba, to i bazookę z odkurzacza zrobią. Na dowód Michał odtwarza reporterowi nto film. Odkurzacz jest zupełnie zwykły. Do niedawna stał w garażu ojca. Zamieniony w próżniową bazookę potrafi wystrzeliwać drewniane pociski (zamówione specjalnie w zakładzie stolarskim) z taką siłą, że twardą gresową płytę rozbijają na drobne kawałki.

Ale w kulminacyjnym momencie drewnianą „amunicję” zstępuje metalowa kula. Wystrzelona z rury odkurzacza siłą podciśnienia leci z prędkością 30 metrów na sekundę i w drobny mak niszczy trzy butelki szklane ustawione w rzędzie jedna za drugą.

Efekt jest fantastyczny, bo eksperymentatorzy wypełnili naczynia płynami w trzech kolorach, które rozlewają się na wszystkie strony.

Ten sam filmik Michał i Filip pokazali niedawno jurorom i swoim kolegom z 31 krajów świata na Turnieju Młodych Fizyków w Singapurze. Reprezentowali tam Polskę razem z trzema kolegami z Warszawy. I to z bardzo dobrym skutkiem. Znaleźli się wśród czterech drużyn, które awansowały do ścisłego finału i otrzymały złote medale. W finale, którego stawką był puchar dla zwycięzcy zajęli trzecie miejsce. Za gospodarzami, czyli Singapurem, i za Chinami, a wyprzedzając Węgry.

Eksperyment z bazooką to jeden z siedemnastu fizycznych problemów naukowych, które uczniowie z całego świata dostali do rozwiązania na rok przed zawodami. Widowiskowe wykonanie eksperymentu, które widać na filmie to tylko część zadania.

Trzeba było nie tylko go przeprowadzić, dobierając m.in. długość plastikowej rury czy wielkość pocisków tak, by efekt, czyli siła strzału, był jak najlepszy. Opolanie potrafili nie tylko opisać zjawiska fizyczne zachodzące podczas eksperymentów, ale i stworzyć ich matematyczne modele z użyciem m.in. całek i różniczek. Umysł humanisty szybko gubi się w kolejnych, coraz bardziej skomplikowanych równaniach i obliczeniach. Michał i Filip tego problemu nie mają.

Trzeba wiedzieć, jak to zrobić – mówi Michał – ale same obliczenia wykonuje już program komputerowy. I dobrze, bo on nie robi rachunkowych błędów.

Droga do Singapuru zaczęła się dla nich od radia. Bo to w radiu Michał i Filip usłyszeli o Międzynarodowym Turnieju Młodych Fizyków. Szukali drużyny, w ramach której mogliby się najpierw przygotowywać, a potem w nim wystartować.

Tak trafili do Klubu Naukowego „Fenix” w Warszawie. Żeby stać się reprezentacją Polski jego członkowie przez cały rok zmagali się z zadaniami z różnych dziedzin fizyki -np. hydrodynamiki, czyli zachowań płynów, dynamiki i termodynamiki, czy optyki. Po kilkustopniowych eliminacjach w finale, który odbywał się w Instytucie Fizyki Polskiej Akademii Nauk w Warszawie, rozwiązując przez osiem godzin dziesięć zadań, pokonali zespoły z całego kraju. Finał krajowy odbywał się w języku angielskim, podobnie jak turniej światowy.

Niejako w drodze do Singapuru skorzystali z zaproszenia do Austrii i w finale konkursu dla tamtejszych licealistów zajęli drugie miejsce. To pozwalało cicho marzyć o dobrym wyniku także na zawodach w Azji.

W każdy weekend do Warszawy

Michał i Filip są trojaczkami (trzeci brat, Paweł, zajmuje się szeroko rozumianą grafiką komputerową i modelowaniem). Ich mama, pani Agata, cieszy się z sukcesu synów i z pewnością ma w nim swój znaczny udział. Jak sama mówi, dba w domu przede wszystkim o logistykę.

Ojciec braci, Piotr Kubacki, podkreśla, że nie byłoby ich sukcesu bez ciężkich, wielomiesięcznych przygotowań.
– W każdy weekend synowie jeździli do Warszawy, by rozwiązywać kolejne konkursowe zagadnienia. Przed samym finałem trzeba było jeździć dodatkowo, także w dni szkolnej nauki. Nauczyciele w II LO w Opolu, gdzie uczą się Filip z Michałem, życzliwie przymykali na to oko i dziś jesteśmy im za to wdzięczni – mówi.

- To wszystko mogło się udać także dlatego, że chłopcy są niezwykle samodzielni i dobrze zorganizowani i właściwie sami sobie układali sobie wyjazd i pobyt w Warszawie – dodaje ojciec. – Ja co najwyżej kupowałem im bilety i to zazwyczaj w ostatniej chwili, przez telefon, kiedy oni już siedzieli w pociągu.

Tato Kubacki mocno podkreśla, że większość podobnych klubów uczniowskich w Polsce działa pod opieką uczelni, na przykład Politechniki Wrocławskiej czy Gdańskiej. „Fenix” został założony przez dwóch pasjonatów, laureatów światowego konkursu fizyków sprzed lat. Łukasz Gładczuk jest obecnie doktorantem na Oksfordzie, Radost Waszkiewicz studentem Cambridge. Z konieczności czasem musieli się swoimi młodszymi kolegami opiekować cokolwiek zdalnie. Przedsięwzięcie jest całkowicie prywatne. Tym większa jest radość z sukcesu.

Ulubione zadanie Filipa: zbadać jak zachowa się kieliszek poddawany drganiom i od czego zależy, jaki dźwięk wydaje

Filip i Michał poza zdolnościami i umiejętnościami dołożyli do tego wyniku swój zapał. Na początku warszawskich wyjazdów spali w hostelu. Kiedy tych noclegów było coraz więcej, doszli do wniosku, że taniej i lepiej będzie zostawać po prostu na noc w klubie. Do czwartej, piątej rano pracowali nad fizyką, potem kładli się na materacu gdzieś w kącie, by od dziesiątej wracać do pracy.

Zajęć było tyle, że w ramach zespołu trzeba było umieć się podzielić i zdecydować, co kto zrobi. I tę umiejętność Filip z Michałem zgodnie podkreślają. A ponieważ przygotowania trwały wiele miesięcy, narastało w nich przekonanie, że naprawdę coś umieją i dadzą sobie radę. Przez ostatnie dwa tygodnie przed wyjazdem właściwie już nie wychodzili z klubu. Fizyka wypełniała im niemal całą dobę.
- Efekt był taki, że na czytanie tzw. normalnych książek dość dawno nie miałem już czasu – przyznaje Michał. – Choć czytać bardzo lubię.

Michał pokazuje jeszcze jeden film przygotowany do Singapuru. Tym razem jego „bohaterką” jest kropla wody. Rzucona na rozgrzaną do 260 stopni Celsjusza powierzchnię, nie od razu znika, jak by się można spodziewać. Pod wpływem temperatury pulsuje i przybiera zmienne kształty wieloramiennej gwiazdy.

Fizycy nazywają to zjawisko gwiazdą Leidenfrosta. Jej „taniec” na gorącej blasze wygląda fascynująco. To, co mnie tylko się podoba, Michał potrafi objaśnić. Pod wpływem temperatury powstaje para, jej warstwa jest dla kropli swego rodzaju izolacją od rozgrzanej powierzchni. Dzięki niej kropla stosunkowo długo „broni się” przed zniknięciem. I znowu, jak przy eksperymencie z bazooką następuje nie tylko wyjaśnienie zjawiska, które widzimy, ale i powstaje jego matematyczny model.

- Te zadania wcale niełatwo było wykonać – przyznaje Michał. – Czasem trzeba było wielu tygodni, żeby coś zaczęło wychodzić. I to było naprawdę wciągające. No i człowiek się cieszy, jak się wreszcie uda. Nie czuję się kimś nadzwyczajnym. Ale kimś docenionym za wkład pracy tak. I to jest radość.

Najpierw konkurs, potem zwiedzanie

Filip ma inne ulubione zadanie z singapurskiego konkursu. W jego ramach trzeba było przebadać, jak zachowa się kieliszek do wina poddany drganiom i od czego zależy, jaki dźwięk wydaje.

- Podpięliśmy pod to zadanie całkiem sporo eksperymentów i jeszcze wyszedł nam ładny model matematyczny. Jeśli ktoś choć trochę w temacie siedzi, musiał to dostrzec. Okazało się, że można to, wychodząc z prostych założeń, stosunkowo łatwo wyliczyć - mówi Filip.

W domu państwa Kubackich rozmawiamy bezpośrednio z Michałem i jego ojcem. Filip, już po powrocie z Singapuru, pojechał właśnie z przyjaciółmi na parę dni do Londynu. Ale to nie jest przeszkoda. Łączymy się przez skype’a.

- Fascynująca była sama formuła konkursu i możliwość bycia w tym gronie uczniów z tylu krajów – dodaje Filip. – Singapur to też piękne miejsce. Trudno zapomnieć ogrom budynków w centrum finansowym. To wygląda fantastycznie. Nie sądzę, byśmy gdziekolwiek indziej mogli coś podobnego zobaczyć. Wszędzie tłumy ludzi. A jednocześnie wszystko jest tam poukładane i uporządkowane aż do bólu. Ale zwiedzanie to był tylko dodatek do turnieju.

Filip przyznaje, że fizykę zaczął odkrywać dopiero wtedy, kiedy pojawiła się ona w szkolnym programie, czyli w gimnazjum.
- Zacząłem się jej uczyć naprawdę między drugą a trzecią klasą gimnazjalną. Wziąłem wtedy jakąś starą książkę do fizyki od naszej nauczycielki. Czytałem rozdział za rozdziałem i z czasem odkryłem, że ich rozumienie przychodzi mi łatwiej niż na innych przedmiotach. Potem brałem do ręki kolejne książki o fizyce. Ale tak naprawdę mocno przysiadłem do niej w pierwszej licealnej i coś się w wyniku tego udało. Zbierałem różne cegiełki wiedzy z różnych tematów. Te cegiełki mi rosły i rosły. Z czasem zdałem sobie sprawę, że różne tematy, a nawet różne działy fizyki – pozornie od siebie oddalone – naprawdę się łączą. Na przykład drgania i magnetyzm mają ze sobą wiele wspólnego. To było dla mnie nadzwyczajne odkrycie.

- Fizyka jest fascynująca, bo jak odłożymy na bok uprzedzenia, to ona wyjaśnia wiele zjawisk z codziennego życia – dodaje Michał. Każdy z nas chce na ogół znać odpowiedzi na pytania: Jak to się dzieje? Jak to działa? Fizyka ich udziela i to jest bardzo istotny powód, żeby się jej uczyć.

Słowacy grali ostro

Aby zdobyć medal na Turnieju Młodych Fizyków nie wystarczy oczywiście tylko wykonać i sfilmować eksperymenty (choć i to wcale nie jest łatwe).

Zawody odbywają się w ten sposób, że drużyny autentycznie rywalizują ze sobą. Jedna reprezentacja omawia i pokazuje wskazany przez oponentów problem fizyczny. Owi oponenci szukają w wystąpieniu swoich rywali błędów, słabych punktów, nieścisłości i proponują, jak można to przedstawić lepiej. Kolejny zespół jest arbitrem w tym sporze. Ostateczne decyzje i przeliczane na punkty oceny należą do międzynarodowego jury. W tym roku należało do niego m.in. trzech badaczy z Polski.

- Z jurorami można było całkiem sympatycznie rozmawiać. Zwykle dyskutowali i z zawodnikami prezentującymi projekt i z ich przeciwnikami. Drużyny zachowywały się bardzo różnie - opowiada Michał. – Najostrzej atakowali i agresywnie polemizowali Słowacy. Inni dyskutowali spokojniej. No i taka ciekawostka. Zdecydowaną większość uczestników stanowili mężczyźni. Dziewczyny stanowiły mniej niż jedną trzecią składów wszystkich reprezentacji.

Zawodnicy między sobą i z jurorami komunikują się po angielsku. Trzeba znać język naprawdę dobrze, żeby nie tylko w ogóle konwersować, ale konwersować o skomplikowanych zagadnieniach fizycznych.

- Język to jest ciężka sprawa – przyznaje Filip. - Angielskiego uczyłem się od początku edukacji, chodziłem do szkół językowych, ale nie był to taki poziom, żebym mógł prowadzić dyskusje na różne tematy. Tak naprawdę intensywnie zacząłem uczyć się języka jakieś półtora roku temu. I przekonałem się, że mówienie po angielsku akurat o fizyce jest stosunkowo proste. Jak człowiek czyta jakieś prace naukowe, prawie niezauważalnie oswaja się z językiem, utrwala sobie formy zdań i podświadomie układa w głowie argumenty do przyszłych dyskusji.

- Język oczywiście trzeba znać – dodaje Michał – ale dla jurorów nie on jest decydujący. Jak ktoś jest merytorycznie znakomity, to na drobne usterki językowe przymkną oko. Zresztą angielski najlepiej doskonali się w internecie. Potrzebowaliśmy bardzo ścisłych, szczegółowych informacji do poszczególnych dość wąskich tematów. Nie było sensu wertowania podręczników, skoro w sieci można znaleźć nie tylko precyzyjne opracowania, ale wykłady proponowane przez profesorów uczelni z całego świata. Cała sztuka, żeby dobrze wpisać w google to, czego szukamy. Bo znaleźć można naprawdę wszystko. Jedna z renomowanych amerykańskich uczelni technicznych wszystkie wykłady swoich pracowników naukowych wiesza w sieci, więc można tam – choć całkiem nieformalnie – studiować praktycznie na równi z tymi, którzy uczą się na miejscu.

Konkurs jest tak pomyślany, że laureatom poza satysfakcją i złotym medalem żadnych gratyfikacji nie przynosi. Opolanie i ich warszawscy koledzy z reprezentacji zapewnili sobie wprawdzie gwarancję studiowania na najbardziej renomowanych polskich uczelniach z Politechniką Warszawską na czele, ale to prawo dało im już wygranie konkursu w Polsce. Sukces w Singapurze jest miłym dodatkiem.

Opolscy uczniowie nie ukrywają, że najlepiej byli przygotowani rywale z Singapuru i zasłużenie wygrali.
- Byli bez dwóch zdań bardzo mocni, a w dodatku mają dostęp do supertechnologii podczas całego przygotowania turnieju – opowiada Filip. – My się martwiliśmy, żeby przebrnąć przez kolejne etapy polskich eliminacji od szczebla korespondencyjnego przez ćwierćfinał, półfinał po finał ogólnopolski. I dopiero potem zaczęliśmy się przygotowywać do konkursu światowego. Tam reprezentację narodową wybiera się dużo szybciej i oni mogą się od początku skupić na tym, co najważniejsze.

Technologiczną przewagę rywali z Singapuru potwierdza Michał. Widać to dobrze na filmie o parującej kropli wody. Całe urządzenie służące młodym Opolanom do tego eksperymentu to butla gazowa połączona z czymś w rodzaju metalowej pokrywki. Ich azjatyccy koledzy mieli na potrzeby tego zadania specjalny sprzęt z płytą grzewczą, której temperaturę można bardzo precyzyjnie regulować. Bo kto bogatemu zabroni.

Po powrocie do domu Kubaccy zbierali – mimo wakacji – gratulacje zarówno od szkolnych kolegów z „dwójki”, przyjaciół domu, jak i od nauczycieli.

- Myślę, że ich zadowolenie dorównywało zdziwieniu – przyznaje Michał. - Telefonowała pani Magda Turek, nasza nauczycielka fizyki z gimnazjum, która miała decydujący wpływ na nasze zainteresowanie się tym przedmiotem. Była bardzo dumna. Z moim licealnym nauczycielem fizyki, panem Grzegorzem Korbasiem nie miałem jeszcze okazji się spotkać ani dłużej porozmawiać. Mam nadzieję, że niedługo będzie to możliwe.
- Jak każdy rodzic mam po takim sukcesie synów satysfakcję – przyznaje pan Piotr. Tym większą, że sam kocham fizykę, a zajmować się nią zawodowo nie miałem okazji. Chociaż zawsze była moją pasją. Mam nadzieję, że trochę im tę fascynację zaszczepiłem.
- Ojciec nie pokazywał nam palcem, co mamy czytać ani czym się konkretnie zajmować, ale tworzył klimat dla naszych zainteresowań – wspomina Michał. – Nauki ścisłe promował też w domu dziadek. Wszyscy oni mają swoją cząstkę w naszym medalu.

Krzysztof Ogiolda

Jestem dziennikarzem i publicystą działu społecznego w "Nowej Trybunie Opolskiej". Pracuję w zawodzie od 22 lat. Piszę m.in. o Kościele i szeroko rozumianej tematyce religijnej, a także o mniejszości niemieckiej i relacjach polsko-niemieckich. Jestem autorem książek: Arcybiskup Nossol. Miałem szczęście w miłości, Opole 2007 (współautor). Arcybiskup Nossol. Radość jednania, Opole 2012 (współautor). Rozmowy na 10-lecie Ustawy o mniejszościach narodowych i etnicznych, Gliwice-Opole 2015. Sławni niemieccy Ślązacy, Opole 2018. Tajemnice opolskiej katedry, Opole 2018.

Pro Media Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Pro Media Sp. z o.o.