Miał być godziwy zysk, a wyszła figa z makiem
Zbigniew Warycki od wielu miesięcy toczy bój o odzyskanie pieniędzy od jednego z funduszy inwestycyjnych. Swego czasu wielu Opolan zdecydowało się pomnażać w ten sposób swój majątek. Wielu dziś tego żałuje.
W czerwcu 2008 roku ekonomiści wiedzieli już, że świat powoli pogrąża się w kryzysie, którego jedną z przyczyn była zapaść na rynku pożyczek hipotecznych i ogólnie zła sytuacja na rozgrzanym wcześniej do czerwoności rynku nieruchomości. Ale dla zwykłego Kowalskiego inwestowanie w nie wciąż jawiło się jako świetna okazja do pomnożenia swoich pieniędzy. Bankierzy namawiali do brania kredytów na domy i mieszkania oraz kupowania udziałów w funduszach inwestycyjnych, głównie tych inwestujących w nieruchomości. „Bo przecież na nieruchomościach się nie traci” - mówiono wówczas drobnym ciułaczom.
Zbigniew Warycki z Kędzierzyna-Koźla dał się przekonać pracownikowi banku BPH, by zainwestował w certyfikaty inwestycyjne „BPH Funduszu Inwestycyjnego Zamkniętego Sektora Nieruchomości”. Pan Zbigniew wpłacił łącznie 10 tysięcy złotych, za co otrzymał 100 certyfikatów. Ot, inwestycja, która miała przynieść co najmniej kilka tysięcy zysku na przestrzeni najbliższych lat.
- Zapewniono mnie, że graniczny czas certyfikatów wynosi 5 lat oraz że w każdej chwili będę miał możliwość wykupu certyfikatów bez żadnych opłat manipulacyjnych - opowiada nasz czytelnik. - Ponadto poinformowano mnie, że fundusz zacznie przynosić zyski po upływie co najmniej trzech lat.
Z udziałem doradcy klienta śledził ich wartość, próbując wczuć się w rolę solidnego inwestora. Po upadku amerykańskiego banku Lehmann Brothers, nasileniu się kryzysu na rynku nieruchomości i ogólnego kryzysu światowego okazało się jednak, że inwestycja w tę konkretną branżę wcale nie była strzałem w dziesiątkę. Wreszcie, po kilku latach z poczuciem nie do końca trafionej inwestycji pan Zbigniew zdecydował się sprzedać certyfikaty.
W czerwcu 2013, czyli 5 lat po zawarciu umowy, pan Zbigniew poszedł do biura maklerskiego banku BPH. Jego przedstawiciel poinformował go, że ostateczne rozliczenie funduszu nastąpi w drugim kwartale 2014. Pan Warycki to człowiek, dla którego dane komuś słowo jest święte. Skoro pracownik biura maklerskiego mówił, że fundusz będzie rozliczany wiosną 2014 roku, to zakładał, że tak właśnie będzie. W połowie maja udał się więc do siedziby biura.
- Po telefonicznych konsultacjach z centralą przedstawiciel banku udzielił mi tylko lakonicznych, ogólnikowych odpowiedzi, z których wynikało, że na razie nie mogę odebrać pieniędzy - wspomina nasz czytelnik.
Czekam na 6,5 tys. złotych
Złożył więc pisemną reklamację, która trafiła do siedziby Towarzystwa Funduszy Inwestycyjnych w Warszawie. Wysłał ją na początku czerwca 2014 r. Ale dopiero w grudniu 2014 roku otrzymał wiadomość z siedziby banku BPH o zasadach wykupu certyfikatów. Zapewniano, że pieniądze zostaną wypłacone w ciągu 5 tzw. dni giełdowych, czyli w praktyce w ciągu tygodnia. Już kolejnego dnia zgłosił się do kędzierzyńsko-kozielskiego oddziału banku i złożył dyspozycję wykupu 100 sztuk certyfikatów inwestycyjnych. Miesiąc później odzyskał część pieniędzy, konkretnie 4885 zł, będące równowartością 38 certyfikatów. Wg pana Zbigniewa, stopa zwrotu certyfikatów na dzień 8 stycznia 2015 powinna wynosić dokładnie 33,86 procent.
Dowiedział się wówczas, że kolejne certyfikaty będzie można wykupić w dalszym terminie. W październiku 2015 bank sam nawet przypomniał o takiej możliwości i - jak można się domyślać - pan Zbigniew od razu z takiej możliwości zechciał skorzystać. Ponownie złożył dyspozycję wykupu wszystkich certyfikatów. Zamiast tego otrzymał jedynie równowartość 4 papierów, czyli 444 złote. Do odzyskania pozostało 6,5 tysiąca złotych.
Kilkanaście dni później dowiedział się o tym, że fundusz został... formalnie zlikwidowany, a przyczyną likwidacji były straty, jakie przynosił. Jednocześnie klienci funduszu BPH Sektora Nieruchomości FIZ dowiedzieli się, że ich certyfikaty, których cena nominalna dekadę temu wynosiła 100 złotych, mogą być warte zaledwie... 64 grosze.
99,5-procentowa strata to rekord w historii polskich funduszu inwestycyjnych. Teoretycznie inwestycja w nieruchomości, szczególnie w perspektywie dekady, powinna być bezpieczna. Dlaczego tak się jednak nie stało? Na kilkadziesiąt groszy jeden certyfikat inwestycyjny wycenił likwidator, który pod koniec ubiegłego roku wszedł do BPH FIZ Sektora Nieruchomości. Ma on za zadanie sprzedać należące do funduszu nieruchomości i wypłacić uzyskaną kwotę inwestorom. Mowa o ponad 130 tys. metrach kwadratowych powierzchni, na którą składają się m.in. warszawskie biurowce. Dziś są one jednak podobno dużo mniej warte niż wtedy, kiedy fundusz w nie inwestował.
Pan Warycki się nie poddał i zażądał zwrotu 6,5 tysiąca złotych. Dowiedział się, że musi poczekać na „zakończenie likwidacji funduszu”. Od tego czasu bank unika odpowiedzi na kolejne pisma i telefony naszego czytelnika.
- Od dłuższego czasu jestem traktowany w banku jak intruz - irytuje się pan Zbigniew. - Według mnie to był jakiś rodzaj piramidy finansowej i mam nadzieję, że odpowiednie organy się tym zajmą.
Poprosiliśmy o komentarz Towarzystwo Funduszy Inwestycyjnych BPH.
- Likwidacja, z formalnego punktu widzenia, oznacza, że celem podejmowanych działań przez Towarzystwo jest zbycie aktywów funduszu, odzyskanie przysługujących mu należności, zaspokojenie wierzycieli i umorzenie certyfikatów inwestycyjnych przez wypłatę uzyskanych środków pieniężnych uczestnikom funduszu - poinformował nas Marcin Bednarek, wiceprezes zarządu BPH Towarzystwo Funduszy Inwestycyjnych SA. - Ostateczna wypłata nastąpi po zakończeniu procesu likwidacji proporcjonalnie do liczby posiadanych przez klientów certyfikatów inwestycyjnych.
Okazuje się, że rekordzista zostawił w tym konkretnym funduszu aż 800 tysięcy złotych...
Rekordzista zostawił w tym konkretnym funduszu aż 800 tysięcy złotych
Polacy trzymają obecnie w funduszach inwestycyjnych 135 miliardów złotych. To oczywiście wciąż o wiele mniej niż w bankach (ponad 700 mld zł), ale aż 10 razy więcej niż przed 2006 rokiem. W sumie w różne rodzaje funduszy zdecydował się zainwestować już co dziesiąty Polak. Moda na drogie, wciskane z pogwałceniem wszelkich reguł etycznej sprzedaży polisy inwestycyjne spowodowała, że już kilka milionów Polaków niekorzystnie ulokowało swoje oszczędności, a historii takich jak pana Waryckiego na samej Opolszczyźnie można byłoby znaleźć kilka tysięcy. Na przykład w 2015 roku połowa funduszy inwestycyjnych w Polsce przyniosła straty. Największy ubytek zanotowali klienci funduszu Quercus lev. Na przestrzeni 12 miesięcy przyniósł on aż 38,3 proc. straty.
Z raportu Deutsche Bank wynika, że ponad dwie trzecie osób posiadających jednostki uczestnictwa w funduszach inwestycyjnych nabyło je za pośrednictwem banku. Polacy wciąż ufają bankowcom, którzy często zachęcają ich do takiego inwestowania. Chociaż według samych bankierów, wciąż nie jest tak łatwo namawiać do tego Polaków.
- Jak pokazują liczne analizy, Polacy nadal raczej unikają bardziej zaawansowanych produktów inwestycyjnych - podkreśla Monika Szlosek, dyrektor bankowości detalicznej i inwestycyjnej w Deutsche Bank. - Pod tym względem jesteśmy zdecydowanie bardziej konserwatywni niż społeczeństwa zachodnie. Ufamy przede wszystkim tradycyjnym metodom pomnażania kapitału, jak np. lokaty czy rachunki oszczędnościowe, mimo że w obecnej sytuacji rynkowej nie przynoszą one atrakcyjnych zysków.
Być może ta ostrożność Polaków nie bierze się jednak z niczego...