Mąż nie żyje, a my długo czekamy na sprawiedliwość
Syn oficera policji z Głubczyc pod wpływem narkotyków potrącił śmiertelnie człowieka. Rodzina ofiary ma wątpliwości, czy śledztwo w tej sprawie zawsze było prowadzone z należytą starannością.
Mąż wyszedł z psem na spacer, jak co wieczór. Było około godziny 21.30 - opowiada Elżbieta Szmit, wdowa po panu Wiesławie, głównym księgowym z Zakładu Karnego w Głubczycach. O tym, że stało się coś bardzo złego, dowiedziała się od sąsiada. - Zobaczył psa, który siedział na ulicy, potem rozbity samochód. Powiedział mi, że był wypadek - opowiada pani Elżbieta.
Obrażenia były bardzo poważne, głównie narządów wewnętrznych, do tego liczne złamania. Od początku było wiadomo, że szanse na przeżycie pana Wiesława są niewielkie. - Lekarze mówili, że nawet gdyby wyszedł z tego, to będzie niepełnosprawny w bardzo dużym stopniu - wspomina pani Elżbieta.
Dlaczego sprawca został od razu wypuszczony na wolność?
Zmarł po kilkudziesięciu godzinach intensywnej terapii. Pogrążona w rozpaczy rodzina Szmitów miała nadzieję, że sprawa zostanie bardzo dokładnie zbadana, a sprawca szybko osądzony. Tym ostatnim okazał się Marcin A., syn oficera policji z Głubczyc.
Gdy podejrzanym o tak poważne przestępstwo jest członek rodziny przedstawiciela lokalnych organów ścigania, zawsze pojawiają się wątpliwości, czy dochodzenie będzie prowadzone z należytą starannością. Państwo Szmitowie nie rzucają oskarżeń, że ktoś mataczył w śledztwie albo łamiąc prawo, chronił podejrzanego. Mają jednak wątpliwości co do tego, jak przebiegało postępowanie, które miało wyjaśnić tę tragedię i doprowadzić do ukarania winnego.
Po pierwsze, sprawca po wypadku, mimo że był pod wpływem narkotyków, niemal od razu został wypuszczony na wolność. Po drugie, jeszcze wiele godzin po śmiertelnym wypadku na miejscu zdarzenia można było znaleźć liczne części samochodu.
To pozwala stawiać pytanie, czy policja należycie przyłożyła się do swojej pracy. Samo postępowanie prowadziła początkowo głubczycka prokuratura, która z policją bardzo często współpracuje.
W takich przypadkach dochodzenie powinni jednak prowadzić śledczy nie związani zawodowo z miejscowymi funkcjonariuszami. Potem proces nie mógł się rozpocząć, bo sekretarka nie powiadomiła prokuratora o terminie rozprawy.
- Minęło już półtora roku, a końca sprawy nie widać. Oskarżony na wolności ma się bardzo dobrze, mam wrażenie, że ta sprawa go jakoś bardzo nie przejmuje - opowiada pani Elżbieta.
Rodzina chciała już kiedyś zainteresować sprawą lokalne media. Ale gdy dziennikarz dowiedział się, o co chodzi, nie zdecydował się na publikację. Chciała także poprosić kilku mieszkańców na świadków, którzy mieli opowiedzieć, jak zachowywał się oskarżony już po tragedii. Wszyscy odmówili. Tłumaczyli: Proszę pani, Głubczyce to mała miejscowość, po co nam kłopoty...
Mamy wrażenie, że wszystko dzieje się za wolno. Jakby komuś zależało na tym, żeby sprawiedliwość szybko nie dopadła sprawcy - mówi Ewa Szmit, córka zmarłego tragicznie we wrześniu 2015 roku pana Wiesława.
W ostatnią środę odbyła się dopiero druga rozprawa sądowa. Nie pojawili się na niej wszyscy wezwani na świadków policjanci. To już kolejny raz, gdy sąd nie może przesłuchać wszystkich osób, które zaplanował. Jeżeli świadkowie po raz kolejny nie pojawią się w sądzie, zostaną ukarani grzywnami. Ale i tak niewiele wskazuje na to, że wyrok zapadnie szybko.
Do wypadku doszło 21 września 2015 roku około godziny 21.45 na ulicy Żeromskiego. Biegły ustalił, że pomimo późnej pory widoczność na drodze była dobra, a jezdnia sucha. Za kierownicą volkswagena golfa siedział 20-letni wówczas Marcin A., syn miejscowego oficera policji. Na łuku drogi kierowca stracił panowanie nad pojazdem i prawdopodobnie zjechał na lewe pobocze, gdzie znajdował się pan Wiesław Szmit. Biegły ustalił to na podstawie śladów hamowania. To o tyle istotne, że sam oskarżony o spowodowanie wypadku odmówił składania zeznań i nie przyznaje się do winy. "Lewy ślad jest dużo bardziej wyraźny i wyrysowany niż prawy" - czytamy w opinii biegłego, który odtwarzał przebieg zdarzenia.
Świadek mówi, że poczuł gwałtowny skręt kierownicą
Marcin A. miał jechać w samochodzie wraz z dwoma kolegami. Jeden ze świadków opowiedział później śledczym, że poczuł gwałtowny skręt kierownicą w prawo.
Zeznania te potrzebne były do ustalenia prędkości, z jaką poruszał się samochód. A ta mogła być bardzo duża, bo zdaniem ekspertów wynosiła aż 130 kilometrów na godzinę (na ulicy Żeromskiego obowiązuje ograniczenie do 50 km/h). Taką przynajmniej prędkość zapisano w opinii biegłego, chociaż w akcie oskarżenia jest nieco niższa. Pojazd zaczął się obracać, a potem wjechał do rowu i uderzył przednim prawym narożnikiem w skarpę i znajdujące się tam krzaki. Samochód zatrzymał się dopiero na wysokości ulicy Mickiewicza, gdzie po potężnym uderzeniu upadło ciało pana Wiesława.
Biegli sprawdzali także, czy ofiara nie znajdowała się w chwili uderzenia na środku jezdni, co w jakiejś mierze i przynajmniej w teorii mogłoby zmniejszać winę oskarżonego. Biegli po śladach hamowania i rozmieszczeniu samochodu oraz ciała ofiary wykluczyli jednak taki scenariusz.
Alkoholu nie było, ale były narkotyki
Po wypadku sprawca został przebadany na zawartość alkoholu i narkotyków. Alkoholu nie wykryto, ale narkotyki – tak. Konkretnie 4,9 ng/l THC we krwi. THC to skrót od Tetrahydrokannabinolu. Jest to substancja chemiczna zawarta w marihuanie, która ma działanie psychotropowe.
THC ma wpływ na ludzkie zachowanie poprzez łączenie się z receptorami komórek nerwowych, które w rezultacie powodują zmiany zachowania. THC znajduje się przede wszystkim w popularnej marihuanie. Zazwyczaj działa ona rozluźniająco i nie powoduje agresji czy wpadania w szał, jak narkotyki typu amfetamina. Niemniej w większych dawkach zażywający nie kontrolują swoich działań. Zdaniem biegłych fakt zażywania narkotyków mógł mieć wpływ na sam wypadek.
I tutaj dochodzimy do jednej z największych wątpliwości rodziny. Bardzo często praktyką jest, że sprawca śmiertelnego wypadku, który w chwili jego zdarzenia był pod wpływem narkotyków, trafia do aresztu tymczasowego. Z punktu widzenia przepisów prawa nie jest to kara za przestępstwo, ale ma prawidłowo zabezpieczyć tok postępowania, a także ograniczyć ryzyko ucieczki podejrzanego.
Marcin A. został oskarżony z artykułu 177, paragraf 1 i 2. Mówi on: „Kto, naruszając, chociażby nieumyślnie, zasady bezpieczeństwa w ruchu lądowym, wodnym lub powietrznym, powoduje nieumyślnie wypadek, w którym inna osoba odniosła obrażenia ciała określone w art. 157 § 1, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3. Jeżeli następstwem wypadku jest śmierć innej osoby albo ciężki uszczerbek na jej zdrowiu, sprawca podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8”. Fakt zażycia narkotyków wydłuża potencjalną karę o połowę, czyli w tym przypadku do 12 lat. A to już jest istotna przesłanka do stosowania tymczasowego aresztowania.
Okazuje się jednak, że konkretna opinia toksykologiczna dotycząca zażywania środków odurzających przyszła dopiero... w kwietniu 2016 roku. Jak tłumaczy rzecznik Prokuratury Okręgowej w Opolu Lidia Sieradzka, tuż po wypadku prokuratura nie widziała potrzeby stosowania tymczasowego aresztu, szczególnie że nie było wówczas wiadomo, że oskarżony brał narkotyki. Co prawda policja ma możliwość, aby po samym zdarzeniu przynajmniej wstępnie ustalić, że sprawca jest pod wpływem środka odurzającego. Robi się to na przykład narkotesterem, które używane są podczas normalnych kontroli drogowych. Takich ustaleń jednak nie poczyniono. Dlaczego? Tego w prokuraturze nie udało nam się ustalić.
Dla śledczych najważniejsza była opinia toksykologiczna. Co ciekawe, według orzecznictwa Sądu Najwyższego samo potwierdzenie obecności substancji odurzających w organizmie nie wystarcza do uznania podniesienia potencjalnej kary. Sąd musi poddać ocenie, czy „środek ten miał realny wpływ na sprawność psychomotoryczną kierującego pojazdem w stopniu podobnym, jak w sytuacji znajdowania się pod wpływem alkoholu”.
Wydaje się, że ustalenie wszystkich faktów nie powinno być trudne
Rodzina ma również pretensję o przewlekłość całej sprawy. - Wydawałby się, że ustalenie wszystkich faktów w przypadku wypadku drogowego, gdzie jest sprawca, nie powinno być trudne, a już na pewno nie powinno trwać grubo ponad rok - mówi Ewa Szmit.
Prokuratura znów tłumaczy, że wszystko odbywało się zgodnie z procedurami. 25 września zostało wydane postanowienie o zatrzymaniu prawa jazdy, chociaż fizycznie było one odebrane tuż po samym zdarzeniu. Początkowo sprawą zajmowała się prokuratura głubczycka. 6 października na wniosek obrońcy rodziny Wiesława Szmita przejęła ją jednak prokuratura w Kędzierzynie-Koźlu, czyli sąsiednim powiecie. - Wszystkie czynności w tej sprawie prowadził prokurator osobiście. Podjęto taką decyzję, ponieważ podejrzanym był syn policjanta. To standardowa procedura w takich przypadkach. Trzeba jednak pamiętać o tym, że w istotny sposób może to wydłużyć czas trwania postępowania - mówi prokurator Lidia Sieradzka.
Pół roku czekano na zakończenie leczenia jednego z pasażerów
Prokuratura tłumaczy również, że w wypadkach drogowych bardzo ważne jest również zabezpieczenie pełnego materiału dowodowego dotyczącego obrażeń ofiar. Okazuje się, że w tej konkretnej sprawie poszkodowanych formalnie było dwóch. Oprócz pana Wiesława obrażeń doznał także jeden z pasażerów samochodu kierowanego przez Marcina A. Nie było one bardzo poważne, ale w punktu widzenia postępowania prokuratorskiego istotne. Dopóki leczenie nie zostało zakończone, biegły nie mógł wydać opinii na temat owych obrażeń.
- Prokurator otrzymał dokumentację w tej sprawie 9 marca. Na tej podstawie 29 marca biegły wydał opinię co do uszczerbku na zdrowiu - dodaje prokurator Sieradzka.
Czyli dokumentacja medyczna była gotowa również ponad pół roku po samym wypadku. Opinia biegłego na temat użycia narkotyków została wydana ostatecznie w maju, a akt oskarżenia poszedł do sądu 13 czerwca.
- Dla osób pokrzywdzonych taką tragedią ten czas wydaje się bardzo długi. Natomiast z punktu widzenia osób, które biorą udział w postępowaniu sądowym, my musimy zebrać taki materiał dowodowy, który będzie niepodważalny - zaznacza prokurator Sieradzka.
Prok. Sieradzka przyznaje, że w dokumentacji całej sprawy jest notatka dotycząca tego, że na miejscu wypadku wciąż leżały części samochodowe. Czy nienależyte zabezpieczenie tego miejsca przez policję będzie miało wpływ na przebieg procesu, dopiero się jednak okaże.
Pierwsza rozprawa miała się odbyć w październiku zeszłego roku, ale nie poinformowano o tym prokuratora. Przełożona została na grudzień. Druga odbyła się w tym tygodniu, a kolejną zaplanowano na maj.
Nikt nie chciał iść zeznawać przed śledczymi
O całej sprawie w Głubczycach wiedzieli prawie wszyscy mieszkańcy. Ale gdy rodzina państwa Szmitów próbowała przekonać kilka osób do złożenia zeznań dotyczących dalszego postępowania domniemanego sprawcy, wszyscy odmówili. Chodziło o podejrzenia, że może on dalej jeździć samochodem, pomimo ciążących na nim bardzo poważnych zarzutów. Rodzina ofiary ma sporo wątpliwości dotyczących postawy Marcina A. Na swoim profilu jednego z portali społecznościowych miał on pisać, że nie przejmuje się za bardzo tym, co się stało. Nie zdecydował się również przeprosić rodziny osobiście, a jedynie wysłał kilka zdań napisanych na kartce.
Co ciekawe, Marcin A. nie przyznaje się do winy i odmówił składania wyjaśnień. Nie wiadomo jeszcze, jaką linię obrony przyjmie podczas przesłuchania przed sądem. - Mojemu mężowi nic nie wróci już życia, ale chcemy, żeby ten człowiek został sprawiedliwie osądzony. Bo to nam się wszystkim należy - mówią członkowie rodziny.