Luty 1985. Tragedia na torach w Nysie. Autobus PKS wjechał pod rozpędzony pociąg
35 lat temu, 13 lutego 1985 roku na przejeździe kolejowym w Nysie pociąg uderzył w autobus PKS wiozący głównie młodzież do szkół. Zginęło sześć młodych osób.
Czesław Lipka delikatnie dotyka palcami czoła z szeroką blizną. - Miałem trepanację – mówi spokojnie. – Wtedy przewiercają człowiekowi czaszkę wiertłami i czyszczą mózg z krwiaków. Przeżyłem, bo miałem dla kogo żyć.
Była środa przed Tłustym Czwartkiem. Czesław Lipka miał 32 lata, kochającą żonę i dwoje dzieci w wieku 4 i 5 lat. Mieszkał we Włodarach pod Nysą i codziennie dojeżdżał do pracy autobusem PKS. Pracował jako technik w punkcie naprawy sprzętu radio – telewizyjnego na Krzywoustego w Nysie. Zaczynał pracę o 9, więc nie musiał się bardzo spieszyć.
Przez Włodary do Nysy po godzinie 7 rano najpierw jechał autobus z Korfantowa, ale Lipka częściej wychodził na późniejszy kurs z Łambinowic przez Korfantów, który był w Nysie przed samą 8. Tym autobusem dojeżdżała głównie młodzież do szkół średnich.
13 lutego 1985 roku był cholernie silny mróz, rano minus 20 st. Celsjusza. Ludzie marzli na przystankach, na szczęście kierowca PKS zabierał wszystkich do Autosana. 41 miejsc siedzących szybko się zapełniło. Czesław Lipka wszedł do środka i stanął w przejściu między siedzeniami, bo innych miejsc już nie było. Obok stali inni. W autobusie jechało 45 pasażerów, w tym 32 uczniów i jedna nauczycielka.
- Pamiętam tylko, że wsiadłem. I to wszystko. Film mi się urwał – opowiada Czesław Lipka. – Potem otworzyłem oczy i zobaczyłem sufit w szpitalu. Leżałem nieprzytomny przez trzy tygodnie.
Skocz pan na Podolską
Po drodze z Włodar do Nysy autobus minął przejazd kolejowy w Kubicach, bardzo niebezpieczny, bez rogatek, z fatalną widocznością, bo pociąg zbliża się tu pod ostrym kątem. O tej porze do Nysy jechał też pociąg osobowy z Opola. W Kubicach na przejeździe autobus był pierwszy, pociąg jeszcze się tam nie zbliżył. Potem pekaes przejechał Wyszków Śląski, Konradową i wjechał do Nysy ulicą Jagiellońską.
Dziś na Jagiellońskiej jest wiadukt pod trasą kolejową z Opola i Kędzierzyna. Wtedy wiaduktu jeszcze nie zbudowano. Były rogatki, na których rano ruch aut wstrzymywano nawet na 15 – 20 minut, żeby przepuścić pociągi. Samochody stały i czekały, a jak komuś się spieszyło do szkoły, to wysiadał z autobusu i gnał dalej pieszo. Tego dnia kierowca PKS z Łambinowic uniknął stania, bo wcześniej skręcił w boczną ulicę Nowowiejską i Podolską. To okrężna droga, ale podobno ktoś go poprosił o podwózkę, bo nie chciał chodzić w taki mróz. Przez zamrożone szyby autobusu pasażerowie nie widzieli zbliżającego się zagrożenia.
Na Podolskiej ulica znów krzyżuje się z linią kolejową z Opola. Tu widoczność jest bardzo dobra, pociąg zbliża się z lewej strony długą prostą. Na drodze była też zamontowana samoczynna sygnalizacja świetlna i automatyczne półrogatki, czyli szlabany zamykające jeden pas ruchu. Tego dnia nie zadziałały ani półrogatki, ani sygnalizacja świetlna. Podobno z powodu mrozu.
Przed przejazdem był znak stop. Kierowca tłumaczył się, że zwolnił i popatrzył w lewo, ale przez zamrożoną szybę nie zobaczył pociągu. Nie usłyszał sygnałów dźwiękowych maszynisty. Wjechał na przejazd i wtedy rozpędzona lokomotywa, ciągnąca piętrowe wagony, z szybkością 50 kilometrów na godzinę uderzyła w środek autobusu. Wbiła się w pojazd i pchała go przed sobą po torach kilkadziesiąt metrów, aż stanęła. Była godzina 7.50.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień