Latałem szybowcem

Czytaj dalej
Fot. archiwum PPG
Tadeusz Płatek

Latałem szybowcem

Tadeusz Płatek

Kolega zabrał mnie na przelotkę dwuosobowym szybowcem. Myślałem, że szybowiec powoli płynie po niebie, jak po oceanie - bez czasu, nad ziemskimi problemami. Nie. Już podczas startu z trawiastego lotniska myślałem, że ta klaustrofobiczna puszka zaraz pęknie, moje zęby wryją się w ziemie i umrzemy.

Potem było jak w rejsowym samolocie podczas wznoszenia, czyli nieprzyjemnie, jak to prawie każdy zna, z tym, że szybciej i w kółko. Lina od samolotu, który nas holował odczepiła się i dostałem zawrotów głowy w tzw. kominie, bo tak się właśnie szybowce wznoszą, w niekończącej się kilometrowej spirali. Na górze było wspaniale i pomyślałem, że tak, jak dyrygent może ogarnąć „z lotu ptaka” całą partyturę godzinnej symfonii na raz, tak ja mogę widzieć jednocześnie Kraków i Kielce.

Zaraz zaczęły się jednak akrobacje. Najpierw „winda” czyli nurkowanie dziobem w dół w tempie 200 km na godzinę tylko po to, żeby kilkaset metrów niżej z rozsadzającym łbem wybić się z powrotem w górę. Poczułem się tak, jakbym duszkiem wypił zero-siedem wódki. Odtąd zaczęła się walka o godność: po każdym korkociągu czy beczce miałem ochotę sapać i wzdychać, jednak moja męska duma zmuszała mnie, żebym to robił ukradkiem, przez nos, chyłkiem, że niby wszystko ok.

W końcu kolega łaskawie zapytał, czy robimy jeszcze rundkę czy lądujemy, na co ja pokerowo wybełkotałem „jak chcesz”. Na szczęście od razu wylądował, bo uwierzcie - czyszczenie na słońcu kokpitu z własnych wymiocin nie jest wymarzonym sposobem na spędzanie urlopu.

Tadeusz Płatek

Dodaj pierwszy komentarz

Komentowanie artykułu dostępne jest tylko dla zalogowanych użytkowników, którzy mają do niego dostęp.
Zaloguj się

Pro Media Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2023 Pro Media Sp. z o.o.