Konsulat Niemiec w Opolu istnieje już ćwierć wieku
Powstanie konsulatu w Opolu uzgodnili Helmut Kohl i Tadeusz Mazowiecki. Nie od razu się przyjął. W latach 90. bywał oblewany farbą. Dziś spotyka się tu mniejszość i większość. Nie tylko na tradycyjnym letnim grillu.
Jeszcze dziesięć lat temu większość Opolan przybywających po paszport z różnych stron regionu pytała o niemiecką ambasadę albo jeszcze bardziej bezpośrednio: o to miejsce, gdzie można wyrobić sobie czerwoną książeczkę na wyjazd do pracy w Niemczech. I nic dziwnego. Przez wiele lat opolska placówka dyplomatyczna wytwarzała najwięcej paszportów na świecie. Nawet 25 tysięcy rocznie. Kiedy z polskiego krajobrazu znikały kolejki, przed konsulatem „ogonek” ustawiał się każdego dnia.
Dziś nazwa „konsulat” przebiła się już do świadomości na dobre. Wnioski o paszporty, stwierdzenie obywatelstwa czy inne niemieckie dokumenty nadal się tu załatwia. Bo wielu mieszkańców regionu wciąż ich potrzebuje, zarówno ze względów praktycznych, jak i symbolicznych. Ale zasięg działania konsulatu jest o wiele szerszy.
To tu mogą liczyć na pomoc w różnych potrzebach obywatele Republiki Federalnej - turyści, którzy zgubili dokumenty czy pieniądze albo zostali okradzeni. Pracownicy konsulatu pomagają w nawiązaniu kontaktu w Niemczech z rodzinami osób, które zmarły w Polsce (tak było m.in. po katastrofie hali w Katowicach) i pomagają załatwić formalności związane z przewiezieniem zwłok. Placówka opiekuje się też niemieckimi obywatelami, którzy weszli w konflikt z prawem i odsiadują w Polsce karę więzienia. Pomaga Polakom i Niemcom chcącym studiować w Republice Federalnej Niemiec lub uczyć się tam języka. Konsulat pamięta o obywatelach Niemiec, którzy leczą się w szpitalach południowej Polski, a czasem musi wspierać niemieckie szpitale w poszukiwaniu polskich obywateli, którzy leczyli się w Republice Federalnej, a nie wywiązali się ze zobowiązań.
W sprawach pilnych do dyspozycji interesantów jest telefoniczny dyżur całodobowy. - Pamiętam - akurat wtedy nie miałem dyżuru, ale zostałem poproszony o przyjazd do pracy - opowiada Franciszek Skrzypczyk, pracownik działu konsularno-prawnego. - Na stacji w Lublińcu stał pociąg z wracającymi z ćwiczeń w Polsce żołnierzami Bundeswehry. Było to jeszcze przed wstąpieniem Polski do NATO. Poprzedniego dnia w nieodległym Kłobucku zginął od strzału z karabinu człowiek. Żołnierze byli więc przesłuchiwani przez polski aparat prawa. Był na miejscu attaché wojskowy Niemiec z Warszawy. Byli też obecni pracownicy konsulatu. Okazało się, że ze śmiercią tego człowieka wojsko nie miało nic wspólnego. Sprawca znalazł gdzieś starą broń, wycelował w jakieś - zdawało mu się puste - szopy i nacisnął spust. Okazało się, że w środku znajdował się nabój, a za drzwiami szopy przebierał się jakiś pracownik budowlany. Kula utkwiła mu w głowie.
W konsulacie zdarzają się interesanci całkiem nietypowi. Kilka lat temu do opolskiej placówki trafił mężczyzna, który koniecznie chciał przekazać władzom w Niemczech swój fantastyczny plan przekształcenia całego Górnego Śląska w park narodowy.
- Jak przystało na placówkę dyplomatyczną, staramy się każdego klienta traktować poważnie - mówi Leonard Malcharczyk, asystent konsula z ponaddwudziestoletnim stażem pracy w konsulacie. - Prosimy o opisanie problemu i uzyskujemy odpowiedź właściwego niemieckiego urzędu. Nikt nie może poczuć się tutaj lekceważony.
Opolski konsulat ma jeszcze jedną cechę szczególną. A mianowicie... szczęście do kobiet. Ponad ćwierć wieku temu organizowała go hrabina Ingeborg von Pfeil. Obecnie kieruje nim - jako ósmy konsul w historii - Sabine Haake.
- Hrabina Ingeborg von Pfeil przyjmowała mnie do pracy w Opolu - wspomina Leonard Malcharczyk. - Była ujmującą kobietą i jednocześnie osobą z klasą, jak na szlachciankę przystało. I podobnie jak Manfred Gerwinat, nasz pierwszy konsul, miała w sobie mnóstwo entuzjazmu. Zgodnie z niemieckim zwyczajem dzień pracy konsulatu przecina półgodzinna przerwa obiadowa. Pani hrabina potrafiła w tym czasie po prostu położyć się na ziemi. Zasypiała natychmiast. A po drzemce brała się ze zdwojoną siłą do pracy. Oboje konsulowie wprowadzili taką atmosferę życzliwości i zaufania, że nikt z nas nie przychodził do roboty z niechęcią. Byliśmy zespołem i tak zostało właściwie do dziś. Od tamtych czasów wśród pracowników opolskiego konsulatu (jest ich obecnie 23) przetrwał zwyczaj wspólnego obchodzenia - przy kawie i cieście - urodzin, a także integracyjnych wyjazdów i wycieczek.
Na początku lat 90. niektóre pomysły przyjmowały się z trudem.
- W 1993 roku w ramach integracji pracowników konsulatu wpadliśmy na pomysł wspólnych wyjazdów na basen w Gogolinie. Pan konsul Gerwinat zaproponował także wspólną saunę. Wchodzimy do środka, a tu konsul i jego małżonka siedzą, jak ich Pan Bóg stworzył. Dla nich, światowych ludzi, nie był to prawdopodobnie żaden problem, ale my rumieniliśmy się solidnie - dodaje ze śmiechem pan Malcharczyk.
Obecna konsul Sabine Haake mieszka na Pasiece i zdaje się czuć w Opolu jak w domu. Można ją spotkać na łyżwach na „Toropolu” albo podczas biegu po ścieżkach na wyspie. Jest w świetnej kondycji i wielu biegaczy mężczyzn przekonało się, jak trudno dotrzymać jej kroku. Sabine Haake spotyka się czasem na trasie z Romanem Kolkiem. Wicemarszałek województwa z mniejszości niemieckiej też jest entuzjastą biegania.
Nie jest tajemnicą, że kiedy Helmut Kohl i Tadeusz Mazowiecki uzgadniali, że w Opolu zostanie otwarty konsulat, ich motywacją było właśnie funkcjonowanie mniejszości w regionie. Opole jest prawdopodobnie jedynym na świecie tak stosunkowo małym miastem, w którym Republika Federalna ma placówkę dyplomatyczną.
- Od 2008 roku (wtedy wicekonsulat został podniesiony do rangi konsulatu) opolska placówka zajmuje się finansowaniem projektów kulturalnych mniejszości niemieckiej w całej południowej Polsce. Jest także naturalnym miejscem kontaktów przedstawicieli mniejszości z reprezentantami różnych urzędów z Republiki Federalnej - podkreśla pani konsul. - Przyjmujemy także niemieckich polityków i przedstawicieli samorządów i biznesu z Niemiec. Często po prostu takiego potencjalnego inwestora zabieramy do samochodu i wieziemy do konkretnej gminy. Tak było choćby z przedstawicielami firmy Haba Beton, którzy szukali miejsca, w którym znajdą potrzebne im surowce, czy z firmą MM Systemy z Kątów Opolskich, którą skontaktowaliśmy z wójtem Tarnowa Opolskiego, panem Mutzem.
Pani konsul nie ukrywa, że z radością patrzy, jak owe firmy otwierają kolejne hale czy oddziały w naszym regionie. - Czuję się trochę jak rodzic, który z radością obserwuje, że jego dziecko rośnie i dorośleje.
Kuloodporne okna z Niemiec
Konsulat powstał w 1992 roku, ale pierwsze prace w budynku przy konsularnej zaczęły się rok wcześniej. Niemiecką placówkę ulokowano w modernistycznej willi z lat 30. i zachowała ona zewnętrznie swój kształt z tamtych czasów (w okresie PRL-u rezydowało tu między innymi Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Radzieckiej). Wewnątrz na swoim miejscu zostały tylko główne ściany. Resztę trzeba było przebudować. Kuloodporne okna podawcze działu paszportowego zostały sprowadzone z Niemiec.
Na szczęście ich wytrzymałości nie trzeba było nigdy sprawdzać. Co nie znaczy, że konsulat od początku wszystkim się podobał. Na początku lat 90. jego ściany zostały oblane farbą. W 1995 roku odbyła się pod nim demonstracja skinów i placówkę musiała ochraniać policja. Mniejsze wiece środowisk prawicowych zdarzały się także w ostatnich latach. Ale nie zmieniają one świadomości, że konsulat został przez Opolan zaakceptowany.
- Republika Federalna Niemiec przez konsulat wyraża swoją szczególną więź z regionem i żyjącymi tu ludźmi, i jest wyrazem uznania dla nich - uważa Sabine Haake. - Cieszę się, że nasze 25. urodziny zbiegają się z 800-leciem Opola. Miasto to było w swej historii domem wielu nacji i kultur. I jeszcze dziś jest związane ściśle także z narodem niemieckim. Województwo opolskie pielęgnuje ścisłe kontakty z Nadrenią-Palatynatem. Miastami partnerskimi Opola są Poczdam, Ingolstadt i Mülheim an der Ruhr i utrzymują z nim świetny kontakt. W okolicznych gminach i w samym Opolu żyje wielu mieszkańców mających niemieckie korzenie. W Opolu mają swoje siedziby wszystkie znaczące organizacje mniejszości niemieckiej. To wszystko jak najbardziej uzasadnia obecność konsulatu Niemiec w tym mieście.
Niemiecka „ambasada” wpisuje się coraz mocniej w życie miasta. Od lat odbywa się w Opolu zainicjowany przez konsulat koncert noworoczny (zawsze z tłumną publicznością). Placówka organizuje Tydzień Filmu Niemieckiego, wspiera m.in. festiwal jazzowy i perkusyjny, wystawy, koncerty itp. Ale prawdziwą wizytówką konsulatu stały się cykliczne „stoły gospodarcze” z udziałem przedsiębiorców, którzy działają w regionie i wnieśli do niego niemiecki kapitał.
- Bliskie kontakty z tym środowiskiem nawiązał konsul Rolf Papenberg - wspomina Leonard Malcharczyk. - Ale sam pomysł stołu gospodarczego podsunęli sami biznesmeni. Okazało się bowiem, że często prowadzą interesy w odległości paru kilometrów od siebie, a wcale się nie znają. Zaczęliśmy się spotykać regularnie za kadencji Ludwiga Neudorfera, by wymieniać doświadczenia i pomysły, a także sygnalizować problemy. Zwłaszcza że gośćmi stołu są regularnie także reprezentanci większości z władzami na czele. Gościem najbliższego marcowego spotkania będzie marszałek województwa.
Co najmniej dwa razy konsulat był poważnie zagrożony. Pierwszy raz w 1997 roku, gdy jego pracownicy podzielili los mieszkańców tej części Opola, a budynek został po pierwsze piętro zalany wodą.
Woda parła z taką siłą, że w referacie paszportowym podniosła pełną dokumentów szafę i przykleiła błotnistym szlamem do sufitu. Kiedy woda opadła, szafę z trudem udało się oderwać. Ze środka pracownicy wyjęli setki paszportów. Rozłożyli je na kocach na tarasie i suszyli, przewracając kartkę za kartką. Praca była żmudna, ale niestety żadnego z dokumentów nie udało się ocalić. Wszystkie po wysuszeniu zostały przeznaczone do zniszczenia.
Jak we wszystkich zalanych budynkach tynki trzeba było obić, a ściany suszyć. Cała operacja miała też swoją dobrą stronę. Okazało się ostatecznie, że mimo sięgającej TPPR-u przeszłości w budynku nie ma i najpewniej nigdy nie było podsłuchów.
Pracownicy konsulatu pamiętają, że choć sami byli w potrzebie, koordynowali sprowadzanie z Niemiec pomocy do walki z powodzią w innych miejscach regionu. Przez ich pośrednictwo przyjeżdżali z niemieckich landów strażacy oraz pompy. To było jedno z tych doświadczeń, które zbliżyło niemiecki konsulat nie tylko do mniejszości, ale i do większości.
Drugim była obrona konsulatu, kiedy w 1999 roku groziło mu - ze względów oszczędnościowych - zamknięcie.
- Pamiętam telefon arcybiskupa Alfonsa Nossola pytającego, co się u nas dzieje - wspomina Leonard Malcharczyk. - Na telefonie się nie skończyło. O ile wiem, biskup rozmawiał w tej sprawie z samym ministrem spraw zagranicznych Joschką Fischerem. W obronę konsulatu zaangażował się także marszałek województwa, późniejszy europoseł Stanisław Jałowiecki. Ocaleliśmy. Do pomysłu likwidacji nikt już nie wracał.