Katarzyna Kachel

Jurek udaje, że widzi, ale idzie po Koronę Europy [zdjęcia]

Fakt, że jest niewidomy, nie przeszkadza Jerzemu Płonce zdobywać szczytów gór. Fot. Michał Mysza, Krzysztof Pyrć Fakt, że jest niewidomy, nie przeszkadza Jerzemu Płonce zdobywać szczytów gór.
Katarzyna Kachel

Góry mogą poczekać, ludzie nie - mówi Jerzy Płonka, który chce zostać pierwszym na świecie niewidomym zdobywcą 46 najwyższych szczytów Starego Kontynentu. A ludzie mu bliscy nie są przypadkowi. Muszą być twardzi.

Jest taki film, który bardzo dużo mówi o Jurku Płonce i Michale Myszy. Obiegł internet, a ci, którzy go polubili, pewnie nadal nie mają pojęcia, że chłopak, który skacze w głęboką przepaść, jest niewidomy. - Uchowaj cię Boże, toż to wariaci, nie idź z nimi na Blanca - ostrzegali mnie bliscy, którzy go obejrzeli.

Pewnie zobaczyli na nim dwóch niezbyt poważnych facetów, z których jeden prowadzi drugiego prosto w jamę górskiej szczeliny. Ja zobaczyłam trochę więcej. Zaufanie, odpowiedzialność i męską przyjaźń; tandem, w którym iskrzy, czasami puszczają hamulce, ale pędzi bez zarzutu. Choćby na Mont Blanc. I dlatego poszłam z nimi zdobywać Dach Europy.

Jest taki film, który przypomniał mi się, kiedy wspinaliśmy się do schroniska Goûter, (3800 m n.p.m.), by stamtąd atakować szczyt. Opowiada o sparaliżowanym bogaczu, który zatrudnia do opieki twardziela z przedmieścia, co to przed chwilą opuścił mury więzienia. Opiekun jest nieokrzesany, szczery i trochę bezczelny. Na dodatek traktuje chorego, jakby ten był całkiem sprawny. Zero litości, zero taryfy ulgowej, za to przekonanie, że w życiu mimo realnych barier można funkcjonować całkiem normalnie.

Film ma tytuł „Nietykalni” i opowiada prawdziwą historię. Daleką od taniego sentymentalizmu, szczerą i odważną. Mogłabym opowiedzieć podobną. Ludzie, którzy mijali nas po drodze na najwyższy szczyt Europy, byliby nieźle zaskoczeni, gdyby wiedzieli, że obok wspina się chłopak, który kątem oka jest w stanie zauważyć tylko zmieniające się światło. A zapieprza do góry sprawniej niż wielu z tych, których wyprzedza, potrącając czasem kijkiem czy plecakiem.

"Ślepy jesteś!?"- słyszy często zaczepnie i to nie tylko w górach. I co tu na to odpowiedzieć?

Kiedy na drodze staje ci zwierzę

Jurek na Michała mówi „Zwierzak” i nie ma w tym przesady. To zwierzak z gatunku tych dużych i silnych, jak niedźwiedź, może tur. Po górach nie chodzi, a biega, wspina się lepiej niż człekokształtne, a szósty zmysł pozwala mu uniknąć sytuacji, które mogłyby wpędzić Jurka w niezłe tarapaty. O co na takich wysokościach, które zdobywa Płonka, wcale nie jest trudno. - To tak, jakbyś zamknęła oczy i postanowiła przejść Orlą Perć - uruchamia moją wyobraźnię Mysza. Bo odcinek, który pokonujemy, by dotrzeć do schroniska Goûter, ma podobną trudność.

- W górach nie ma bezpiecznych miejsc - Jacek Grzędzielski (Saleva Polska), który wiele razy był przewodnikiem Jurka, zbyt dużo już widział.

Trzeba być niesamowicie ostrożnym, wyczulonym, by prowadzić Jurka. To balansowanie na cienkiej granicy między jego brawurą i optymizmem a świadomością, że każdy fałszywy ruch może skończyć się tragicznie. Trzeba być uważnym.

Uważność. To właśnie ta cecha, z którą „Zwierzak” albo się urodził, albo się jej przy Jurku wyuczył. Pozwoliła mu bezbłędnie przeprowadzić przyjaciela przez wiele szczytów, dostosować technikę, wyczuwać na trasie nie tylko przestrzeń, przeszkody, ale nastroje, potrzeby i emocje. A emocje w górach często sięgają zenitu, nasilają się z wysokością, rosnącym zmęczeniem i znużeniem. Pęcznieją i czasem trzeba dać im upust; huknąć czy siarczyście zakląć. Nie ma w tym niczego wyjątkowego. Ot, relacje między dwoma samcami alfa. Tak było, gdy Jurek 7 sierpnia drogą wspinaczkową zdobył z Myszą i Krzyśkiem Pyrciem Grauspitz (najwyższy w Liechtensteinie), tak było, gdy razem wyruszyli dwa dni później na najwyższy szczyt Europy.- Pamiętasz ten filmik, kiedy skaczę do kanionu Karpuz, jakieś osiem metrów w dół? - pyta mnie Jurek, kiedy siedzimy pod Mont Blanc i czekamy na część grupy pod dowództwem „Zwierzaka”, która mimo trudnych warunków postanowiła się wspinać. - Myślisz, że zrobiłbym to, gdyby koło mnie stał ktoś inny niż Michał Mysza, ktoś inny mnie instruował?

Wiem, że nie. A państwo też już wiedzą, że ani Jurek, ani ja nie stanęliśmy w sierpniu na Blancu.

Tandem, czyli tak się zaczęło

Michał mówi na Jurka „Juras”. Mówi jeszcze, że dzięki niemu całkowicie zmieniło się mu życie. I choć wie, że brzmi to patetycznie, nie zamierza się z tej deklaracji wycofywać. Do spotkania doszło dlatego, że Michał nie lubi szpitali, lubi za to ludzi (mówi o sobie animal sociale, zwierzę społeczne). Praktyki (studiował fizjoterapię) postanowił zaliczyć nie na neurologii czy ortopedii, a na obozie Stowarzyszenia Osób Niepełnosprawnych „Klika” w Studzienicach.

- „Jak kupię tandem, wybierzemy się gdzieś na wyprawę”- zapytał mnie wtedy Jurek, a ja pomyślałem, że facet jest zakręcony i szuka kogoś, kto poszedłby z nim w ciemno w miejsca, które zwykle są niedostępne dla osób, które nie widzą. Imponował mi - nie kryje Michał Mysza. Miał wtedy 27 lat, Jurek 17 i pewnie żaden z nich nie przypuszczał, że za dziewięć lat będą na finiszu zdobywania Korony Europy, 46 najwyższych wierzchołków Starego Kontynentu.

Tandemem przejechali całe Pomorze, zaczęli się wspinać i biegać. Mysza napisał o Jurku pracę magisterską. No i razem założyli Stowarzyszenie „Nie widzę przeszkód”. Było to wtedy, kiedy kilka lat temu wyszli na Mont Blanc po śmierci przyjaciela, księdza Stanisława Kracika. Nie chcieli go żegnać na cmentarzu, woleli na najwyższym szczycie Europy.

Jurek zakłada buty i idzie

Kiedy wchodzę z Jurkiem na Mont Blanc, to on pakuje mój plecak. Denerwuje się, że mam nieodpowiednią kurtkę i brakuje mi ciepłych skarpetek na zmianę. Przed każdym etapem sprawdza, czy mam dobrze zapięte raki i odpowiednio założoną uprząż. Iść z nim, to jakby dać się wziąć na wycieczkę starszemu bratu. Także wtedy, kiedy na wysokości 4200 metrów musimy się wycofać z powodu złej pogody, a potem sporo drałować w dół. - Jeszcze wrócisz i wejdziesz na szczyt! - obiecuje Jurek. - Góra poczeka - pociesza kilka dni później himalaista Krzysztof Wielicki. - Żaden wstyd.

I choć nie wiem, czy tak będzie, jakoś mi lepiej. - Bo Jurek tak działa na ludzi. Kojąco - nie dziwi się Jacek Grzędzielski. -Wejście z nim na szczyt to trochę dmuchanie własnej próżności. Tyle że to on jest bohaterem.

Z niebywałą charyzmą. - Po prostu zakłada buty i idzie, nie pyta, jak to zrobić - uśmiecha się Michał Truszkowski (prezes Kraków Tigers Klub Futbolu Amerykańskiego), który zdobywał z Jurkiem Pico del Teide na Teneryfie. - To taki chłopak, który sprzeda ci nawet lód na Antarktydzie.

Jeśli tylko zacznie ten lód sprzedawać na poważnie. - Jurek i Michał dają ludziom życiowego kopa. Napędzają ich. Ważne jest jednak to, aby także ci ludzie zaczęli myśleć o nich i zacząć ich wspierać - podkreśla Małgorzata Gulińska, szefowa Margot Travel, która finansowo pomaga Stowarzyszeniu.

Wtedy będzie im prościej. Zdobywać szczyty i ułatwiać innym niewidomym realizować cele, o których dziś mogą tylko śnić. Michał Mysza dobrze wie, jak to robić:

- Po prostu traktuję Jurka tak, jakby widział - mówi.
Jurek: - I słusznie, bo przecież ja cały czas widzę, tylko was oszukuję.

Autor: Katarzyna Kachel

Katarzyna Kachel

Pro Media Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Pro Media Sp. z o.o.