Działki, kanały, bocznice kolejowe. W Krakowie ludzie żyją w takich miejscach. Pandemia jeszcze pogarsza ich sytuację [WIDEO]

Czytaj dalej
Fot. 123 RF
Maria Mazurek

Działki, kanały, bocznice kolejowe. W Krakowie ludzie żyją w takich miejscach. Pandemia jeszcze pogarsza ich sytuację [WIDEO]

Maria Mazurek

Rozmowa z Piotrem Żyłką, współinicjatorem „Zupy na Plantach” działającej na rzecz osób w kryzysie bezdomności.

Masz już dość siedzenia w domu?

Trochę tak. Wyprasowałem wszystkie koszule, poodkurzałem nawet za pralką i wciąż staram się wymyślić, co jeszcze zrobić, żeby spokojnie wysiedzieć w domu na czterech literach. Siedzenie w domu piąty tydzień z kolei jest dyskomfortem, to prawda. Ale może też stać się lekcją otwierającą oczy na to, że są ludzie - żyjący obok nas, których być może na co dzień nie zauważamy - którzy bardzo nam tego zazdroszczą i bardzo by tego pragnęli. Ludzie, którzy domu nie mają, a teraz - żeby w miarę bezpiecznie się poczuć - muszą próbować wbić się na jakąś klatkę schodową, na działki albo chować się w kanałach.

W kanałach?! W 2020 roku są ludzie, którzy żyją w kanałach?

Od kilku tygodni jeździmy z ekipą „Zupy” rozwozić paczki z pomocą dla osób w kryzysie bezdomności. Mieliśmy zaznaczone na mapie, że w jednym miejscu człowiek „mieszka” w kanale. Choć od trzech lat intensywnie zajmuję się problemem bezdomności i wiele rzeczy już widziałem, to mną wstrząsnęło. Nagle z dziury, z ziemi, wychodzi człowiek. On tam żyje. I to niestety nie jest problem jednej osoby. Setki ludzi w Krakowie żyje - bo „mieszka” to nie jest jednak dobre określenie - w pustostanach, na działkach, pod mostami. Jeździmy z tymi paczkami i każde kolejne miejsce jest zderzeniem z bardzo przygnębiającą rzeczywistością. Odwiedzamy odrapany, sypiący się pustostan, w którym po podłogach biegają szczury, a naprzeciwko stoi turbo luksusowy, nowy, ogrodzony i strzeżony budynek. Te kontrasty są porażające.

„Zupa na Plantach” przed epidemią zajmowała się głównie organizacją niedzielnych spotkań. Wolontariusze robili zakupy, wspólnie gotowali zupę, a potem - w niedzielne wieczory - wychodzili z nią do bezdomnych. Co teraz?

To nie było nasze jedyne zajęcie, ale głównie z nim jesteśmy kojarzeni. W spotkaniach na Plantach zupa jest pewnym pretekstem do tego, żeby „domni” mieszkańcy Krakowa spotkali się z tymi w kryzysie bezdomności; nawiązywali z nimi relacje, rozmawiali. Spotykało się tam 200-250 osób w kryzysie bezdomności i kilkudziesięciu wolontariuszy. W momencie, kiedy okazało się, że te spotkania są niemożliwe - ze względu na bezpieczeństwo wolontariuszy, osób bezdomnych i w ogóle mieszkańców Krakowa - zaczęliśmy szybko szukać rozwiązania, jak teraz możemy działać. Było jasne, że nie chcemy zostawić bezdomnych samych. To są osoby, z którymi regularnie się spotykamy i z częścią z nich znamy się od kilku lat, po prostu jesteśmy zżyci. Zaczęliśmy konsultować się z lekarzami i ekspertami od epidemii. Usłyszeliśmy, że jeżeli chcemy dalej działać, to jedyne, co wchodzi w grę, to bardziej zindywidualizowana pomoc, przy której da się zachować jak największe środki bezpieczeństwa.

Jak ona wygląda?

Mamy taką mapę Krakowa - która powstała przy współpracy z innymi organizacjami pomocowymi i ze Strażą Miejską - gdzie są zaznaczone tzw. miejsca niemieszkalne, w których jednak żyją ludzie. Mówimy na to „wyjazdy na pustostany”, choć są to również działki, namioty, bocznice kolejowe, kanały, obozowiska namiotowe i tak dalej. Wcześniej też raz, dwa razy w tygodniu jeździliśmy do części z tych miejsc, z herbatą i z kanapkami. Ale znów, podobnie jak w spotkaniach na Plantach, nie chodziło tyle o tę kanapkę i herbatę - one były tylko pretekstem, by tam wejść, pogadać, budować relacje, sprawdzić czy wszystko ok, czy nie trzeba jakiejś pomocy, czy kogoś nie trzeba zawieźć do szpitala. Teraz wiele się zmieniło. Po pierwsze: w każdym aucie jeździ tylko dwóch wolontariuszy, wcześniej to było więcej osób. Nie wchodzimy do środka, zostajemy na zewnątrz, wołamy, że jesteśmy z „Zupy” i że mamy paczkę. Zachowujemy kilka metrów dystansu. Kładziemy paczkę, pytamy szybko, czy ktoś nie ma gorączki i innych objawów zakażenia i mówimy, że musimy jechać dalej. Towarzyszy temu jedynie bardzo krótka rozmowa - żeby ci ludzie wiedzieli, że nie są sami, ale nie ma przestrzeni na pogaduchy. Taka przygotowana przez nas paczka przy bardzo kryzysowo-oszczędnym używaniu powinna starczyć na kilka dni, nawet na tydzień.

Co w niej jest?

Długoterminowa żywność - głównie konserwy i czekolady, do tego pieczywo, dwie duże butelki wody, bielizna, środki higieniczne, których te osoby mogą używać, będąc u siebie: mydło, golarka, chusteczki nawilżane. Do tego jeszcze dorzucamy przygotowaną przez nas ulotkę informacyjną, gdzie jest wytłumaczone, dlaczego ta paczka do nich dotarła; że jest epidemia, zagrożenie dla zdrowia i apel, żeby - jeśli tę paczkę dostali - starali się ograniczać poruszanie się po mieście, nie szli już po wsparcie do centrum, do innych organizacji pomocowych. Jest też informacja, że za tydzień wrócimy, żeby wiedzieli, że to jest cykliczne - i że dopóki będzie epidemia, na pewno będą taką paczkę regularnie dostawać. Są też informacje, gdzie dzwonić i co robić, jeśli u siebie zaobserwują objawy koronawirusa.

To wasza wersja apelu #zostańwdomu - tyle że nie chodzi o dom, ale o miejsce, w którym ci ludzie żyją?

Tak. Chodzi o bezpieczeństwo wszystkich, przede wszystkim ich własne. Osoby w kryzysie bezdomności są w dużej mierze starsze, schorowane, niedożywione, a co za tym idzie - są w grupie podwyższonego ryzyka. Na samym początku, jak zaczynała się epidemia, w gronie przedstawicieli kilkunastu organizacji zajmujących się bezdomnością w Polsce, zrobiliśmy wideokonferencję, by ustalić: co dalej? Jak my mamy się w tej sytuacji odnaleźć? Wymienialiśmy się różnymi pomysłami, ale kluczową myślą, z którą zgodzili się wszyscy, było to, że trzeba zdjąć z ludzi - z wolontariuszy i innych osób, które chciałyby teraz pomagać - odpowiedzialność, taki imperatyw etyczny, że muszą teraz koniecznie komuś pomóc w taki bezpośredni sposób, własnymi rękami. Dlaczego? Bo teraz to my jesteśmy zagrożeniem dla bezdomnych. Możemy być nosicielami wirusa i zarażać, nawet o tym nie wiedząc. Więc ważne było dotrzeć do wszystkich ludzi z komunikatem: „Słuchajcie, my na co dzień was z całego serca zachęcamy, żeby nie przechodzić na ulicy obojętnie wobec osób wykluczonych, ale teraz apelujemy o coś dokładnie odwrotnego. Bo jak teraz ty się zatrzymasz - mając najlepsze intencje - i zrobisz coś, nie daj Boże, nie zachowując właściwych środków ostrożności, to chcąc dobrze, możesz nawet tego człowieka zabić”. Więc to nasze #zostańwdomu działa w dwie strony, z jednej strony mówimy bezdomnym: ze względu na własne bezpieczeństwo nie ruszajcie się z miejsc, w których macie jakieś swoje schronienie, bo jesteście schorowani, starsi i narażeni na bardzo poważne konsekwencje, ale #zostańwdomu odnosi się też do naszych wolontariuszy czy innych dobrych ludzi.

A ludzie są szczególnie dobrzy w kryzysie.

Tak, to widać. Uruchomiło się wiele solidarnościowych akcji i to jest naprawdę super. Ale trzeba też tym ludziom powiedzieć: słuchajcie, jeśli chcecie pomóc, to zorganizujcie jedzenie, śpiwory, ale sprawę dostarczenia tych rzeczy osobom w kryzysie zostawcie już organizacjom. Nie ma sensu narażać siebie i innych. Podkreślę to jeszcze raz - solidarność jest piękna i potrzebna, ale obecnie równie mocno potrzebujemy rozsądku i rozumnego działania. Trzeba szukać takich rozwiązań na okazywanie troski i wrażliwości, żeby dla wszystkich stron to było jak najbardziej bezpieczne.

Ktoś te wasze paczki musi zawozić.

Ograniczyliśmy do absolutnego minimum liczbę osób, które działają przy „Zupie”. Dwa razy w tygodniu wyjeżdża siedem, osiem samochodów. Wolontariusze jeżdżą dwójkami, czyli działamy teraz w kilkanaście osób. Są jeszcze dwie osoby, które wcześniej robią zakupy i kolejne dwie, które w Żywej Pracowni, czyli w naszej siedzibie, szykują paczki, a potem koordynują szybkie pakowanie i odjazdy kolejnych ekip.

Zanim epidemia wybuchła na dobre, pojechaliście na Planty spotkać się z bezdomnymi po raz ostatni. Jakie były ich reakcje?

Różne. Tak jak w całym społeczeństwie. Bo ta grupa społeczna jest bardzo podobna do wszystkich innych. W tę ostatnią „plantową niedzielę” przyszliśmy już tylko w parę osób, bez posiłku, żeby tylko powiedzieć, jaka jest sytuacja, że spotkania zupowe są do odwołania zawieszone. Niektórzy podchodzili do tego z dużym zrozumieniem, mówili: ok, jest niebezpieczeństwo, spróbujemy się schować, a wy też teraz musicie na siebie uważać. Oczywiście było też kilka reakcji świadczących o dużym zdenerwowaniu, różnie wyrażanym; niektórzy na przykład dość ostro krytykowali polityków. Było też dużo lęku - i to nie tylko ze względu na to, że „Zupa” i inne organizacje będą pozamykane, ale przede wszystkim z tego powodu, że z ulic zniknęli ludzie. Bo jeśli dla części osób w kryzysie bezdomności podstawowym sposobem na zdobycie środków na jedzenie jest proszenie o pomoc przechodniów, to zostali tej możliwości pozbawieni.

Poza tym, jak wspomniałeś, zostały pozamykane różne organizacje pomocowe: jadłodajnie, łaźnie, miejsca, w których ci ludzie mogli uzyskać jakąś pomoc.

Niektóre z nich działają na zmienionych zasadach, inne na starych, jeszcze inne - zostały zawieszone. Sytuacja dynamicznie się zmienia, co kilka dni z MOPS-u wychodzi zaktualizowana lista miejsc, gdzie normalnie osoby w kryzysie mogą uzyskać wsparcie i jest na niej zaznaczone: tu mają teraz zamknięte, a tu otwarte, ale w takich godzinach i teraz nie ma stołówki, ale wydają na zewnątrz paczki. I tak dalej. To się zmienia z dnia na dzień. Przez pierwsze dwa tygodnie łaźnia na Smoleńsku była zamknięta - i to nas niepokoiło, bo wszyscy słyszymy, że trzeba teraz szczególnie dbać o higienę, a bezdomni nie mieli gdzie się wykąpać. Przez wiele dni. Na szczęście łaźnia została na nowo otwarta. Ale na jak długo? Tego nie wie nikt. Nie ma też jasnych procedur dla organizacji pomocowych - jak mają się w takiej sytuacji zachować, co mogą, a czego nie. Sami trochę na czuja wyznaczamy sobie te granice, konsultując się z lekarzami i kierując zdrowym rozsądkiem. Teraz też są mocne ograniczenia dotyczące poruszania się po ulicach. Robiąc wyjazdy z paczkami, zakładamy i mamy nadzieję, że jak zatrzyma nas policja i powiemy, że jesteśmy wolontariuszami „Zupy na Plantach”, którzy jadą z pomocą - to nikt nam mandatu nie wlepi. Nie mamy jednak stuprocentowej pewności.

Schroniska też nie przyjmują bezdomnych?

Teoretycznie nie wszystkie placówki są zamknięte, ale najczęściej brakuje w nich miejsc. W związku z tym w najgorszej sytuacji są teraz te osoby, które są w Krakowie od niedawna i nie udało im się dostać przed epidemią do żadnej noclegowni, nie mają też jeszcze „swojego” miejsca, jak pustostan, działki, te miejsca, gdzie dojeżdżamy. Więc chodzą gdzieś po Plantach, w okolicach galerii handlowych i nie wiedzą, co ze sobą zrobić, gdzie się schronić. Do takich osób też staramy się dotrzeć; jedna ekipa „Zupy” objeżdża okolice Rynku i inne miejsca, gdzie można ich spotkać. Trzy tygodnie temu - było potwornie zimno, akurat zrobiło się minus sześć wieczorem - robiliśmy taki objazd wokół centrum. Dostrzegliśmy zgarbionego mężczyznę w cienkiej kurtce, poruszającego się o lasce. Z daleka wyglądał na staruszka, który wyszedł po prostu na spacer. Podeszliśmy do niego, upewnić się, czy wszystko ok. Okazało się, że to osoba żyjąca na ulicy, która kompletnie nie ma gdzie się podziać. Jest od bardzo niedawna w Krakowie. Żadne schronisko nie chce go przyjąć, nie zna miasta, błąka się, jest zagubiony, bezradny. Ma ledwo czterdzieści lat, ale jest mocno schorowany, stąd ta laska. Dzięki Bogu akurat mieliśmy w samochodzie grubą kurtkę i śpiwór, daliśmy mu je. Tyle mogliśmy zrobić.

Jak osoby bezdomne mają się zachować, jak obserwują u siebie objawy wirusa? Wspomniałeś, że na ulotce są również te informacje.

Przede wszystkim: nie biec nigdzie - na SOR, do przychodni, do lekarza. Jeśli taka osoba posiada telefon - a dużo osób bezdomnych je teraz ma, bo można kupić prosty model za grosze - powinna zadzwonić na podany na ulotce numer i opowiedzieć, jaka jest sytuacja. Jeśli nie ma telefonu, niech podejdzie do znajomego, który jest w okolicy - ale też z zachowaniem ostrożności, niech nie wbija mu się od razu na działkę czy pustostan, tylko stanie z daleka i krzyknie, prosząc o pomoc.

Co dalej?

Dalej powinno być tak, jak z całą resztą społeczeństwa. Procedury są takie same. A czy tak by to zadziałało w praktyce? Mam nadzieję.

Piotr Żyłka to dziennikarz, redaktor naczelny portalu deon.pl, współinicjator „Zupy na Plantach”. Napisał kilka książek, m.in. z księdzem Janem Kaczkowskim („Życie na pełnej petardzie”), siostrą Małgorzatą Chmielewską (m.in. „Sposób na (cholernie) szczęśliwe życie”) czy bratem Markiem z Taize („Bóg. Cisza. Prostota”).

Zupa na Plantach to fundacja działająca na rzecz osób w kryzysie bezdomności. Prowadzą ją młodzi ludzie, wolontariusze. O tym, czym zajmuje się fundacja i jak można jej pomóc, można przeczytać na stronie: zupanaplantach.pl

Maria Mazurek

Pro Media Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Pro Media Sp. z o.o.