Dwie dekady temu na zakupy do Paryża latali Concordami. Dziś Wenezuela wrze
Żaden kraj nie upadł jeszcze tak nisko i tak szybko jak Wenezuela. Bez wojen i klęsk żywiołowych, które mogły wywołać spadkową spiralę. A przecież jeszcze niedawno było tam tak dobrze... I nagle krach na oczach świata.
Boom naftowy lat siedemdziesiątych przyniósł Wenezuelczykom bogactwo nieporównywalne z innymi krajami kontynentu. Ponaddźwiękowe Concordy, jak opisywał „The Times”, leciały do Caracas, by zabierać na zakupy do Paryża bogatych Wenezuelczyków. Ci, którzy wpadali do hiszpańskojęzycznych butików w Miami, nazywano „dames dos” - daj mi dwa. Nie mówiąc o tym, że spożycie szkockiej whisky było tam najwyższe na świecie.
Bogactwa nie były ograniczone tylko do wąskiej grupy wybrańców, miejscowych krezusów. Dzięki naftowej bonanzie, rząd finansował pomoc dla społeczeństwa, Wenezuela miała najwyższą stopę wzrostu i jednocześnie najniższą skalę nierówności w Ameryce Łacińskiej. Nawet klasa średnia mogła sobie pozwolić na kupno paliwożernych limuzyn produkcji amerykańskiej. Ten kraj uważano za jedną z trzech demokracji w regionie, wraz z Kostaryką i Kolumbią.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień