Iwona Marciniak

Czy więźniowie w kamieniołomach też byli pracoholikami?

Zapraszamy do rozmowy z kołobrzeskim psychologiem, Jackiem Pawłowskim. Dziś  część rozważań o pracoholizmie. Zapraszamy do rozmowy z kołobrzeskim psychologiem, Jackiem Pawłowskim. Dziś część rozważań o pracoholizmie.
Iwona Marciniak

Zapraszamy do rozmowy z kołobrzeskim psychologiem, Jackiem Pawłowskim. Dziś część rozważań o pracoholizmie.

Znam człowieka, który z dumą obwieszcza, że jest pracoholikiem, dlatego z trudem znosi urlopy. Przekonuje, że uwielbia swoją pracę, więc nie doskwiera mu żaden problem. No bo po co doszukiwać się problemu, gdy po prostu robi się to, co się lubi? Czy to normalne?

Ze wszystkich znanych mi nałogowców wszelkich udręk, jedynie pracoholicy nie wstydzą się swojego nałogu, a właśnie są z niego dumni. Najlepiej wykonują swoją pracę, szefowie ich chwalą, firma bez nich się zawali, dobrze zarabiają, konta z trudem mieszczą zera. Oni z kolei z trudem mieszczą się w błękitnych koszulach, a ich wyniki krwi rozsadzają górne granice alarmowe. Sukces jest przeliczalny, ale negatywne skutki nie do oszacowania. Oprócz skutków zdrowotnych w niedługim czasie pojawiają się też skutki w ukochanej pracy. Wyniki nie są tak oszałamiające, klienci nie stoją w kolejkach, towar zalega na półkach, tematy nie wypalają, pomysły się powielają itd. Pracoholik tylko dla kogoś „leniwego” może zdawać się nieczułą, perfekcyjną maszyną do pracy. Ale nawet robocopowi przegrzewają się styki. Pracoholik nie jest przez cały czas idealny, bez trudu przychodzi mu tylko przychodzenie do pracy. Im wyżej stawia poprzeczkę, im więcej bierze na siebie obowiązków, tym gorzej mu idzie i więcej czasu mu to zabiera. Owszem, ciągle jest adrenalina i euforia z wykonywanej pracy, ale coraz większym kosztem. Psychicznym, somatycznym, rodzinnym (jeżeli jeszcze ją ma). A co do nieszkodliwości robienia tego, co się lubi… Cóż, niektórzy lubią głaskać koty, niektórzy uwielbiają dżin i łapanie pokemonów czy nocne kręcenie waty cukrowej. Zgoda, ale pod warunkiem, że nie koliduje to z życiem pasjonatów. Nie zbija miłości, nie zrywa kontaktów z przyjaciółmi i nie zastępuje życia pozabiurowego.

Z kolei inny znajomy narzeka, że swoje przepracowanie zawdzięcza najprawdopodobniej kiepskiej organizacji pracy. Jak mówi, jest perfekcjonistą i „udoskonala” wszystko. Gdy koledzy idą do domu, on nie potrafi odpuścić, bo wydaje mu się, że zawsze musi być najlepszy. Kwalifikuje się do leczenia?

Mogę tylko przypuszczać, że oprócz wiecznego poligonu, urządzanego przez perfekcyjnych rodziców, znajomy ma problem z umiarem i bierze na siebie za dużo. Może być typem kompulsywnego pra-coholika. Bierze dużo, dużo potem czeka, czeka i kiedy już lampka zaczyna mrugać, rzuca się w wir pracy, której ma tak dużo, że nie ma czasu załadować taczek. A kiedy już, podpierając się nosem, z siniakami pod i mroczkami przed oczami, wdusza złoty enter, jest szczęśliwy. Roztacza nimb herosa i zbiera następne zadania. Nie wiem, czy nadaje się do leczenia, ale może jakaś rozmowa ze specjalistą?

Z pracoholizmem natychmiast kojarzy mi się słowo korporacja. Systemy korporacyjne wymagają od pracowników oddania, a człowiek będący małym trybikiem w tych wielkich „maszynach”, dostając kolejne zlecenie, zwykle boi się mówić „dosyć”, bo na jego miejsce, z dużym prawdopodobieństwem, korporacja znajdzie natychmiast trzech innych chętnych. Jak się w tym odnaleźć?

Korporacja to przede wszystkim uprzedmiotowienie i pozyskiwanie wyników przez wyzysk. Oczywiście wyzysk jest wpisany w system wielkich machin. Trybiku, no dobrze, pracownika, nikt nie pyta czy kręcenie się w maszynie sprawia mu satysfakcję, przyjemność i radość. Ma się kręcić, nakręcać i być wdzięcznym. Jak chomik za kółko i marchewkę. Praca ponad siły, miarę, normy i przyzwoitość nie ma nic wspólnego z pracoholizmem. Czy więźniowie w kamieniołomach też byli pracoholikami? Odmówić wykonania zadania wymagającemu brygadziście w garniturze, od którego wymagają dyrektorzy w smokingach, od których wymagają członkowie zarządu we frakach, nad którymi stoi szef wszystkich szefów w hawajskiej koszuli, nie jest łatwo. Wiadomo, kredyty, pożyczki, dzieci, leki, czynsz, rachunki. Nie ma recepty na zjedzenie ciastka i trzymania ciastka w kredensie. Albo się godzisz albo sam zmieniasz pracę. Owszem, można wypracować wewnętrzne systemy obronne, wzmocnienie pozytywne z nowymi zawiasami do zaciskania szczęk i wykonywania zadań. Ale zalecałbym równoczesne szukanie innej pracy. Na dłuższą metę sytuacja przerośnie trybik, a korporacja wybije ząbki.

Czy ktoś, kto cierpi w milczeniu, zagryza zęby i pracuje ponad miarę, kosztem swojego zdrowia, fantazjując przy tym na temat wygranej w Lotto, to też pracoholik? Może to raczej nieudacznik, który nie potrafi zaryzykować, zdobyć się na odwagę, by wyznaczyć jakieś zdrowe granice, albo spróbować swoich sił gdzieś, gdzie będzie się spełniał mając też czas dla najbliższych?

Zdecydowanie nie, bo praca nie sprawia mu rozkosznego poczucia przyjemności. Nie zastępuje mu całego świata i doznań. Dostrzega, że zaniedbuje rodzinę i odczuwa jej brak. Pracoholik nie ma takich potrzeb ani dylematów. W tym przypadku ciało migdałowate w mózgu nie marzy o biurku czy pryzmie cegieł, ale o schabowym i hamaku nad jeziorem. Nieudacznik, to może zbyt surowe i radykalne określenie, ale skoro marzycielowi doskwiera zakład pracy, chce coś zmienić i wie co, to już jest dobrze. Nawet ze złotego kółka chomik ucieknie na zielone pole. Zebranie się na odwagę to często kwestia impulsu, negatywnego albo pozytywnego. Nie zawsze kropla, która przelewa czarę, musi być gorzka. Niech on sobie marzy o tej szóstce, ale i planuje desant na inne dziedziny życia. Moim zdaniem, zawsze warto spróbować, a jak się ma wsparcie wśród bliskich to w ogóle nie ma się co zastanawiać i walczyć o siebie. Firma to wyciskacz wolnoobrotowy, jak dojdzie do skórki, wyrzuci. A zatem póty soku, póki życia takiego jakiego się chce.

Iwona Marciniak

Piszę w Głosie Koszalińskim od 1998 roku. Mam szczęście mieszkać w Kołobrzegu, którego plaża - bez względu na porę roku - to najlepszy antydepresant i akumulator dobrej energii. Zwłaszcza gdy biega się po niej z psem (a najlepiej z psami ;))


Informuję o tym, co dzieje się w mieście i powiecie kołobrzeskim. Moje teksty można znaleźć w sieci na stronie www.gk24.pl, www.kolobrzeg.naszemiasto.pl, na fejsbukowym profilu Kołobrzeg nasze miasto oraz w papierowym wydaniu Głosu Koszalińskiego.

Pro Media Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Pro Media Sp. z o.o.