Czy przy wydawaniu książek płeć ma znaczenie? Rozmowa z Emilią Walczak

Czytaj dalej
Fot. Fot. Dariusz Gackowski
Lena Szuster

Czy przy wydawaniu książek płeć ma znaczenie? Rozmowa z Emilią Walczak

Lena Szuster

Wciąż pokutuje przekonanie, że tylko bohater płci męskiej może być traktowany poważnie, to on ucieleśnienia wszelkie cnoty i przekazuje nam fundamentalne prawdy o życiu. Mężczyźni są interesujący. A kobiety? – pyta Emilia Walczak, pisarka z Bydgoszczy

Z Emilią Walczak, pisarką z Bydgoszczy, rozmawia Lena Szuster

Lubisz swoją bohaterkę? Mam wrażenie, że podchodzisz do niej z dużą ironią i dystansem.
Rzeczywiście ironizuję na temat Irmy, jej zachowań i przemyśleń. To chyba moja mimowolna strategia twórcza: ironia i dystans. Choć ten dystans w narracji nie oznacza, że do swoich postaci mam chłodny stosunek. Kiedy piszę, żyję ich życiem, odczuwam ich emocje. Spalam się wraz z nimi. Lubię więc Irmę mimo wszelkich wad i głupot, które robi.

Dobre, ciekawe bohaterki powinny mieć wady? Popełniać błędy?
Myślę, że dobra bohaterka kobieca to taka, która nie jest kretynką. Niestety, na przestrzeni wielu wieków pisarstwo w wydaniu kobiet praktycznie nie istniało albo było uważane za niepoważne. W ukształtowanym przez mężczyzn kanonie znajdziemy bohaterki o sztywno narzuconych rolach, komediantki, pensjonarki, panie Bovary i inne Izabele Łęckie. Żeby nie było – Prus to dla mnie pisarz wyborny, język Reymonta wielbię, ale wizerunki kobiet w ich książkach są okropnie jednowymiarowe. Wciąż pokutuje przekonanie, że tylko bohater płci męskiej może być traktowany poważnie, to on ucieleśnienia wszelkie cnoty i przekazuje nam fundamentalne prawdy o życiu. Mężczyźni są interesujący. A kobiety? Wyobraźmy sobie takie odwrócenie ról: Albert Camus był kobietą – jakąś „Albertą Camusą” – i napisał powieść „Obca”. Kogo by ona w ogóle obeszła?

Twoja „Diablica” w podobny sposób odwraca role. Przecież bohaterami najsłynniejszych powieści sanatoryjnych byli mężczyźni.
Po pierwsze, pisanie z kobiecej perspektywy wydało mi się naturalne. Po drugie, makiawelicznie pomyślałam: tego jeszcze nie było! Dlatego byłam bardzo zła, kiedy ukazał się „Zdrój” Barbary Klickiej (śmiech). Ale później poznałam Basię i zrozumiałam, że nie ma takiej rzeczy, za którą można by się na nią gniewać. Zresztą, to zupełnie inna literatura, zupełnie inny rodzaj pisania. Raczej nie da się nas zestawić.

A jaki jest twój „rodzaj pisania”? Co wyróżnia „Diablicę”?
Myślę, że z jednej strony będzie to zanurzenie w klasyce, dialog z nią, ale też zabawa z konwencją, w tym właśnie ze wspomnianą wyżej literaturą sanatoryjną – Thomasem Mannem, Brunonem Schulzem, Maxem Blecherem. Uwielbiam tajemniczy, lekko surrealny klimat ich powieści. Z drugiej strony, nie unikam mówienia o tym, co ważne tu i teraz. Choć „Diablica” przenosi czytelników w czasie i przestrzeni, to nawiązuje również do aktualnych kwestii społecznych. W książce poruszam na przykład temat dopuszczalnej prawnie aborcji albo niepokojącego rozwoju ruchów nacjonalistycznych. Staram się przy tym niczego czytelnikowi nie narzucać, nie epatować ideologią, nie decydować za niego.

Emila Walczak
Fot. Dariusz Gackowski Emila Walczak

Czyli celujesz w prozę zaangażowaną, ale bez wpychania ideologii w każde słowo?
W literaturze męczy mnie wszelka polityczna zażartość, zero-jedynkowość, podziały na tych i tamtych. Myślę, że różne negatywne zjawiska trzeba krytykować w szerokim zakresie, stawiać na uniwersalizm. Kiedy Joseph Roth piętnował nacjonalizm w kontekście rozpadu Monarchii Austro-Węgierskiej, robił to w taki sposób, że i dzisiaj jego słowa nie straciły nic ze swojej aktualności. Chciałabym, żeby „Diablica” była równie uniwersalna, bez względu na to, kto, gdzie i kiedy będzie ją czytał.

Stąd dość nietypowa forma dystrybucji?
Rzeczywiście, „Diablica” trafiła do czytelników trochę inną drogą. Ukazała się na początku roku jako bezpłatny dodatek do ogólnopolskiego kwartalnika „Fabularie”. Dzięki temu zyskała chyba większą popularność niż wszystkie moje książki razem wzięte. „Fabularie” razem z książką kosztowały tylko osiem złotych, wiele osób się więc skusiło, bo – nie ukrywajmy – kultura jest w naszym kraju po prostu droga. Nie każdego stać na książki, szczególnie nowości, wszystkie gorące tytuły z topek Empiku. Dla mnie i dla „Diablicy” ta nietypowa dystrybucja okazała się bardzo korzystna.

Myślę, że w dobie wciąż lecącego na łeb na szyję czytelnictwa trzeba wychodzić do ludzi z książkami, szukać nowych form, eksperymentować.

Choć oczywiście nie odżegnuję się od tradycyjnego modelu wydawniczego! Moje poprzednie powieści były dystrybuowane w – tak to ujmijmy – klasyczny sposób.

A co z następnymi? Pracujesz nad czymś nowym?
Cały czas coś piszę, w dodatku bardzo szybko, ale jestem perfekcjonistką, więc później przez wiele miesięcy redaguję, poprawiam, znowu redaguję, znowu poprawiam… Gdyby w „Fabulariach” nie zapadła decyzja o wydaniu „Diablicy”, pewnie nadal bym ją poprawiała (śmiech).

Teraz pracuję nad nową powieścią, dla odmiany utrzymaną w klimatach postapokaliptycznych. To będzie trochę dziwne postapo: niby proza gatunkowa, ale jednocześnie wymykająca się prostemu szufladkowaniu. Piszę w niej między innymi o naszym stosunku do zwierząt i ogólnie do natury, powrocie autorytaryzmów czy problemach związanych z polityką migracyjną. Innymi słowy – o tym wszystkim, co mnie niepokoi.

Tematyka bardzo na czasie.
Swoją postapokalispę zaczęłam pisać cztery miesiące przed wybuchem pandemii COVID-19… Oczywiście, nie sugeruję, że cokolwiek przewidziałam, jednak zaryzykuję twierdzenie, że pisarze i pisarki są bardziej wyczuleni, uważni, może nawet wrażliwsi niż reszta społeczeństwa. Bacznie obserwują rzeczywistość i wyciągają wnioski. Kiedy w 2014 roku pracowałam nad książką „Hey, Jude!”, w której skupiałam się na powrocie falangistycznego nacjonalizmu i polskim antysemityzmie, znajomi mówili: „Przesadzasz, tak przecież nie jest, koloryzujesz”. Kilka lat później ze smutkiem przyznali mi rację.

Emila Walczak
Fot. Dariusz Gackowski Emila Walczak

Co jeszcze masz na pisarskim warsztacie?
Powieść o przedwojennej, wielokulturowej Łodzi – moim mieście rodzinnym. Pewne uznane, duże wydawnictwo stwierdziło, że ta książka jest „zbyt piękna i erudycyjna” jak na wymogi współczesnego rynku. Zaproponowane zmiany redakcyjne tak bardzo ingerowały w powieść, że według mnie po ich wprowadzeniu zupełnie straciłaby swój pierwotny charakter. To, na czym najbardziej mi zależało. Ostatecznie więc podziękowałam za współpracę. Może jestem zbyt wielką idealistką, ale nadal wolę nie wydać wcale, niż wydać coś, z czego będę niezadowolona. Tymczasem redaktor z małej łódzkiej oficyny, z którym właśnie rozmawiam o wydaniu tej mojej „ziemi obiecanej”, wszystko to, z czego wielki wydawca uczynił zarzut, no, zwyczajnie zachwala. Wniosek z tego taki, że warto trzymać się swoich przekonań twórczych. Nie wydawać za wszelką cenę.

Skoro już o wydawnictwach i wydawcach mowa… Na początku wspomniałaś o odwracaniu ról i kanonie ukształtowanym przez mężczyzn-pisarzy. Czy dzisiaj przy wydawaniu książek płeć autora nadal ma tak duże znaczenie?
Niestety, tak jak w każdym środowisku, w świecie literatury kolesiostwo trzyma się dobrze. Podczas gdy faceci załatwiają sobie publikacje przy wódce, kobiety muszą się starać, ciężko pracować, wciąż coś udowadniać. Trudno wystartować, przebić się. Seksistowskie, pobłażliwe podejście widać na każdym kroku, zwłaszcza w tak małym, prowincjonalnym i zakompleksionym światku literackim, jak bydgoski.

Ale w mainstreamie jest już lepiej. Choćby ostatnia edycja Nagrody Literackiej Gdynia wyróżniła same kobiety: Małgorzatę Lebdę, Zytę Rudzką, Bogusławę Sochańską, nie wspominając już o Noblu dla Olgi Tokarczuk. To zamknęło usta wielu literackim samcom alfa, choć nie na długo.

Szybko pojawiły się teorie spiskowe, mówiące, że Nobel dla Tokarczuk to zwykły atak inteligenckich środowisk liberalno-lewicowych na partię rządzącą w Polsce. Tak jakby ten największy literacki laur przyznany progresywnej pisarce trzeba było traktować jako „wypadek przy pracy”.

Auć. Bardzo niesprawiedliwe.
Powiem coś strasznego: rynek pisarski w ogólności jest niesprawiedliwy. Ewentualny sukces to najczęściej kwestia szczęścia, fuksa. Ci, którym jakimś trafem się udaje, z pewnością od czasu do czasu zadają sobie pytanie z piosenki Talking Heads: „Well, how did I get here?”. Bycie pisarzem czy pisarką jest niekończącym się pasmem upokorzeń i frustracji, właściwie jedną z gorszych profesji, jakie można sobie wybrać. Chociaż może to profesja wybiera człowieka?

W pisaniu zdarzają się jednak i pozytywne momenty. „Diablica” dopiero co dostała nominację do „Strzały Łuczniczki”, zakwalifikowała się również do Literackiej Nagrody Europy Środkowej „Angelus”. To chyba cieszy?
Bardzo! „Diablica” zebrała kilka naprawdę fajnych opinii w internecie, było parę recenzji w najważniejszych dla mnie miejscach, jakieś wywiady radiowe, rozmowy dla prasy; rodzinie i znajomym też się podobała, więc jestem zadowolona. Naprawdę nie muszę pojawiać się w mediach mainstreamowych, zresztą nie piszę i raczej nie będę pisać – ze zwykłej nieumiejętności, ale też niechęci – rzeczy dla mas, typowej prozy gatunkowej, kryminałów albo obyczajówek. W tego typu prozie autor czy autorka muszą się niejako schować za fabułą. Mój autorski „znak wodny” zawsze będzie zbyt widoczny.

Emila Walczak
Fot. Dariusz Gackowski Emila Walczak

Zajmujesz się jednak nie tylko pisaniem. Jesteś publicystką, recenzentką, redaktorką wydawanego w Bydgoszczy kwartalnika literackiego…
„Fabularie” ukazują się nieprzerwanie od 2013 roku, od czterech lat już bez ministerialnej dotacji. Wraz z nastaniem rządów ministra Glińskiego okazało się, że nie warto nas dalej finansować. Z początku nawet jakoś to tłumaczono, przekonywano, że teraz trzeba pieniądze dać tym, którzy przez lata byli pomijani. Dziś nikt nie ukrywa, że dotacje należą się w Polsce jedynie periodykom narodowo-katolickim. To jest tajemnica poliszynela, żadne insynuacje – wystarczy prześledzić wyniki naborów wniosków. Przez brak funduszy wiele wartościowych czasopism upadło, powstały za to propagandowe tuby. Tak właśnie odbywa się w Polsce zmiana paradygmatu myślowego: pomalutku, po cichutku, acz systematycznie.

„Fabulariom” mimo niesprzyjających okoliczności udało się przetrwać.
Nadal funkcjonujemy, nie oglądając się zbytnio za siebie. W podtytule mamy hasło „kultura: stan najnowszy” i naprawdę bardzo często zdarza się tak, że znacznie wyprzedzamy trendy na polskim rynku wydawniczym. To u nas ukazały się pierwsze w kraju tłumaczenia prozy Davida Fostera Wallace’a. To u nas zaczynały pisarki takie jak Paulina Jóźwik (ostatnio zadebiutowała „Strupkami” w wydawnictwie Znak), Natalka Suszczyńska (autorka świetnie przyjętych „Dropii”), Katarzyna Szaulińska czy Ada Rączka. To my jako pierwsi mieliśmy u siebie paski komiksowe melona, jeszcze „zanim to było modne”.

I choć „Fabularie” są bardzo mocno skoncentrowane na literaturze – co wynika z zainteresowań ekipy redakcyjnej – to w czasopiśmie nie brakuje też tekstów poświęconych filmowi, muzyce czy sztukom plastycznym. Otrzymujemy pozytywny feedback od naszych odbiorców, to jest bardzo budujące w tym całym polskim szaleństwie. Czujemy się potrzebni, w jakiś sposób ważni.

Współtworzysz też Festiwal Literatury Przeczytani. Opowiesz coś więcej o tej inicjatywie?
Wyjątkowość Przeczytanych polega na tym, że tworzymy go w Miejskim Centrum Kultury wraz z bydgoskimi licealistami i licealistkami, początkowo tylko we współpracy z VI LO, a w tym roku też z innymi szkołami średnimi. Młodzi ludzie w dużej mierze sami wybierają tematy warsztatów, zapraszają gości i prowadzą spotkania. Często zadają im takie pytania, na jakie sama nigdy bym nie wpadła!

W ubiegłych latach gościliśmy m.in. Olgę Tokarczuk, Andrzeja Stasiuka, Magdalenę Tulli, Marka Bieńczyka, Joannę Bator, Mariusza Szczygła, Olgę Drendę, Filipa Springera, Mikołaja Grynberga i wielu innych. Tegoroczna edycja miała być już siódmą z kolei. Niestety, ze względu na pandemię festiwal został zawieszony. Na pewno jednak do was wrócimy i pozytywnie zaskoczymy. Chcemy na przykład zapraszać pisarzy z zagranicy. Pomysłów jest wiele – obserwujcie Przeczytanych!

Emilia Walczak

Prozaiczka, publicystka, redaktorka książek i czasopism („Fabularie”, „Bydgoski Informator Kulturalny”). Pochodzi z Łodzi, mieszka w Bydgoszczy. Jej najnowsza powieść, „Diablica”, została nominowana do Bydgoskiej Literackiej Nagrody Roku „Strzała Łuczniczki”, zakwalifikowała się również do Literackiej Nagrody Europy Środkowej „Angelus”.

Lena Szuster

Pro Media Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Pro Media Sp. z o.o.