Czerwony Ślepowron, czyli biografia Wojciecha Jaruzelskiego. Twórca stanu wojennego naprawdę wierzył w komunizm
Z Piotrem Gajdzińskim, autorem biografii Wojciecha Jaruzelskiego – „twórcy” stanu wojennego, rozmawia Leszek Waligóra.
Czy Jaruzelski był patriotą?
To był specyficznie rozumiany patriotyzm… Ale całkiem bym go z niego nie obdzierał. Z pewnością był wychowany w patriotycznym duchu. Jego dzieciństwo, lata szkolne, upłynęły pod znakiem patriotyzmu. Dziadek Jaruzelskiego brał udział w Powstaniu Styczniowym, został wywieziony do Rosji… O tym się w rodzinie Jaruzelskich pamiętało. Ludzie mówią, że skoro był komunistą nie mógł być patriotą i co do zasady to jest prawda, bo takie były założenia doktrynalne. Ale one w życiu się nie sprawdzały. Przyznaję to z trudem, ale jednak – był patriotą. W przeciwieństwie do twórców PPR – Nowotki, Findera, Mołojca – nigdy nie myślał o włączeniu Polski jako 17 republiki do Związku Radzieckiego. Starał się, aby Polska była silnym krajem w ramach bloku wschodniego. Ale tylko w tych ramach.
Niestety, w moim przekonaniu jego myślenie, nigdy nie wykroczyło poza ten krąg. Po 1956 roku czołowi komuniści uważali, że pojałtański porządek jest rzeczą stałą i świętą. Nigdy nie brali pod uwagę czegoś takiego jak finlandyzacja Polski. Na szczytach władzy, również za Jaruzelskiego, w ogóle nie rozmawiano o stosunkach z Moskwą. Nie było dyskusji, gry politycznej, to był aksjomat: tak ma być, jesteśmy w tym bloku, ważne, żebyśmy w nim byli silni, żebyśmy wyrąbali sobie odrobinę więcej wolności niż inni. To ich zadowalało.
A z drugiej strony Jaruzelski był strasznie osobiście podległy Rosjanom, bardzo dużo im zawdzięczał. Czuł wdzięczność, czy podległość?
Karierę wojskową na najwyższym szczeblu, czyli co najmniej od połowy lat 60-tych, gdy został szefem Głównego Zarządu Politycznego, mógł robić tylko przy akceptacji radzieckiej. Nie było innej możliwości, bo aparat wojskowy był uzależniony od ZSRR. Ale awans na szefa MON Jaruzelski zawdzięczał Gomułce, choć początkowo szef partii się wahał, bo uważał Jaruzelskiego za zbyt prorosyjskiego.
Jaruzelski bronił w 1956 Rokossowskiego, bronił go nawet wiele lat później: powiedział mi, że Rokossowski bardzo zmienił polską armię i przyczynił się do jej rozwoju. W 1968 roku Jaruzelski pojechał do Moskwy na pogrzeb Rokossowskiego jako szef polskiej delegacji i wygłosił tam bardzo pochwalną mowę pod adresem sowieckiego marszałka. Najwyżsi radzieccy dowódcy bardzo sobie to cenili. Podobnie jak to, że w 1968 roku sprawnie wprowadził polskie jednostki do Czechosłowacji, że uczynił polską armię drugą pod względem wielkości w Układzie Warszawskim. Czy był im wdzięczny? Zapewne tak, większość ludzi odczuwa wdzięczność do protektorów swojej kariery. A dzięki Rosjanom rola Jaruzelskiego cały czas rosła, choć przyznajmy, że zawdzięczał to również swojej inteligencji i pracowitości.
To fenomen, że ktoś przechodzi taką woltę. Od kogoś, kogo rodzina tyle od Rosjan wycierpiała, do ich oddanego pupila.
Wolta jest rzeczywiście zaskakująca. Najpierw szlachecka rodzina, szkoła katolicka, potem wywózka w głąb Związku Radzieckiego. Na Syberii zmarł jego ojciec, matka i córka przeżyły skrajnie trudne chwile. On tez zresztą. Ale ta wolta nie wydarzyła się od razu. Jeszcze w pierwszych dwóch powojennych latach Jaruzelski był dość zdystansowany do nowego ustroju, wahał się też, czy pozostać w armii. Gdy w końcu się zdecydował, zdał sobie sprawę, że karierę w mundurze może zrobić wyłącznie jako członek partii komunistycznej.
Zapytałem o tę woltę Józefa Tejchmę, który dobrze znał Jaruzelskiego, przez wiele obaj zasiadali w Biurze Politycznym i w rządzie. Tejchma tłumaczył to tak: kiedy różni polscy ministrowie jechali do Związku Radzieckiego, wiedzieli – mówiąc delikatnie – że to dziwny kraj. Tejchma, który był ministrem kultury wiedział, że tamta kultura nic nie znaczy, że jest opresyjna, ktoś od przemysłu jechał – i wiedział, że radziecka gospodarka to nie jest „mistrzostwo świata”. Natomiast Jaruzelski był jedynym, który widział rzeczywistą radziecką siłę. Widział czołgi , rakiety, widział samoloty, ogromną rzeszę ludzi, którzy w tej armii służyli. Miał prawo się tego bać.
A po drugie… wojna – my sobie z tego nie zdajemy sprawy – ale totalna wojna, pobyt na Syberii, to jednak przewartościowuje wszystko. Wszystko zmienia. Ale coś tam w nim z tych pierwszych lat pozostało. Czytał polską literaturę romantyczną. Darzył sympatią i chyba szacunkiem Józefa Piłsudskiego, w rozmowie ze mną kilka razy się do niego porównywał. Pod koniec lat sześćdziesiątych chciał kupić obraz marszałka, ale bał się, że zostanie to odkryte przez przełożonych. Jaruzelski umiał się dostosowywać do otoczenia. W 1969 roku mówił – czytałem jego przemówienia – jak Gomułka. W latach 70-tych był jak Gierek, miał te same wielkomocarstwowe zapędy. Później przychodzi rok 1989, Jaruzelski zostaje prezydentem. Z polecenia Wałęsy, na co Jaruzelski wyraził zgodę, sekretarzem stanu w Belwederze zostaje Piotr Nowina Konopka. Podczas ich pierwszej rozmowy Jaruzelski nagle przywołuje swoje szlacheckie pochodzenie, mówi Nowinie Konopce: panie Piotrze, pan szlachta, ja szlachta. To było zaskakujące: człowiek, który jeszcze rok wcześniej starał się ukrywać swoje pochodzenie, który mówił językiem Lenina – bo był wielbicielem Lenina – nagle mówił coś zupełnie innego. Ciągle dostosowywał się do otoczenia. I na tym wygrywał.
Mam wrażenie, że Jaruzelski znalazłby się dziś w każdej korporacji. Od menadżera niskiego szczebla do… niekoniecznie do prezesa, patrząc na to jakimi drobiazgami potrafił się zajmować…
…mam w swoim życiorysie ponad dziesięcioletnie doświadczenie korporacyjne i zapewniam: niektórzy prezesi też się takimi rzeczami zajmują. Moim zdaniem on by się w tym odnalazł. Umiejętność dostosowania się do środowiska, mówienie odpowiednim językiem, a ponieważ był człowiekiem, który się uczył, był pilny – mógłby zrobić w korporacji dużą karierę.
Kiedy czytałem Twoją biografię Gierka, wyłaniała się z niej jeszcze postać człowieka, który miał jakąś wizję. Z biografii Jaruzelskiego odnoszę wrażenie, że nie miał żadnej wizji. Oprócz tego, że dostosowywał się do panujących trendów, to nigdy nie wytyczył żadnego trendu, nie podjął żadnego działania – no, poza stanem wojennym.
Taki rzeczywiście był. Stan wojenny wprowadził perfekcyjnie, ale nie miał żadnego planu na przyszłość. Stan wojenny był przygotowywany – warto to przypomnieć – od września 1980 roku i w tym czasie nie pojawiła się żadna nowa koncepcja polityczna. Jaruzelski i jego otoczenie nie mieli pomysłu co zrobić z Solidarnością, nie było żadnej koncepcji gospodarczej. Nic, nic, nic. Jakby działał we mgle. Owszem, zapalano jakieś zielone światła dla rolnictwa, dla rzemiosła – ale nic za tym nie szło. Zmieniło się to dopiero w 1988 roku, gdy premierem został Mieczysław Rakowski. Za późno.
To kim był Jaruzelski?
Wojskowym. Partyjnym wojskowym, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Żył w bardzo zamkniętej enklawie. Nie znał życia, nie wiedział, jak naprawdę wygląda życie Polaków. W pewnym momencie szef jego ochrony poprosił panią Barbarę, żonę Jaruzelskiego, żeby mu kupiła kaszę gryczaną w specjalnym sklepie dla władz. Kaszę gryczaną, której też wówczas nie było w normalnej sprzedaży! Jaruzelski zobaczył moment, kiedy pani Barbara przekazywała tę kaszę, zapytał dlaczego, a ochroniarz tłumaczy: bo w sklepie jej nie ma. Na co Jaruzelski odpowiedział, że nie ma, bo ludzie wszystko wykupują. Człowiek, który tworzył propagandę, jednocześnie tej propagandzie ulegał. Jak większość wojskowych był przyzwyczajony do wydawania rozkazów i przyjmowania rozkazów. Na tym polegało jego życie. Dopóki był w MON był człowiekiem kompetentnym, ale wyjście poza MON spowodowało zderzenie z rzeczywistością.
Ale czy rzeczywiście w MON był człowiekiem kompetentnym? To z czego wynikała ta wielka potrzeba kolorowania historii, zwłaszcza jego historii, zwłaszcza osiągnięć, a najbardziej tego, że ich nie miał, więc musiał je dotworzyć? Jego zasługi wojenne są nieudokumentowane, ale popisywał się nimi.
Jeśli chodzi o jego ordery, rzeczywiście są kontrowersje. Ale nie odbierałbym mu wojennych zasług. On jednak służył w bardzo trudnej formacji, jaką był zwiad. A czy był kompetentny? Trzeba pamiętać, ze polska armia była pod wieloma względami lepsza od innych Układu Warszawskiego. Tu oficerowie nie bili żołnierzy, co na przykład w armii radzieckiej było codziennością. To była oczywiście armia komunistyczna, ale było o wiele mniej szkoleń ideologicznych niż w armii enerdowskiej czy radzieckiej. Jaruzelski jednak jakoś tam starał się chronić armię przed polityką. W grudniu 1970 roku zrozumiał, że użycie wojska może być niebezpieczne. W 1976 roku zostawił armię w koszarach i użył jej dopiero w 1981 roku, kiedy armia była już ostatnim aktywem władzy komunistycznej.
Pytam o to fałszowanie historii, bo w plotce, niepotwierdzonej, ale jednak – pojawia się wątpliwość, czy Wojciech Jaruzelski był w ogóle tą osobą, za którą się podawał. Czy nam go nie podmienili. Czy – krótką mówiąc – nie był to agent rosyjski.
Co to znaczy agent rosyjski? Bo przecież nie ulega najmniejszej wątpliwości, że Jaruzelski przez całe swoje dorosłe życie utrwalał w Polsce ustrój narzucony przez Stalina. Ale pytasz, czy Jaruzelski był tzw. matrioszką. Moim zdaniem nie był. To jest teza, która pojawia się przede wszystkim w prawicowej publicystyce. To jest myślenie, że Polak wychowany w duchu katolickim, a zwłaszcza Polak-katolik i szlachcic w żadnym razie nie może być służalczy wobec obcego mocarstwa, zwłaszcza sowieckiego. Ale tak nie jest. Feliks Dzierżyński był tego najlepszym przykładem: też pochodził ze szlacheckiej rodziny.
Jaruzelski nie był matrioszką, gdyby był, jego rodzina nie wróciłaby po wojnie do Polski. Nie byłoby takie potrzeby, przy wymordowaniu iluś tam milionów ludzi dwie osoby nie robiły żadnej różnicy, a oczywiście matka i siostra natychmiast by rozpoznały, kim on jest.
Chyba, że one też były legendą – tu już idę w spiskową teorię dziejów.
Bardzo spiskowa. Oczywiście, Rosjanie robili takie rzeczy, ale nie było potrzeby u Jaruzelskiego. On był…
…wierny.
Był. Choć na obronę Jaruzelskiego przytoczę opowieść ambasadora Fijałkowskiego, który objął stanowisko w Wietnamie, gdy tam toczyła się wojna. Jaruzelski przyjął Fijałkowskiego i powiedział mu: za chwilę dostanie pan od rządu instrukcje jak ma pan postępować, a ja panu przekażę dwie rzeczy, które są nie mniej ważne. Mianowicie: proszę dbać o polskich żołnierzy, którzy jadą w tej delegacji, bo tam rzeczywiście strzelają. A druga jest taka, że zależy mi, aby pan nawiązał współpracę z przedstawicielem Stanów Zjednoczonych. Bo zdaje pan sobie sprawę, że stosunki polsko-amerykańskie będą w przyszłości bardzo ważne.
Jaruzelski powiedział to jeszcze przed wizytą Nixona w Polsce i to rzecz, która dobrze o nim świadczy. Może jednak nie był takim ostatecznym janczarem, choć Stanów Zjednoczonych nienawidził, czemu niejednokrotnie dawał wyraz. A na końcu – to już chichot historii – Amerykanom, a konkretnie prezydentowi Bushowi – w dużym stopniu zawdzięczał swoją prezydenturę. To Bush namawiał Solidarność, żeby Jaruzelski jednak został prezydentem, bo to gwarantowało ewolucyjne wyjście z sowieckiego obozu.
Jaruzelski i stan wojenny. Jedni mówią, że to była zbrodnia i Jaruzelski był zbrodniarzem, drudzy – że uratował Polskę przed czymś znacznie gorszym. I już myślałem, że znajduję odpowiedź, bo Rosjanie zaprzeczali – i w tamtych czasach i w późniejszych – że wcale takich planów nie było. Ale też niejednokrotnie pokazali, że w innych przypadkach też planów nie mieli, też zaprzeczali, a do interwencji doszło. To jak było: uratował Polskę, czy zrobił jej największą możliwą krzywdę?
Zrobił jej wielką krzywdę, ale w moim przekonaniu największą krzywdą nie był stan wojenny, a coś innego. Moim zdaniem w grudniu 1981 roku i w kolejnych miesiącach po grudniu – Rosjanie nie weszliby do Polski. Przemawiała za tym bardzo zła sytuacja gospodarcza w ZSRR, która po wkroczeniu po interwencji jeszcze znacząco by się pogorszyła. Nie ma wątpliwości, że Zachód nałożyłby wówczas na Związek Radziecki poważne sankcje. Do tego Moskwa miała na głowie wojnę w Afganistanie. I jeszcze coś – w swoim paranoicznym myśleniu Rosjanie byli przekonani, że Solidarność dzięki pomocy CIA jest przygotowana do walki z wojskami sowieckimi. Przeciw interwencji – to wyraźnie widać w dokumentach – był Andropow, który wobec choroby Breżniewa de facto rządził wtedy Związkiem Radzieckim, był Ustinow – minister obrony narodowej i premier Nikołaj Tichonow. Nie było takiej siły, żeby bez ich zgody najechać Polskę. Natomiast z Afganistanem rzeczywiście też tak było, do ostatnich dni towarzysze w swoim gronie mówili, że nie wchodzimy, bo tam w ogóle nie ma warunków do budowy socjalizmu. I nagle w ciągu trzech dni zmienili decyzję. Teoretycznie więc – ale myślę, że bardzo teoretycznie – taki scenariusz był też możliwy w odniesieniu do Polski. Ale jednak wejście do Afganistanu było czym innymi niż inwazja 18 obcych dywizji na państwo położone tak blisko Zachodu. To chyba było niemożliwe.
Najgorsze było jednak to, że Jaruzelski nic po wprowadzeniu stanu wojennego nie zrobił. Dał się nieść fali. Stan wojenny zakonserwował w Polsce stalinowski ustrój, gdy tymczasem Jaruzelski miał wówczas bardzo silną pozycję. Także w Moskwie, bo kremlowscy starcy byli mu wdzięczni, że wykonał tę brudną robotę za nich. Gdyby wówczas Jaruzelski miał większą determinację, może szersze horyzonty, mógł z Polski uczynić trochę inny kraj. Może nie miał dość siły, aby zmienić system polityczny, wprowadzić więcej demokracji, ale na pewno mógł zmienić gospodarkę. Oczywiście Rosjanie tego nie chcieli, oni jeszcze w latach 80-tych namawiali Jaruzelskiego do wprowadzenia w Polsce kołchozów, ale nie mieli dość siły, aby pozbyć się twórcy stanu wojennego. A Jaruzelski nic nie zrobił. Cały czas wpatrywał się w wiatry wiejące z Moskwy. Co na Kremlu zasiadł nowy człowiek, to Jaruzelski się zachwycał, tłumaczył swoim współpracownikom, że oto jest nowe otwarcie. Tak witał Andropowa, Czernienkę, wreszcie Gorbaczowa. I z Gorbaczowem wreszcie trafił.
Jaruzelski i środowisko postkomunistyczne lubi przypisywać sobie zasługę: że to Polska była krajem, w którym obóz komunistyczny testował rozwiązania demokratyzacyjne. To bardziej skomplikowane. Jak patrzy się na daty, analizuje się reformy Gorbaczowa, to większość przykładów świadczy o tym, że to Jaruzelski szedł za Gorbaczowem, a nie Gorbaczow wypuszczał Jaruzelskiego.
Ale na końcu był Okrągły Stół.
I to już było dla Jaruzelskiego i całego reżimu ostatnia deska ratunku. Absolutna konieczność. Owszem, Solidarność była wtedy organizacyjnie słaba, ale sytuacja w Polsce była już tak napięta, że prawdopodobnie ludzie sami wyszliby na ulice. Okrągły Stół skanalizował te emocje. I bardzo dobrze, że skanalizował.
Czy gdybyś był sędzią, to skazałbyś Jaruzelskiego? Bo tak naprawdę, nie doczekał się wyroku…
Nie mam w sobie takiej woli skazywania ludzi. Na pewno nie nazwałbym go bohaterem.
A zbrodniarzem?
To słowo, które kojarzy mi się z hitlerowcami, albo stalinowskimi oprawcami.
Ale pojawia się co roku pod willą Jaruzelskiego.
Ludzie tak mówili i pewnie – przynajmniej w nieprawnym tego słowa znaczeniu – będą mieli rację. W stanie wojennym zginęło około stu osób i Jaruzelski ponosi za to odpowiedzialność. W takim sensie więc był zbrodniarzem. Ale jego największą winą jest aktywne instalowanie w Polsce i wzmacnianie komunizmu. To jest jego największa zbrodnia.
Ale mnóstwo też w biografii Jaruzelskiego dykteryjek, anegdotek. Nie znajdowałeś ich tylko w dokumentach, bo przecież spotykałeś się z nim jeszcze za życia. Jaki to był człowiek?
Poznałem go, kiedy był już mocno starszym i mocno schorowanym człowiekiem. Wielu ludzi mówiło, że miał swoje dobre strony, miał poczucie humoru, był człowiekiem kulturalnym. Dowcipy – to wszyscy mówili – opowiadał tragicznie. Był też bardzo zasadniczy i w ostatnich latach życia miał poczucie krzywdy.
Krzywdy?
Miał poczucie, że społeczeństwo, nowe władze, wyrządzają mu krzywdę. I psychologicznie to jest zrozumiałe, bo człowiek, który przez tyle lat był na szczytach władzy, który decydował o tym, jakie kwiaty sadzi się w Pcimiu, Poznaniu i Krakowie – nagle został tego pozbawiony. Myślał, że jest bohaterem, a tu go po sądach próbują ciągać. Absolutnie nie zgadzam się z takim oglądem sytuacji, ale człowiek ma prawo do własnego.
Człowiek, który był na szczytach władzy trafił na okładki jeszcze tylko dwa razy. Raz, kiedy żona oskarżyła go o romans z pielęgniarką, a drugi raz gdy umarł.
Piotr Nowina Konopka opowiadał mi, że w 1989 roku, gdy Jaruzelski był już prezydentem, to bardzo źle znosił krytykę, która wtedy rozlała się w mediach. Człowiek, którego nikt nigdy nie skrytykował na łamach prasy, zawsze był chwalony, zawsze najlepszy, najmądrzejszy, nagle co gazeta – to krytyka. On oczywiście twierdził, że to nagonka. Nie zrozumiał i nie potrafił tego zrozumieć, że to nie żadna nagonka, że Polska stała się krajem demokratycznym i ludzie mają różne poglądy.
To mi coś przypomina… Ale z innej beczki: dlaczego piszesz biografie postaci słusznie minionych, a nie np. żyjących? Są bardziej obiektywne?
Starałem się pokazać Jaruzelskiego wielostronnie. Chyba niewielu jest w historii świata ludzi, którzy byli wyłącznie czarnymi charakterami. I Jaruzelski też nie był jednoznacznie złym człowiekiem. Ale był ostatnim wierzącym komunistą w tym kraju. Pod koniec lat 80-tych już nikt w Polsce nie wierzył w socjalizm, a Jaruzelski nadal wierzył w leninizm.
Po Okrągłym Stole oczy mu się trochę otworzyły. Zobaczył wtedy innych ludzi, o których do tej pory czytał wyłącznie w raportach SB, albo kontrwywiadu wojskowego. Zachwycony był na przykład Mazowieckim, Geremkiem, którego jego służby wcześniej oskarżały o współpracę z wywiadem amerykańskim. Jeśli mówiłem, że Jaruzelski nie znał życia, to również w tym sensie. Znał życie tylko z Dziennika Telewizyjnego i raportów służb specjalnych.
Chyba w ogóle mało znał życie. Lubił piękne kobiety, ale nie był kobieciarzem. Był chyba…
…nieśmiały. Albo wycofany.
Również w życiu zawodowym.
Na tle tych wszystkich generałów to akurat był pozytywna cecha. Oni wszyscy chlali wódkę na potęgę, a on nie.
To jakim cudem sam został generałem?
Nie wiem, ale rzeczywiście to jest dziwne. Ani nie polował, choć na polowania chodził, ani nie pił wódki, chyba nie miał kochanki. Rzecz niespotykana w ludowym wojsku polskim.
Często był pokazywany – ostatnio było to widać w filmie „Jack Strong” – jako niezdecydowany, roztrzęsiony…
I taki w ostatnich miesiącach przed i w czasie stanu wojennego był. Był roztrzęsiony, znerwicowany, zaczął palić papierosy, zaczął myśleć – a przynajmniej o tym mówił – o samobójstwie. Nieustannie się wahał. Decyzje podejmował bardzo długo, rozkładał na czynniki pierwsze. Jego pracownicy mówili, że to ślamazarność.
Albo nie chciał podejmować decyzji.
W polityce niepodejmowanie decyzji to też jest decyzja. Ostatecznie zawsze je podejmował. Choć – to akurat Urban mówił – zawsze były spóźnione i nietrafione. A mówił to człowiek, który blisko go znał.
Ale wobec swoich konkurentów lub ludzi, których o taką konkurencję podejrzewał – był już bardziej zdecydowany.
Nie zawsze. Kiedy po wprowadzeniu stanu wojennego wyrzucił Fiszbacha z funkcji pierwszego sekretarza – Fiszbach był zwolennikiem Sierpnia – to błyskawicznie wysłał go jako ambasadora do Finlandii. Ale już na przykład Albina Siwaka, postać anegdotyczną w PRL, trzymał w Biurze Politycznym przez wiele lat, mimo że on całą ekipę Jaruzelskiego wręcz kompromitował. Strasznie długo się wahał, czy go wyrzucić, swoim zwyczajem zatrudnił służby specjalne, aby zbierały haki na Siwaka. Jaruzelski gdy widział zagrożenie, to je sprzątał, ale dopóki nie było ono namacalne, wolał nie podejmować decyzji.
Złośliwi powiedzą, że przez swoją ślepotę.
W tym wypadku rodzinny herb, Ślepowron, wyjątkowo pasuje…