Co czuję, kiedy zdobywam nowy okaz? Jakby mi ktoś 100 tysięcy do kieszeni włożył

Czytaj dalej
Fot. Andrzej Plęs
Andrzej Plęs

Co czuję, kiedy zdobywam nowy okaz? Jakby mi ktoś 100 tysięcy do kieszeni włożył

Andrzej Plęs

Do niedawna znał wszystkich swoich ponad 207 tysięcy podopiecznych „z imienia i nazwiska”. I to tych polskich personaliów i łacińskich. Dziś mówi, że głowa już nie ta, liczba podopiecznych rośnie, a te ponad 207 tysięcy, to rachuby jeszcze z 2007 roku. Teraz jest ich znacznie więcej. Nawet nie wie, jak znacznie, bo kolekcja rośnie i rośnie.

Dziesiątki lat Edward Buczek z Przysietnicy pracował na to, by dziś być posiadaczem prawdopodobnie największej prywatnej kolekcji motyli w Polsce, a z pewnością największą prywatną kolekcję owadów. Choć jej filar stanowią motyle. I jakby dodać, że ćmy też, to się obruszy i poprawi, że ćma to też motyl, tyle że nocny. Zresztą o jednych i drugich wie wszystko i trudno mu przerwać, kiedy zaczyna o nich mówić.

Motyle uzależniające

Można by pomyśleć, że pan Edward zauroczył się w dzieciństwie czechosłowacką dobranocką o „Makowej panience i smutnym Emanuelu” (1972 – 73), w której smutnym Emanuelem jest wystrojony w smoking i cylinder barwny motyl. Tymczasem pan Edward tej kreskówki nawet nie pamięta, ale zauroczenie motylami rzeczywiście nabył w dzieciństwie. Zresztą nie od motyli się zaczęło, ale od ptaszków.

- Mama zimą dokarmiała wróble i sikorki, zaczęły mnie fascynować, kiedy przylatywały pod nasz dom na śniadanie - tłumaczy. - I tak sobie na nie patrzyłem do piątej klasy szkoły podstawowej, w szóstej wypożyczyłem książkę czeskiego autora o motylach i się zaczęło. Jak na fotografiach zobaczyłem Rusałkę pawika, Rusałkę admirała, Rusałkę żałobnika, to się zachwyciłem. Wziąłem książkę do domu, po obiedzie poszedłem w pole podpatrywać, pomyślałem, że schwytam w łapy kilka, będę miał na pamiątkę. A potem połapałem się, że wokół mnie lata mnóstwo różnych, te też chciałem mieć. I tak się zaczęło.

Mama kupiła mu słomiankę na targu w Brzozowie, słomianka trafiła na ścianę, koleje złowione przez siebie okazy umieszczał na niej szpileczką krawiecką. Do dziś pamięta, że pierwsza była Rusałka pawik. Pospolita w Polsce, ale cieszyła chyba bardziej niż dziś zdobywane egzotyczne motyle rarytasy. Dwa lata tak łowił po polach, aż zorientował się, że motyle latają także nocą i są nie mniej piękne od tych dziennych.

- Przydybałem na siatkę takiego jednego Zawiszaka powojowca pod lampą – przypomina sobie swojego pierwszego nocnego. - Straszna amatorszczyzna to była, dziś są inne techniki łowienia, lepsze metody przechowywania.

Lata mijały, kolekcja rosła, z motyli polskich odłowił, ile mógł. Nawet, jak z żoną na wczasy wyjeżdżał w Polskę, to zabierał z sobą siatki i bardziej interesowało go harcowanie po okolicznych polach, niż plaże Bałtyku czy mazurskich jezior. Chyba że tu też można było zdobyć okazy, których jeszcze nie miał. Z końcem lat 70. trafił do Tatrzańskiego Parku Narodowego i nie zdobywanie gór mu było w głowie. Nie wytrzymał i złamał prawo.

- Zboczyłem ze szlaku, żeby zdobyć rzadki okaz - opowiada. - Strażnik „ściągnął mnie z lornetki”, gnał za mną dwa kilometry, dorwał, kazał wszystkie złowione motyle wypuścić i wlepił mandat. Było na tablicach, by żywego stworzenia nie płoszyć, nie łapać, roślinek nie zrywać, bo to park narodowy. Ale to było silniejsze ode mnie. Tylko raz, bo jak pojechałem z żoną do Łeby, to kusiło mnie, żeby połowić w Sowińskim Parku Narodowym, ale już miałem nauczkę z tatrzańskiego. Tym razem nie o motyle chodziło, tylko o chrząszcze. Pięęęęękne były, naprawdę…

A w przerwach między pracą i łowami czytał wszystko, co publikowano na temat motyli. Zresztą praca też sprzyjała łowom, bo pracował „na liniach” w Polskiej Grupie Energetycznej. Czasem robota rzucała go w tak dzikie tereny, że trafił w niejeden motyli raj.

Wypłynąć na szerokie łąki

Nie mógł zjeździć całej Polski w poszukiwaniu nowych okazów, więc nawiązał kontakt z innymi kolekcjonerami w Polsce. Jak nie mógł ruszyć na wyprawę po coś, co występuje tylko w Sudetach, to ten z Sudetów przysyłał mu to coś złowione przez siebie, a pan Edward rewanżował się czymś, co można znaleźć tylko w Bieszczadach.

- A jeszcze miewam zamówienia na jajeczka, nawet sam czasem parzę samiczka z samicą - opowiada. - Ostatnio dostałem zamówienie na 200 gąsienic, narwałem liści leszczyny, wsadziłem w paczkę i wysłałem je pocztą do Świdnicy. Pod takim warunkiem, że dzień później paczka ma być u odbiorcy. Gość, a wydał kilka książek o motylach, zadzwonił w południe następnego dnia, że odebrał. Dostałem za to kilka naprawdę rzadkich okazów.

Nie zawsze tak gładko szło. Do kolekcjonera krakowskiego w podobny sposób wysłał partię motylich jajeczek. Umieścił je w paczce na „poduszce” z wilgotnej leśnej darni, żeby przetrwały. I paczka utknęła na poczcie, bo w podróży nieco się rozdarła, ktoś z dystrybutorni zobaczył, co w środku, zaalarmował policję i prokuraturę, że może to narkotyki. Odbiorca nałykał się nieprzyjemności i kłopotów, nim sprawa się wyjaśniła.

Zbieranie owadów to tylko pozornie absolutnie bezpieczne hobby. Kiedy pan Edward pojechał na wycieczkę do Rumunii, bardziej niż zamek Drakuli zainteresowały go wapienne skały, na których zamczysko stoi. Zamek sobie odpuścił, wziął siatkę i „poszedł na motyle”, bo nim wyjechał, sprawdził co i gdzie może tu znaleźć. Ledwie uszedł z życiem, kiedy między skałami zawarczał na niego potężny owczarek niemiecki.

Nie da się pozyskać nowego w ramach wymiany, to kupuje. Przyznaje, że żona „robi szmery”, a on rozumie, że to nie są dla domu artykuły pierwszej potrzeby, ale to silniejsze od niego.

- A ona rozumie, że bez tego nie mogę żyć – dodaje. – Nawet czasem mi pomaga w tej pasji.

Nawet zaakceptowała, że poza motylami dziennymi i nocnymi (a w kolekcji niewielu już brakuje, nawet tych „ze świata”), zaczął zbierać chrząszcze i muchy, weto postawiła dopiero wtedy, kiedy oświadczył, że rybami też się będzie zajmował.

Żeby świat zobaczył to cudo

Kolekcja cieszy nie tylko jego, na zaproszenie wozi ją po specjalnych autorskich wystawach: domy kultury, szkoły, raz nawet szpital. Pakuje busa po brzegi kasetami z tymi fruwającymi cudami i jedzie. Zwiedzający pełni zachwytu i zadziwienia, że natura mogła stworzyć coś tak wspaniałego, barwnego, czego istnienia nawet nie podejrzewali. Szczególne zachwyty budzą motyle dalekowschodnie i południowoamerykańskie: ogromne i wielobarwne. A on o każdym potrafi równie barwnie opowiadać, więc poza nazwami musi wiedzieć, gdzie występują, czym różni się samiec od samiczki, jaki mają zwyczaje (godowe też), po prostu wszystko.

- Kiedyś założyłem się ze znajomym, układ był prosty: on przynosi trzy - cztery atlasy z obrazkami motyli, muchówek, ważek i innego takiego stworzenia, zasłania ich nazwy, ja mam po obrazku odgadnąć, który jak się nazywa - opowiada. - Przepatrzyliśmy wszystkie od deski do deski, ani jednej pomyłki, w ten sposób wygrałem cztery skrzynki piwa.

To nie była jego ostatnia wygrana, bo kiedy pracował jeszcze w PGE namówiono go, żeby wziął udział w firmowym konkursie dla pracowników „Moja pasja – moja energia”. Niespełna dziesięć lat temu to było. Bez entuzjazmu podchodził do pomysłu, sukcesu się nie spodziewał, bo za rywali miał pana, który zdobył wszystkie najwyższe szczyty każdego z kontynentów, panią, która uprawia hippiki z elementami woltyżerki i jeszcze jedną panią, która uczy jazdy figurowej na łyżwach. Uznał, że przy nich jego motyle, to żadna konkurencja.

- Ze 150 zgłoszeń do konkursu było, należało nagrać dwuminutowy filmik i wysłać - opowiada. – Pierwsze miejsce zajął gość, który prowadzi szkółkę piłkarską, drugie było dla kilkukrotnego mistrza świata w psich zaprzęgach, trzecią przyznano trenerce łyżwiarstwa figurowego. I pozamiatane – pomyślałem. Aż dzwoni do mnie dyspozytor, pomyślałem, że jakaś awaria na sieci i muszę jechać. A on mi mówi, że dostałem w tym konkursie główną nagrodę prezesa PGE.

Ulubione okazy w kolekcji. Mówi, że wszystkie są ulubione. Które najbardziej ceni? Waha się, ale jak już musi, to wylicza:

- Dostojka titania. Ostatni egzemplarz padł w 1939 roku w Puszczy Białowieskiej, a ja go w kolekcji mam. Górówka sudecka, której w Polsce wyginęła w 1992 roku. Pozyskałem z Czech. Modraszek damon wymarł w 1963 roku, w Polsce występował tylko w Kotlinie Sandomierskiej. A ja go mam. I to niebieskiego samczyka i brązową samiczkę. Zresztą długo by tak wymieniać. Jednak najbardziej cieszyłem się z pozyskania teinopalpusa imperialisa i taineopalpusa aureusa. Z pogranicza Chin i Wietnamu, oba ściśle chronione.
Z wszystkich polskich motyli brakuje mu trzech modraszków: batona, rebela i eroidesa. Na rebela mógłby zapolować, bo wie, że można go jeszcze znaleźć gdzieś koło przemyskiego toru saneczkowego. Tyle że zwierz pod ochroną jest. Za eroidesem wybrałby się w kujawsko – pomorskie, ale ta sama sytuacja.

- A jak mam już wszystkie dzienne polskie motyle, to chciałbym wyłowić wszystkie nocne - tu się rozmarzył. - I mam problem, bo wszystkich gatunków w Polsce jest ponad trzy tysiące, a niektóre już wymarły. Chyba mi na to łowienie nocy do końca życia nie wystarczy.

Na razie „jest na głodzie”: od maja nie gonił motyli po lasach i w polach, bo remonty ma w domu, a kasety z fruwaczami spakowane bezpiecznie. Ledwie dał się uprosić, żeby kilka rozpakować.

Andrzej Plęs

Pro Media Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Pro Media Sp. z o.o.