Ania Rusowicz: Muzyka ma być ponad podziałami

Czytaj dalej
Fot. Katarzyna Rucińska
rozm. Dariusz Szreter

Ania Rusowicz: Muzyka ma być ponad podziałami

rozm. Dariusz Szreter

Nie mam zwyczaju chwalić się w mediach swoimi przekonaniami czy wiarą. Nie ma nic bardziej intymnego niż sfera sacrum - mówi Ania Rusowicz, która nagrała właśnie płytę z piosenkami świąteczno-zimowymi.

W ubiegłym roku przed świętami Bożego Narodzenia pojawiło się Pani wspólne nagranie z Adamem Nowakiem z Raz, Dwa, Trzy pt. „Trudne życzenia”. Teraz ta piosenka okazała się jednym z 12 wigilijnych dań z płyty „RetroNarodzenie”, wypełnionej współczesnymi pastorałkami. Skąd ten pomysł?
Zaczęło się jeszcze wcześniej, od „Pastorałki radosnej”, którą zaśpiewałam z Anią Brachaczek. Dopiero później były „Trudne życzenia”, a potem kolejne piosenki i płyta. Cały proces trwał więc dwa-trzy lata, chociaż sam pomysł właściwie chodził za mną od zawsze, bo lubię klimat zimy. Nie chciałam jednak nagrywać tradycyjnych kolęd, ale rock’n’rollowe piosenki zimowe, tak jak robili to artyści w latach 60.

Ostatni taki polski album - z autorskimi piosenkami świątecznymi - to chyba „Jest taki dzień” Czerwonych Gitar.

Chyba tak. Chciałam odnowić tę tradycję na polskim rynku muzycznym. W dzisiejszych czasach nagranie takiej płyty to pomysł trochę szalony.

W jakim sensie?
Wymaga pewnej odwagi. Artyści rockowi nie bardzo chcą się z tym mierzyć. Mam wrażenie, że boją się posądzenia o sentymentalizm, miękkość, pójście na łatwiznę. Traktują siebie w stu procentach na serio. A zima to temat, który pozwala na dystans do siebie, daje okazję do zabawy. Uwielbiam np. jak mój idol Igi Pop bawi się tematyką świąteczną, kocham też Boba Dylana za jego piosenki świąteczne. Ta płyta właśnie też jest pewnego rodzaju zabawą. Traktuję ją jako swoisty przystanek, a nie następny „regularny” album w moim dorobku.

Jest pewna grupa muzyków, którzy chętnie i dużo mówią o swoich religijnych przekonaniach, sile i inspiracji, jaką czerpią z wiary. A Pani mi tu opowiada o zimie...
Nie mam zwyczaju chwalić się w mediach swoimi przekonaniami, poglądami czy wiarą. Nie ma nic bardziej intymnego niż sfera sacrum. Pytanie „w co wierzysz?” jest jeszcze bardziej intymne niż pytanie „czy uprawiałaś dziś seks z mężem?”. To, w co wierzę, to moja prywatna sprawa i nikomu nigdy nie będę o tym mówiła. Te piosenki też rozgraniczam od sfery sacrum. Tak jest zdrowiej. Dzisiaj święta weszły w kanonu popkultury. Z obecności Świętego Mikołaja w reklamach coca-coli nie wnioskowałabym, że właściciele firmy to ludzie bardzo wierzący. Dla wielu współczesnych ludzi święta Bożego Narodzenia stały się dawno świętami choinki, świętami płatków śniegu.

Jakie były kryteria doboru gości na płytę? Są to przedstawiciele różnych generacji i stylów: bracia Zielińscy ze Skaldów, Martyna Jakubowicz, Marek Piekarczyk, Artur Andrus, Czesław Mozil czy Iza Kowalewska.
Płyta ma symbolizować stół wigilijny, a na wigilię zaprasza się bliskie osoby i przyjaciół. I to było jedyne kryterium doboru. Zaprosiłam artystów, z którymi się przyjaźnię i którzy mi imponują. Stoi za nimi ich muzyka i dokonania. I nie ma znaczenia to, ile mają lat. Mnie zresztą ludzie często mówią, że chociaż jestem młoda, to mam starą duszę. W poczet moich przyjaciół wchodzą na ogół artyści, którzy są starsi ode mnie, ale mamy nić porozumienia.

Czy mieć „starą duszę” to, według Pani, komplement?
Za starą duszą idzie dojrzałość, zrozumienie świata. Im jestem starsza, tym żyje mi się bardziej rozumnie. Co nie znaczy - łatwiej, bo mamy świadomość różnych rzeczy, mamy skomplikowane życie psychiczne.

Śpiewa Pani w duecie z Natalią Niemen. Był czas, że Pani mama i jej ojciec byli parą. Mogłyście być siostrami...
Nie mogłyśmy. Jesteśmy dziećmi różnych matek i różnych ojców, więc fakty mówią same za siebie. A w sferze życzeniowej, co by było, gdyby... To się w życiu nie zdarza.

Na „RetroNarodzeniu” pojawił się też zespół Południce. Powstaje teraz bardzo wiele żeńskich grup wokalnych mocno osadzonych w tradycji polskiej muzyki ludowej. Pani to nie kusi?
Bardzo dobrze, że młodzi ludzie chcą wracać do tradycji. Pozwala to na odkrywanie siebie samych. To jest w nas. Stąd, z tych ziem się przecież wywodzimy. Wymaga to jednocześnie odwagi, by nie zaprzeczać temu, kim jesteśmy, nie udawać kogoś innego. Zmierzyć się z przeszłością. Kocham tę kulturę folkloru, ale ja mam swoją ścieżkę i jej się trzymam.

W mijającym roku pojawiła się też Pani jako gość na płycie Wojtka Mazolewskiego. A to już zupełnie inny świat muzyczny. Co Panią tam zaprowadziło?
Ten świat nie jest aż taki inny. Muzyka beatowa, psychodeliczna, rock’n’rollowa wywodzi się z jazzu. To dźwięki, które mają wspólny korzeń. Na płycie Wojtka śpiewam zresztą „White Rabbit” z repertuaru Jefferson Airplane, czyli hymn wszystkich hipisów. Jest to więc spójne z tym, co robię na co dzień.

Co trzeba zrobić, żeby „mieć” Anię Rusowicz na swojej płycie?
Nie wchodzę w każdą współpracę. Muszę coś poczuć. Interesują mnie rzeczy ambitne. Chciałabym tworzyć taką muzykę, która będzie niosła za sobą jakiś potencjał twórczy, a nie hity „pod nóżkę”. Nie chciałabym, żeby to zabrzmiało jak wywyższanie się, ale nie zamierzam obniżać lotów tylko dlatego, żeby coś się sprzedało. Z jednej strony byłoby pięknie, gdyby ta muzyka znów znalazła się w mainstreamie. Niestety, wraz z rozwojem cywilizacji następuje spadek kultury i zubożenie muzyczne. Ludzie zwracają się ku takim gatunkom jak disco polo.

15 sierpnia wzięła Pani udział w gdańskim koncercie „Energia Wolności”. Według niektórych dziennikarzy, była to impreza prorządowa.
Nie zauważyłam.

Nie zauważa Pani podziałów politycznych w środowisku muzyków?
Podziały są i to bardzo silne, ale ja nie chcę w to wnikać. Muzyka powinna być ponad tymi podziałami. Artysta musi być niezależny. Przyszły takie czasy, że Polacy kochają być podzieleni. To przecież nie jest tak, że jesteśmy do tego zmuszani. Sami się dzielimy. Na tym polega psychologiczny mechanizm rozszczepienia. Zawsze jest „ten dobry” i „ten zły”. Jeżeli chodzi o kwestie polityczne, powiem tylko tyle: mam w swojej duszy pamięć o tym, że wojna jest bardzo zła. Jedyne, czemu się przeciwstawiam, jako przedstawicielka nurtu hipisowskiego, to właśnie wojna. Tymczasem ludzie wolą oglądać w internecie, jak Brad Pitt rozstaje się z Angeliną Jolie, podczas gdy kilkaset kilometrów od nich giną ludzie w wojnie. Przeraża mnie taka znieczulica, postawa: ja się tym nie muszę przejmować, mam swoje problemy, to jest daleko i mnie nie dotyka. Polityka polityką, zawsze będzie tak samo, natomiast dla mnie najważniejszy cel to mówienie ludziom, żeby wyciągali wnioski z historii. Żeby być przeciwko złu. Przeciwko wojnie, znieczulicy.

Grzegorz Turnau też się dystansował od polityki, ale ostatnio nie wytrzymał i zamieścił na FB cytat potępiający tych, którzy w czasach kryzysu moralnego zachowują neutralność. Spotkała go za to fala hejtu.
Jeśli muzycy chcą się angażować w sprawy polityczne, to jest to ich sprawa. Podobnie jak w przypadku wiary, uważam, że poglądy polityczne to coś osobistego. Nie ma powodu, żeby zarzucać innych swoimi racjami. W dzisiejszym świecie brakuje mi wstrzemięźliwości w epatowaniu swoimi poglądami, kindersztuby nakazującej, by za dużo nie opowiadać. Pewne tematy powinny stanowić tabu. A racja - jest jak dupa, każdy ma swoją. Nawet jeśli ktoś uważa swoją za świętą, to niech trzyma ją dla siebie.

Wróćmy do muzyki. Może to trochę niestosowne tuż po wydaniu nowej płyty pytać o następną, ale sama Pani nazwała „RetroNarodzenie” przystankiem. Kiedy zatem usłyszymy regularną, trzecią płytę Ani Rusowicz?

W ciągu ostatnich dwóch-trzech lat zrobiłam dwie rzeczy: pastorałki oraz jeszcze jeden projekt, który ujrzy światło dzienne wiosną, ale... państwo nie rozpoznają, że to ja. Ma to pewien cel, ale na razie to tajemnica. Nie chcę jeszcze o tym rozmawiać. Natomiast kolejna regularna płyta będzie pewnie za jakieś dwa lata.

Ma Pani już pomysł, w jakim pójdzie ona kierunku?

Mam zawsze mnóstwo pomysłów w głowie. Nie mam natomiast zamówienia w radiach na piosenki, nie muszę utrzymywać popularności i wydawać płyt tylko po to, żeby mieć pretekst do zaistnienia w mediach. Mam tę wygodę, że mam swoją niszę.

Nawet jeśli stacje radiowe nie czekają, to wielu słuchaczy - owszem.

I bardzo dobrze, że czekają. (śmiech) Czekanie jest rzeczą piękną.

I niech to będzie adwentowa puenta tej rozmowy. Dziękuję bardzo.

rozm. Dariusz Szreter

Pro Media Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Pro Media Sp. z o.o.