Alice Kraffczyk, czyli śląski Stirlitz w spódnicy

Czytaj dalej
Krzysztof Ogiolda

Alice Kraffczyk, czyli śląski Stirlitz w spódnicy

Krzysztof Ogiolda

Urodziła się w Bytomiu jako Niemka. Prawie całe dorosłe życie była agentką PRL-owskiego wywiadu. Przerzucona do Niemiec stała się jednym z najcenniejszych szpiegów. Nagrodzono ją za to ważnym odznaczeniem.

Była szpiegiem doskonałym? Wygląda na to, że tak. Nie tylko dlatego, że mimo długich lat pracy w wywiadzie nie dała się złapać służbom niemieckim. Kiedy w 1973 roku przyjechała do Warszawy, by pracować w nowo otwartej – po uregulowaniu stosunków polsko-niemieckich i uznaniu granicy na Odrze i Nysie – Ambasadzie Republiki Federalnej Niemiec, zaczął ją rozpracowywać polski kontrwywiad.

Najwyraźniej nieświadomy, że Niemka pracująca w placówce dyplomatycznej tamtego kraju jest agentem wywiadu działającego w ramach tego samego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Kontrwywiad (nadał jej kryptonim „Ameba”) sprawdzał, czy nie współpracuje ona ze służbami niemieckimi.

Dwa razy – w listopadzie 1973 roku - zrewidowano jej osobiste rzeczy. Najpierw w hotelu, gdzie się zatrzymała, a następnie w pensjonacie „Zgoda”, gdzie zamieszkała w stolicy (w służbowym bloku pracowników ambasady mieszkać nie chciała, formalnie z powodu dokuczliwego hałasu). Pracownikom kontrwywiadu nie udało się znaleźć niczego kompromitującego – żadnego notesu, zapisków, dokumentów wskazujących na tajną działalność. W ich ręce trafiły jedynie spore ilości odzieży i bielizny dobrej jakości oraz polski i niemiecki modlitewnik. Skopiowali oba i to po kilka razy, spodziewając się prawdopodobnie, że mogła ich używać do szyfrowania niejawnych informacji.

Nie została złapana przez kontrwywiad RFN, ale lata ukrywania tożsamości wykończyły ją psychicznie

Najwyraźniej studiowanie książeczek do nabożeństwa w dwóch językach niewiele dało, skoro w raporcie z tych poszukiwań napisano: „Nie uzyskano danych, by »Ameba« zajmowała się działalnością sprzeczną ze statusem pracownika ambasady”.
Alice Kraffczyk na świat przyszła w Bytomiu, a właściwie w Beuthen, w 1925 roku w niemieckiej rodzinie i po niemieckiej stronie przecinającej to miasto granicy z Polską. Nic wtedy nie wskazywało, że córka technika budowy maszyn Waltera i jego niepracującej zawodowo żony Heleny zostanie kiedyś asem wywiadu PRL. Na razie poszła do szkoły podstawowej, a po jej ukończeniu – do miejskiej handlówki, cały czas nie opuszczając Bytomia. Tej sielanki nie przerwała nawet wojna, skoro Niemcy bili się z daleka od swojego terytorium.

Ostatecznie w 1941 roku z dyplomem sekretarki i księgowej wyjeżdża do Wrocławia.
W stolicy Dolnego Śląska po raz pierwszy ujawni skłonność do działania samodzielnego, innego niż wszyscy. Kiedy generalny pęd każe mieszkańcom uciekać przed zemstą Armii Czerwonej w głąb Niemiec, Alice zgłasza się na ochotnika do pracy pielęgniarki w jednym ze szpitali Festung Breslau. Stąd trafia – już jako sekretarka – do sztabu obrony miasta. Unika kontaktu z Sowietami i z grupą oficerów przedostaje się w Sudety. Tu dostaje się do amerykańskiej niewoli. Znów staje się pielęgniarką, tym razem niemieckich jeńców.

W 1947 roku – znów pod prąd klasycznych zachowań wielu swoich rodaków – przez Polską Misję Repatriacyjną w Monachium wraca do Bytomia. Intensywnie doskonali swój język polski, pracuje jako służąca i opiekunka do dziecka w domu oficera Ludowego Wojska Polskiego. W 1950 roku zatrudnia się jako monterka w zakładzie energetycznym. Dwa lata później nawiązuje tajną współpracę z Urzędem Bezpieczeństwa w Bytomiu. Otrzymuje pseudonim „Halina”.

Zaczęło się od donosów

Jeszcze nie jest agentem. Raczej donosicielem. Pomaga rozpracowywać środowisko holenderskich i francuskich inżynierów zatrudnionych w elektrowni „Miechowice” (dziś jest to dzielnica Bytomia), potem przenika łatwo – jest jedną z nich – między miejscowych Niemców. Ponieważ nie zachowały się dokumenty, nie wiemy, co przekazywała ubekom. Jej biografowie nie rozumieją także, jak godziła z donosicielstwem deklarowaną i praktykowaną religijność. Przełożeni ją cenili. Była – jak pisali – szczera i obowiązkowa. A w dodatku jej meldunki okazywały się prawdziwe, kiedy weryfikowano je z donosami innych tajnych współpracowników.

Musiała zwrócić na siebie uwagę, skoro w 1957 roku przejmuje ją pion wywiadu. Do Niemiec przerzucić ją łatwo, bo po Październiku 1956 rusza po raz pierwszy akcja wyjazdów na Zachód. Nie nazywa się jej wówczas jeszcze łączeniem rodzin, ale Alice Kraffczyk, przeniesiona na początek do NRD, spotyka się tam z bratem Guentherem. Ten jest dyrektorem gimnazjum, czyli – przynajmniej na swoją miarę – robi karierę. Nawet nie podejrzewa, w jakiej roli przyjeżdża do Niemiec jego siostra. Kiedy niebawem przełożeni przeniosą ją do Republiki Federalnej Niemiec, każą jej zerwać kontakty z bratem. Posłusznie spełnia polecenie.

Zaczyna skromnie, od posady sekretarki w zakładach cementowo-azbestowych niedaleko Dortmundu. I kiedy wydaje się, że z tej perspektywy będzie jako szpieg mało przydatna, dzięki protekcji kogoś z dalszych krewnych zostaje wiosną 1960 roku maszynistką-sekreterką w Sztabie Wojsk Lotniczych Ministerstwa Obrony Niemieckiej Republiki Federalnej (jak wtedy mówiono).

„Możemy stwierdzić, że jest współpracownikiem szczerym, odważnym, oddanym naszej służbie” – pisał o Alice Kraffczyk jej oficer prowadzący, podpułkownik Roman Medyński. „Zadania przyjmuje chętnie i w miarę możliwości stara się je wykonywać. Jest ostrożna i dba o swoje bezpieczeństwo. Jest typem człowieka prostolinijnego. Nie znosi fałszu i obłudy. Jest pracowita zarówno w miejscu pracy, jak i w domu”.

Władysław Bułhak i Patryk Pleskot, którzy dotarli do tajnego raportu Medyńskiego, notują, że Kraffczyk dostarczała materiały „dotyczące struktury organizacyjnej i obsady personalnej poszczególnych wydziałów sztabu lotnictwa NRF, jego działalności, baz zagranicznych, sprzętu powietrznego wraz z danymi technicznymi urządzeń elektronicznych zainstalowanych w samolotach oraz baz naprawczych i stacji radarowych rozmieszczonych zarówno w NRF, jak i w innych krajach NATO”.

Alice Kraffczyk raz jeszcze zmienia pracę. Na jeszcze bardziej – z punktu widzenia służb – atrakcyjną – w sekretariacie Pełnomocnika Parlamentarnego Bundeswehry. Teraz może już przesyłać struktury organizacyjne i obsady personalne ministerstwa obrony i sztabów różnych rodzajów broni, a nawet materiały dotyczące Urzędu Kanclerskiego.

Jak relacjonuje ppłk Medyński, a za nim z kolei Bułhak i Pleskot – sporządzała dodatkowe kopie pisanych przez siebie pism i innych dokumentów, które trafiały do jej rąk. Jeśli nie mogła dokonać odpisu, wynotowywała najważniejsze dane, a następnie sporządzała raporty. Materiały fotografowała minoxem (miniaturowym aparatem fotograficznym – przyp. red.) , a odpowiednio zakamuflowane filmy przekazywała kurierowi.

Nigdy nie została złapana przez zachodnioniemiecki kontrwywiad. Być może i dlatego, że z oficerami prowadzącymi spotykała się nierzadko poza jego zasięgiem – podczas wyjazdów zagranicznych do Izraela, Japonii czy Indonezji.
W 1973 roku agentka przenosi się formalnie do niemieckiego MSZ, a w praktyce pracuje w warszawskiej ambasadzie RFN. Najlepsze lata ma już prawdopodobnie za sobą, a długoletnie ukrywanie prawdziwej tożsamości wyczerpało jej psychikę. Koledzy z ambasady zapamiętali ją jako osobę skłonną do konfliktów i niezbyt dobrze radzącą sobie z obowiązkami. Ostatecznie w 1976 jest z placówki odwołana.

Służby wyciągnęły do niej rękę już wcześniej. Jeszcze w 1974 roku (wtedy po raz pierwszy mówi się o jej zwolnieniu z ambasady) zostaje formalnie zatrudniona jako sierżant Milicji Obywatelskiej, ale z zaliczeniem stażu pracy pięć lat wstecz. Przewodniczący Rady Państwa przyznaje jej Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski. Przez dwa lata jest jeszcze urzędniczką ambasady i już – formalnie – sierżantem milicji. Ze służby w Departamencie I MSW zwolnioną ją dopiero latem 1990 roku. Przez wszystkie te lata funkcjonowała w Polsce jako Halina Szymańska. Zmarła jesienią siedem lat później.

Krzysztof Ogiolda

Jestem dziennikarzem i publicystą działu społecznego w "Nowej Trybunie Opolskiej". Pracuję w zawodzie od 22 lat. Piszę m.in. o Kościele i szeroko rozumianej tematyce religijnej, a także o mniejszości niemieckiej i relacjach polsko-niemieckich. Jestem autorem książek: Arcybiskup Nossol. Miałem szczęście w miłości, Opole 2007 (współautor). Arcybiskup Nossol. Radość jednania, Opole 2012 (współautor). Rozmowy na 10-lecie Ustawy o mniejszościach narodowych i etnicznych, Gliwice-Opole 2015. Sławni niemieccy Ślązacy, Opole 2018. Tajemnice opolskiej katedry, Opole 2018.

Pro Media Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Pro Media Sp. z o.o.