10 tysięcy kalorii dziennie. Obżarstwo w dawnej Polsce
Obżarstwo jest grzechem głównym, ale w katolickim katechizmie wymienione jest tylko raz i to hurtem z innymi grzechami Dawni Polacy uchodzili za Pasibrzuchów i opojów inne nacje nie były wcale lepsze.
Obżarstwo, łakomstwo dotyka wszystkie nacje, stany i zawody. Było, jest i będzie. Kościół katolicki uznaje je za jeden z siedmiu grzechów głównych. Jako pierwszy najważniejsze grzechy zebrał i wypunktował papież Grzegorz Wielki (590-604), ale już św. Ambroży w drugiej połowie IV stulecia ostrzegał, że łakomstwo utrudnia drogę do nieba. Ambroży uczył też, że ono „wygnało człowieka z raju”. Mimo to w „Katechizmie Kościoła katolickiego” obżarstwo jest tylko raz wymienione (w kanonie 1866), hurtem z innymi grzechami głównymi.
W okresie PRL-u podawano liczbę osób, które z powodu przejedzenia i przepicia trafiały do szpitala w czasie świąt Wielkiej Nocy i Bożego Narodzenia. Zresztą już anonimowy autor w XV stuleciu, pisząc o wadach Polaków, wytykał nam obżarstwo.
Nie on jeden. Niejeden też nasz władca cieszył się opinią wielbiciela obfitego jedzenia i/lub tęgiego picia, m.in. Bolesław Chrobry, Leszek Biały, Henryk V Gruby Legnicki, Konrad IV Starszy, Kazimierz Wielki, Jan Olbracht, Stefan Batory, Jan Sobieski, Władysław IV czy August III. Żaden z nich nie kojarzy się jednak aż tak bardzo z obżarstwem jak Michał Korybut Wiśniowiecki. Plotka mówiła, że zmarł po zjedzeniu około tysiąca jabłek, które miały mu rozsadzić żołądek.
Udziki tłuściusieńkie
W Polsce nowożytnej korpulentna figura świadczyła o pozycji społecznej. Prof. Maria Bogucka, badająca staropolskie obyczaje, twierdzi: - Jadano bardzo obficie. Jak się zdaje znacznie więcej, niż to było w zwyczaju na Zachodzie, np. we Włoszech. Już otoczenie Bony podziwiało możliwości konsumpcyjne Polaków. Ci zaś żartowali z „Włoszków”, co „cienko jadają”.
W 1633 r., w czasie podróży królewicza Władysława na Zachód tamtejsze elity były pełne podziwu dla polskiego żołądka. Albrycht Stanisław Radziwiłł (1593-1656) stwierdza w swoich znakomitych „Pamiętnikach”, że cudzoziemcy byli zdumieni tym, iż Polacy mogą jeść wiele razy dziennie i zawsze przy tym zachowują się tak, jakby wcześniej długo głodowali. Z kolei Polki w dawnych wiekach, żeby się podobać, dbały o to, by mieć bujne kształty. Jan Andrzej Morsztyn z rozmarzeniem pisał o „udzikach tłuściusieńkich”. Od odrodzenia do oświecenia poeci za ideał piękna mieli kobiety „wzrostu miernego”, ale mające „cycki jak bębny”. Te, począwszy od arystokratek po zamożniejsze chłopki, wiedziały, że chcąc się podobać, nie mogą być chude.
Zaufać geniuszom?
Możemy się pocieszać, że obżarstwo nie było wyłącznie polską przypadłością. Stanowiło powód do dumy również wśród innych nacji. W średniowieczu za większych od nas obżartuchów uchodzili Francuzi i Anglicy, a za opojów - Skandynawowie i wschodni sąsiedzi. Wszyscy oni mogą jednak iść drogą rozumowania wielkich umysłów. Już Arystoteles pisał: „Tędzy mężowie są inteligentniejsi od chudzielców”. Św. Tomasz z Akwinu powoływał się na to zdanie, gdy współbracia kpili z jego wielkiego brzucha i takiegoż apetytu.
Gdyby tęgością mierzyć inteligencję, to niemal sami geniusze zamieszkiwali średniowieczne opactwa. Michel Rouche i Léo Moulin, dwaj francuscy historycy, przebadali dokumenty dotyczące klasztornych kuchni i piwnic w wiekach średnich w Europie zachodniej. Dokonali obliczeń. Pierwszemu z nich wyszło, że zakonnicy spożywali (w dzień powszedni) od 4700 do 7000 kalorii dziennie. Drugiemu, że od 7 do 10 tys. kalorii, czyli czterokrotnie więcej, niż powinien pochłonąć dzisiejszy człowiek.
Z rachunków pozostawionych przez mnichów z opactwa w Cluny wynika, że na potrzeby 300 braciszków szło przeciętnie prawie 500 kg mąki dziennie. Benedyktyński historyk Philibert Schmitz ustalił, że przeciętny bawarski mnich wypijał w XIV stuleciu około czterech litrów wina dziennie (w IX wieku niewiele mniej - ok. 3,5 litra). Św. Bernard z Clairvaux narzekał, że mnichom do posiłku podaje się trzy różne dzbany z winem, a oni czas marnują na obwąchiwanie ich, by usta przyłożyć do tego, w którym jest ono najlepsze.
Nie patrzmy jednak na mnichów, jak na opojów, bo wino uważano za lekarstwo. Św. Tomasz napisał: „Jeżeli ktoś tak bardzo powstrzymywałby się od spożywania wina, że z tego powodu poniósłby szkodę na zdrowiu, to nie byłby wolny od winy”. Przestrzegał przed niepiciem wina, ale z użytego trybu przypuszczającego można wnosić, że nie mieściło mu się w głowie, by go nie pić.
Piwo też zakonnicy żłopali na potęgę, ale i to nie dowodzi ich opilstwa. Piwo traktowane było jako zwykły napój, częstowano nim nawet małe dzieci, bo woda uchodziła za szkodliwą dla zdrowia. I nie bez racji; czerpana ze studni i rzeczek bywała złej jakości. Dodajmy, że wódkę do połowy XVII wieku uznawano w Polsce za lekarstwo. A powody, dla których mnisi, ale też niemal cała ludność w średniowieczu i w późniejszych epokach żarła i piła do granic możliwości, były dwa. Ze strachu przed śmiercią głodową jedzono „na zapas”, zaś drugą przyczyną obżerania się była obawa przed zimnem. Wierzono, że tłuszcz przed nim ochroni.
Biesiady już za Piasta
Jak pisze Gall Anonim, Piast wydał ucztę z okazji postrzyżyn syna Ziemowita. Podano prosiaka i piwo, a potrawy uległy cudownemu rozmnożeniu. Zapewne uczta to tylko wymysł Galla, ale nie ulega wątpliwości, że już nasi protoplaści mieli pod dostatkiem mięsa, ryb, jaj, mleka, śmietany, miodu, mąki, kasz, owoców, warzyw, piwa i wielu innych smakołyków. Ten sam kronikarz opisywał również o ponad wiek późniejszą ucztę, jaką wydał Bolesław Chrobry dla cesarza Ottona III. Samych głównych, suto zastawionych stołów było 40!
Maria Dembińska, która badała kuchnię i zwyczaje żywieniowe w średniowiecznej Polsce, na podstawie rachunków z dworu Jadwigi i Jagiełły, obliczyła, że na jeden posiłek na mężczyznę przypadało średnio 2 kg mięsa, a na kobietę - 1,3 kg. Czeladzi i ciurom, posilającym się resztkami z królewskich stołów, pozostawało „tylko” po 300-400 gramów mięsa na raz.
W średniowiecznym Krakowie jedzono obficie. Tak twierdzą znawcy. Antonina Jelicz pisze, że choć istniały różnice między stołami królewskim, a biedoty miejskiej, rzemieślników i bogatego kupiectwa, to „jednak w wielu wypadkach potrawy i napoje są takie same na dworze, w domu patrycjusza i w warsztacie rzemieślniczym”.
Zasadnicze posiłki spożywano dwa razy dziennie, w południe i wieczorem, ale składały się z kilku dań, zwykle bardzo ciężkostrawnych i obfitych. Dr Dorota Dias-Lewandowska, znawczyni dziejów jedzenia i picia w Polsce przypomina jednak: - W średniowieczu i we wczesnych czasach nowożytnych nieznany był podział na trzy podstawowe posiłki: śniadanie, obiad i kolację. Przez wieki zarówno liczba posiłków, czas ich konsumpcji, a także rola jaką pełniły, nieustannie się zmieniały i były zależne m.in. od klimatu, dostępności produktów spożywczych, charakteru pracy człowieka i jego pozycji społecznej czy stanu zdrowia.
W Polsce słowo śniadanie pojawiło się w XIV wieku. W następnym stuleciu do obiegu wszedł termin „obiad”, początkowo oznaczający obfity posiłek. - Inne znaczenie tego słowa to wspólne spożywanie posiłku - wyjaśnia dr Dias-Lewandowska, co wiąże obiad ze słowem kolacja, zapożyczonym z łaciny. Przez łacińskie „collatio” rozumiano wspólne spożywanie jedzenia w godzinach wieczornych. W XVIII-wiecznej Polsce wyrażenia kolacja i wieczerza stosowano zamiennie. Dodajmy, że zanim do Polski przybyła Bona, to już w XIV-, XV-wiecznym Krakowie znano i jadano około 25 warzyw, m.in. kalafiory, choć groch i kapusta były bardziej popularne.
Nie gorsi od mnichów
Badacze dziejów jedzenia w Polsce obliczyli, że magnaci, zamożna szlachta i mieszczaństwo prawie nie ustępowali średniowiecznym mnichom. - Pochłaniali dziennie nie mniej niż 7000 kalorii. Czeladź folwarczna konsumowała przeciętnie 4000 kalorii - podaje prof. Maria Bogucka.
Spożywanie dużych ilości mięsa, tłuszczów zwierzęcych, słodyczy, alkoholu odbijało się rzecz jasna na stanie zdrowia. Choroby układu krążenia, serca, zawały, wylewy, bóle wątroby, żołądka, trzustki, jelit, w dużej części spowodowane były przez niezdrowe i nazbyt obfite jedzenie.
Nuncjusz papieski Ruggiero pisał w 1568 r., że Polacy „żyją długo i dłużej jeszcze żyliby, gdyby obżarstwo i pijaństwo nie targały sił ich. Wychylać kielichy bez miary znakiem jest dobrego wychowania, powściągać się od nich, znakiem nieszczerości i grubiaństwa”. Mikołaj Rej (1505-1569) uważał, że więcej Polaków od obżarstwa umiera niż od miecza ginie. Jędrzej Kitowicz (1727-1804), kronikarz obyczaju szlacheckiego, na wielu stronach swego dzieła opisuje zwyczaje żywieniowe za panowania Augusta III. Ślinka cieknie, gdy się czyta Kitowicza, choć nie brakuje fragmentów, które budzą obrzydzenie, np. gdy nadmiar alkoholu i jedzenia powodował wymioty na sąsiadów przy stole. W takim wypadku wstawali, na boku strząsali wymiociny i wracali.
Wielkie uczty trwały i tydzień. Tak było podczas ślubu córki Jerzego Sebastiana Lubomirskiego z synem hetmana Felicjana Potockiego. Ślub nie tylko zbliżał magnackie rody, ale był też przedsięwzięciem politycznym. Godne podziwu, że w świecie bez lodówek i sklepów, przygotowano biesiadę na kilka tysięcy osób.
Wierni przodkom
Prof. Jarosław Dumanowski, znawca staropolskiej kuchni twierdzi, że była ona do początku XIX wieku starą kuchnią średniowieczną. Taka była też w Europie zachodniej, ale najwyżej do połowy XVII stulecia. Potem jej pozostałości zachowały się w niektórych regionach Włoch, Hiszpanii i Skandynawii.
- Polacy zaś uczynili z niej emblemat kuchni narodowej, bronili przepisów jak niepodległości aż do początków XIX stulecia - mówi prof. Dumanowski.
Krytyka obżarstwa
Obżarstwo i opilstwo było krytykowane przez dawnych dietetyków. Według nich należało zachować w ciele balans humorów i ani nie jeść zbyt dużo i często, ani nie obciążać żołądka napojami.
Łakomstwo było ostro ganione także przez duchownych, choć wielu z nich z ascetyzmem kulinarnym było mocno na bakier. - Nadmiernej konsumpcji poświęcone były zbiory kazań -zwraca uwagę dr Dorota Dias-Lewandowska. Wskazuje na teologa i pisarza Hieronima Powodowskiego (1543-1613), autor barwnych kazań, w których gromił obżarstwo. Grzmiał on, że nie ma na świecie nacji, która więcej by jadła i piła niż Polacy. Bolał, że zamiast na nowe budowle, obronę granic i na prowadzenie wojny, pieniądze idą na żarcie i picie.
Nasi przodkowie byli obżartuchami, ale należy pamiętać, że doświadczali też klęsk żywnościowych, trwających nieraz kilka lat. Nie zapominajmy też, że w dawnych wiekach post trwał w sumie przez połowę roku. - I nie wyglądał tak jak dziś - podkreśla prof. Dumanowski. - Nie jedzono mięsa, nabiału, jaj, mleka. To był post, o jakim nie śniło się dzisiejszym modelkom, ale po nim następowały orgie obżarstwa.